Kilkukrotnie na naszej stronie robiliśmy relacje z odbywających się w różnych częściach kraju zlotów pojazdów militarnych. Dwie największe tego typu imprezy to zloty w Darłowie i Bornem Sulinowie. Zapewne wielu z was, podobnie jak i ja, zastanawiało się, skąd ci ludzie biorą te wszystkie wspaniałe pojazdy i co sprawia, że są w stanie dla nich poświęcić ostatnie pieniądze, bo nie jest to hobby tanie. Opowiada o tym seria książek autorstwa Ryszarda Wójcika, niezłomnego propagatora tego rodzaju spędzania wolnego czasu, a szerzej mówiąc: archeologii militarnej. Na ostatnim zlocie w Darłowie, który miał miejsce w ostatni weekend czerwca, a z którego relację możecie przeczytać tutaj, premierę miała najnowsza książka Wójcika – „Potwory atakują”.

Jak w poprzednich tomach, tak i tutaj autor opisuje zmagania zapaleńców, tych pozytywnych szaleńców, mające na celu odkrywanie i utrwalanie dla potomności jak największej ilości „militarnego złomu”, jak chcieliby to widzieć jedni, albo bezcennych pamiątek z przeszłości, bo tym właśnie są coraz bardziej nieliczne okazy transporterów, czołgów i innej techniki bojowej z ostatniej wojny albo czasów jeszcze wcześniejszych. Nie jest to walka łatwa. Na przeszkodzie pasjonatom i ludziom, którzy wykładają na ten cel prywatne i naprawdę niemałe pieniądze, stają typowe dla naszego kraju nieżyciowe przepisy prawne, które każdego traktują jak potencjalnego przestępcę, wszelkiej maści urzędnicy, którzy odpowiadają za zezwolenia na wydobywanie, a często nawet – co jest skandaliczne – nawet muzealnicy, którzy nie pokazują publiczności skarbów, jakie odnaleźli kolekcjonerzy, a które za darmo przekazali do muzeów. Problemów jest jednak więcej, ale o reszcie z nich dowiecie się czytając książkę.

Ponieważ autor sam zalicza się do tych pozytywnych szaleńców, jego relacja jest bardzo subiektywna i pełna emocji. W każdym zdaniu widać, że jest to człowiek z pasją i pomimo słusznego już wieku z werwą angażuje się w akcje, które w oczach wielu uchodzą za niepoważne zabawy dla dużych chłopców albo, co gorsza, za propagowanie militaryzmu. Na szczęście takie postawy są coraz rzadsze, głównie dzięki zlotom, a także takim jak ta książkom, które w swoim czasie zyskały spory rozgłos i były opisywane w ogólnopolskiej prasie, a nawet omawiane w poświęconych książkom programach telewizyjnych.

Sam Ryszard Wójcik w zamierzchłych czasach pracował w telewizji, gdzie był pionierem propagowania archeologii militarnej prowadząc już w końcu lat osiemdziesiątych program „Po bitwie”, w którym odkrywał pozostałości po ostatniej wojnie. Jest to więc prawdziwy znawca tematu i zna chyba wszystkich, którzy się w tej tematyce obracają. Dzięki temu bierze udział w wielu ekspedycjach jako dokumentalista i utrwala odkrywanie kolejnych „potworów” na zdjęciach i filmach. Dzięki temu także jego książka jest bogato ilustrowana.

Dzięki osobistemu zaangażowaniu autora książka jest bardzo żywa. Pełna anegdot, humorystycznych, a kiedy trzeba złośliwych, opisów z życia eksploratora. Często niestety także pełna goryczy, ponieważ wielu z zabytków nie udało się uratować i padły łupem złomiarzy albo zwykłych rabusiów, którzy niezwykle cenny – choć wydawałoby się, że to tylko kupa złomu – sprzęt sprzedawali za granicę, gdzie specjaliści znają jego prawdziwą wartość. Lekki styl pisania sprawia, że ciężko się od książki oderwać. A i z ratowaniem tych zabytków ostatnio sytuacja jest coraz lepsza, skoro zlot w Darłowie stał się największą tego typu imprezą w Europie, a w muzeach państwowych – i tworzących się prywatnych – widzimy coraz więcej eksponatów, które niedawno jeszcze leżały zakopane w ziemi czy w zanurzone w wodzie.

Książka została wydana nakładem wydawnictwa Replika. Spisało się ono co najmniej poprawnie. Nie uświadczymy w niej fajerwerków, ale też poza pojedynczymi literówkami czy źle wstawionymi odstępami wszystko jest na dobrym poziomie.

Tym, którzy choć raz byli na zlocie w Darłowie lub podobnym do niego, nie muszę tej książki polecać. Zapewne sami po nią sięgną bez mojego namawiania. Pozostałym gorąco ja polecam, ponieważ opowiada o niezwykłych ludziach z pasją, którzy na przekór wszelkim przeciwnościom ratują dla następnych pokoleń elementy historii „dotykalnej”. A po lekturze, no cóż… Część z Was pewnie wybierze się na zlot, a potem może dołączy do tego grona pozytywnych szaleńców i przeczytamy o ich odkryciach w następnych książkach o „potworach”. Bo te – ku mojemu i pewnie nie tylko zadowoleniu – na pewno się ukażą.