Wydana przez krakowski Znak książka to kolejna pozycja z gatunku literatury faktu traktująca o siłach specjalnych. Dwa elementy sprawiają jednak, iż już na pierwszy rzut oka wyróżnia się z tłumu innych tytułów o podobnej tematyce. Po pierwsze: opowiada nie o którejś z najsłynniejszych jednostek specjalnych świata, ale o polskiej Jednostce Wojskowej Komandosów. A po drugie i moim zdaniem ważniejsze: jest historią nie kolejnego szturmana, ale medyka sił specjalnych.
Głównym bohaterem książki jest jeden z autorów – Krzysztof Pluta, pseudonim „Wir”, teraz już cywil, a w przeszłości zawodowy żołnierz JWK z Lublińca. Uczestniczył w misjach zagranicznych w Macedonii, Iraku (dwie zmiany) i Afganistanie (trzy zmiany), otrzymał Order Krzyża Wojskowego i został wyróżniony Buzdyganem – nagrodą Polski Zbrojnej dla wyróżniających się osobowości w wojsku. Pomagała mu Edyta Żemła – dziennikarka Onetu specjalizująca się w tematyce wojskowej.
„Wir. Na linii ognia” to autobiografia ściśle wojskowa. Wątki prywatne są nieliczne i przewijają się gdzieś na drugim planie. Pluta od dzieciństwa spędzanego w garnizonie w Łasku wiedział, że chce być żołnierzem, a później doprecyzował swoje marzenia, chcąc zostać komandosem. Nie od początku wszystko szło po jego myśli, ale ostatecznie dzięki uporowi zdołał się dostać do Lublińca. W kolejnych rozdziałach opisuje całą karierę wojskową – od unitarki przez selekcję do komandosów po misje zagraniczne, szkolenia krajowe i zaliczone w Stanach Zjednoczonych kursy, dzięki którym został jednym z dwóch najlepiej wyszkolonych polskich medyków pola walki.
Właśnie ten aspekt książki jest zdecydowanie najciekawszy. Większość wcześniejszych publikacji o siłach specjalnych i tematach pokrewnych opisuje szturmanów, ewentualnie snajperów. Zdarzyła się jedna książka o saperze. Tu mamy do czynienia z żołnierzem, którego zadaniem jest nie tylko zabijanie, ale również ratowanie życia. Nie przede wszystkim, bo jak sam Autor stwierdza, zawsze jego najważniejszym narzędziem pracy pozostawał karabin i w pierwszej kolejności był żołnierzem, a dopiero później ratownikiem medycznym, ale uratował znacznie więcej osób, niż zabił. Ratował nie tylko Polaków, ale też Amerykanów czy Afgańczyków – w tym cywilów. Jako swoją najtrudniejszą akcję wspomina ewakuację siedmiu krytycznie rannych Amerykanów, gdy wraz z jeszcze jednym medykiem na pokładzie śmigłowca ewakuacji medycznej przez niemal godzinę z sukcesem podtrzymywał ich przy życiu aż dotarli do szpitala. Wszyscy przeżyli.
Było to możliwe dzięki znakomitemu wyszkoleniu Wira, które zdobył w Stanach Zjednoczonych w czasie szkolenia medyków piechoty, a przede wszystkim na kursie dla medyków sił specjalnych SOCM – Special Operations Combat Medic. W pewnym uproszczeniu, odnosząc się do skali trudności i procentu kandydatów, którym udaje się go ukończyć, można go opisać jako odpowiednik szkolenia BUD/S znanego z Navy SEAL. Tyle że tutaj każdy uczestnik już jest świetnie wyszkolonym komandosem, a zdobywa wiedzę jedynie z udzielania pomocy medycznej na polu walki – oczywiście w połączeniu z treningiem fizycznym i taktycznym odpowiednim dla sił specjalnych. Absolwenci kursu dysponują wiedzą nie mniejszą, a często większą, niż zawodowi ratownicy medyczni i porównywalną z niektórymi lekarzami.
Kurs SOCM pojawia się czasami w mediach głównego nurtu, które opisują naukę żołnierzy na żywych kozach – specjalnie wielokrotnie okaleczanych na potrzeby symulowania urazów. Jest to prawda, ale zwierzęta nie cierpią, a przyczyniają się do ratowania życia wielu ludzi. W książce jest to opisane bardzo szeroko i obala wiele mitów i oskarżeń wygłaszanych przez radykalnych obrońców zwierząt.
Zdobyte na szkoleniach umiejętności Autor miał okazję w pełni wykorzystać w czasie trzech tur w Afganistanie. Wypełniał tam zadania nie tylko jako komandos i medyk w czasie misji wykonywanych przez polską jednostkę, ale też w czasie wolnym na ochotnika latał razem z Amerykanami ich śmigłowcem ewakuacji medycznej. Dla ratowania życia nie wahał się ryzykować własnego ani złamać rozkazu. Sytuacje, którym musiał stawić czoła, przeważnie były dramatyczne i nie wszystkie kończyły się pomyślnie, co odbijało się na psychice Wira – o czym również szczerze pisze. Mniej zainteresowanych medycznym aspektem pocieszę, że są również opisy zwykłych akcji bojowych, jak również codzienne blaski i cienie – głównie cienie – służby w polskim kontyngencie. Po raz kolejny pojawiają się uzasadnione zarzuty dotyczące niekompetencji dowódców, niedostatecznego wyposażenia czy niedostosowanej do życia biurokracji. Mimo wciąż tych samych uwag powtarzających się przez lata z różnych stron nie wygląda na to, aby w tym względzie w naszych siłach zbrojnych cokolwiek zmieniało się na lepsze.
„Wir. Na linii ognia” to książka, jakiej jeszcze na polskim rynku nie było. Prezentuje działalność oddziałów specjalnych z zupełnie nowej strony. Tej, która często pozostaje niedoceniana w cieniu kolejnych wyczynów szturmanów czy snajperów. Często jednak właśnie dzięki doskonale wyszkolonym medykom pola walki ci bardziej medialni bohaterowie operacji specjalnych mogą dzielić się ze światem wspomnieniami, a nie spoczywać w kwaterach zasłużonych. Jest to pozycja obowiązkowa dla zainteresowanych oddziałami specjalnymi, ale również misjami Wojska Polskiego poza granicami kraju.