Gdy pytamy o zwycięskie dla Polaków starcia z Zakonem Krzyżackim, obok Grunwaldu jednym tchem jest wymieniana bitwa pod Płowcami. Choć summa summarum doraźne korzyści odniesione z tego „zwycięstwa” (dlaczego wziąłem w cudzysłów – o tym poniżej) były praktycznie żadne, w narodowej świadomości Płowce funkcjonują jako wspaniała polska wiktoria. „Płowce 1331” zostały wydane w ramach popularnej serii „Historyczne Bitwy” wydawnictwa Bellona. Autorem książki jest doktor Piotr Strzyż z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk.
Zanim autor poprowadzi nas na pola między Radziejowem a Płowcami, wgłębiamy się w stosunki polsko-krzyżackie, poprzedzające wojnę 1331 roku. Zaczynamy od pojawienia się Krzyżaków na ziemiach polskich i podboju Prus, w latach 1308–1309 wraz z zakonnikami z czarnymi krzyżami na płaszczach zagarniamy Pomorze Gdańskie (przyczyna prawie wszystkich późniejszych wojen między Koroną Polską a „brodaczami”), a od 1327 do 1332 roku śledzimy działania zbrojne z kilkoma kulminacjami w postaci krzyżackich rejz na Kujawy i Wielkopolskę (zahaczające aż o ziemię sieradzką i łęczycką). Poznajemy również organizację obu armii oraz ich – nie różniące się praktycznie niczym – uzbrojenie.
Bitwa wciąż wywołuje żywe dyskusje. Niemcy uważają, że wygrali ją Krzyżacy, albo w ogóle o niej nie wspominają. Jak postrzegają ją Polacy, przypominać chyba nie muszę. Rodzime źródła mówiące o Płowcach to głównie zeznania świadków procesu polsko-krzyżackiego w 1339 roku, ogólniki z kronik i roczników. Niestety epoka Władysława Łokietka nie wydała kronikarza na miarę Jana Długosza, który też pisał o tej bitwie, ale robił to grubo ponad sto lat później, więc jego relację należy traktować z dużą ostrożnością. Z kolei źródła krzyżackie to dwa listy brata Jana von Overstolza do rodziny poległego w walkach Sandera von Pfau z Kolonii, oficjalny list wielkiego mistrza do kurii papieskiej i zakonne kroniki.
Uzbrojeni w tę podstawową wiedzę wyruszamy na teren walki. Na bitwę pod Płowcami – lub jak mówili współcześni: na Radziejowskim Polu – złożyły się dwa starcia, poranne i przedpołudniowe. To pierwsze, z tylną strażą wojsk krzyżackich dowodzoną przez wielkiego marszałka Dietricha von Altenburga, wygraliśmy nie tylko dzięki wyraźnej przewadze liczebnej, ale i panice w oddziałach wroga spowodowanej upadkiem chorągwi wielkiej Zakonu. Walka popołudniowa zakończyła się remisem, ale z wyraźnym wskazaniem na Zakon Najświętszej Maryi Panny. Główne siły, które nad ranem wyruszyły pod Brześć Kujawski (ojcowiznę bezpośrednio dowodzącego Polakami króla Władysława Łokietka), zawróciły po wezwaniu pomocy przez niedobitki straży tylnej.
Bitwa pod Radziejowem–Płowcami, choć nierozstrzygnięta, uniemożliwiła Krzyżakom zajęcie Kujaw i połączenie ich wojsk z oddziałami króla czeskiego Jana Luksemburskiego. Ta korzyść była akurat krótkotrwała, bo już w następnym roku Krzyżacy dopięli swego i zajęli Kujawy na jedenaście lat. Drugi pożytek z Płowiec jest o wiele ważniejszy, natury zgoła mentalnej. Polacy uświadomili sobie, że dotychczas niepokonanych Krzyżaków można zwyciężyć. Dla dopiero jednoczącego się państwa było to ogromnie ważne. O tym, jak kształtował się odbiór bitwy w polskiej tradycji narodowej, opowiada ostatni, bardzo ciekawy rozdział.
Pod względem edytorskim „Płowcom 1331” nie można nic zarzucić. Wydawca zamieścił kilkanaście ilustracji i dość czytelne mapy. Niestety nie ustrzegł się literówek w nazwach własnych: mamy „Kwidzyń” zamiast Kwidzyn i „w Lipnieńku” zamiast w Lipieńku. Autor, wspominając o ostatnim księciu Pomorza Wschodniego, pisze o Mszczuju II. Łatwiej strawiłbym zlatynizowaną wersję tego imienia – Mestwin – a najlepiej byłoby, gdyby Strzyż postawił po prostu na swojskiego Mściwoja, o czym często przypomina profesor Błażej Śliwiński, wybitny znawca średniowiecznej historii Pomorza Gdańskiego. Wolałbym też nie czytać w książce naukowej (czy raczej popularnonaukowej) o „śmiertelnym pojedynku”, czy „morderczych zmaganiach”. Zwroty te lepiej pasują do powieści.
Dla znawców tego okresu dziejów naszego kraju książka Piotra Strzyża z pewnością nie będzie rewelacją. Nie dowiadujemy się nic nowego o bitwie ponad to, co było w wcześniejszych opracowaniach, bo na nich też autor głównie bazuje. Pomimo to, książka jest solidnym opracowaniem, w sam raz dla osób poszukujących lektury napisanej przystępnym językiem.