ORP Orzeł – najbardziej znany polski okręt podwodny. Każdy, kto choć trochę interesuje się historią naszego kraju, z pewnością słyszał o jego wyczynach w czasie drugiej wojny światowej. Chociaż w porównaniu do dokonań niektórych U-Bootów czy okrętów alianckich nie wyróżnił się wielką ilością zatopionych wrogich okrętów, to jego niezwykła wrześniowa epopeja, której najgłośniejszym momentem była ucieczka z internowania w porcie w Tallinie i przedarcie się przez Bałtyk do Wielkiej Brytanii, jedynie z mapami odtworzonymi z pamięci przez jednego z członków załogi, dała okrętowi i załodze stałe miejsce w polskiej historii. Na temat okrętu i jego załogi napisano już wiele książek zarówno w naszym kraju, jak i za granicą. Były to i książki typowo historyczne, i beletrystyka. Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale w Polsce wszystkie powinny być już dawno wydane, a tymczasem okazało się, że była na świecie książka o Orle napisana w roku 1941 i to przez Polaka, która aż do teraz nie miała polskiego wydania. Oto ona.
Ta książka to ciekawy przypadek. Mimo że napisana przez Polaka, wydana została po angielsku i teraz na nasz język musiała być ponownie przetłumaczona. Wynikało to z tego, że celem autora było rozpropagowanie polskości wśród mieszkańców Wielkiej Brytanii, gdzie w czasie wojny stacjonowała cała Polska Marynarka Wojenna. Po zakończeniu wojny, w czasach realnego socjalizmu, gloryfikowane czy szerzej mówiąc: stawianie w pozytywnym świetle Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie było możliwe i z tego względu przez ponad sześćdziesiąt lat „Patrole Orła” nie doczekały się polskiego wydania. Ciekawa sprawa, że w polskim wydaniu użyto słowa patrole – liczna mnoga, podczas gdy tytuł oryginału to: patrol.
Autor – Eryk Sopoćko – był marynarzem i przez pewien czas jako podchorąży służył na ORP Orzeł. Co prawda nie brał udziału w ucieczce z Tallina i do załogi dołączył dopiero w Wielkiej Brytanii, ale brał udział w patrolu, w czasie którego Orzeł zatopił niemiecki transportowiec wojsk Rio de Janeiro. Ten patrol jest też najważniejszym elementem całek książki. Później autor został przeniesiony na inne okręty, w tym ORP Sokół, aż wreszcie na ORP Orkan, na którym zginął, gdy okręt został storpedowany przez U-Boota. Do tego czasu oprócz „Patroli Orła” zdążył napisać kilka naście innych artykułów i opowiadań o tematyce morskiej.
Jak wspomniałem, autor dołączył do załogi okrętu już w czasie pobytu w Wielkiej Brytanii. Jego opowiadanie obejmuje jednak także okres wcześniejszy, od rozpoczęcia wojny we wrześniu 1939 roku. W tym wypadku musiał zapewne opierać się na relacjach kolegów. Kończy się zaś po powrocie ze słynnego patrolu w kwietniu 1940 roku. Z tego względu okres, w którym autora na okręcie nie było, został przez niego potraktowany mniej szczegółowo. Mimo że nie był uczestnikiem tych wydarzeń, zaznacza na wstępie, że wszystko, co w swoim opowiadaniu opisał, zdarzyło się naprawdę. Nie znajdziemy tam fikcji literackiej. Chociaż wiemy, jak to z marynarzami i ich opowieściami bywa – lubią to i owo podkoloryzować.
Narracja jest bardzo żywa, cały czas coś się dzieje, nie ma miejsca na opisy przyrody, a występujące czasami wewnętrzne przemyślenia autora nie drażnią, wszak kiedy jest się atakowanym bombami głębinowymi i w każdej chwili można zginąć, do głowy przychodzą najróżniejsze myśli. Jak na marynarza Sopoćko okazał się być całkiem utalentowanym pisarzem. Narracja często urozmaicana jest licznymi dialogami. „Patrole Orła” czyta się po prostu jak dobre opowiadanie, a to, że pisał je fachowiec, podnosi tylko jego wartość w momentach, kiedy mowa jest o technicznych aspektach służby. I chociaż z innych książek wiemy, jak cała historia się potoczy i skończy, to mimo tego wciąga Czytelnika. Nie na długie godziny, bo książka jest krótka, liczy zaledwie nieco ponad 120 stron, ale jest to dobra rozrywka.
Nie wszystko mi się jednak podobało. Występuje tu to samo zjawisko, co w innej książce na temat Orła opisywanej w naszym portalu: „Orzeł. Tajemnice okrętu podwodnego”. Chodzi mi mianowicie o to, że dialogi wyglądają, przynajmniej według mnie, nieco nienaturalnie. Wszyscy członkowie załogi mówią do siebie po imieniu, nie ma żadnych ksywek, przezwisk czy zwykłych zwrotów per „ty”. Wszyscy mówią też pełnymi zdaniami i czasami ma się wrażenie, że ustami bohaterów autor stara się wyjaśnić Czytelnikowi niektóre techniczne aspekty funkcjonowania okrętu, które inaczej musiałby zawrzeć w narracji lub przypisach.
Po drugie wydaje mi się, że obraz życia na okręcie jest nieco wyidealizowany. W czasie patrolu nie uświadczymy choćby jednej sprzeczki pomiędzy członkami załogi. A było to kilkudziesięciu mężczyzn o różnych charakterach, żyjących w wielkim stresie na bardzo ograniczonej przestrzeni. To musiało prowadzić do napięć, które znamy z innych książek o okrętach podwodnych. Być może autor chciał przedstawić załogę w tak pozytywnym świetle po tym jak Orzeł został w niewyjaśnionych okolicznościach zatopiony, wedle zasady, że o zmarłych mówimy dobrze albo wcale. Innym wyjaśnieniem mogłaby być chęć stworzenia pozytywnego propagandowego obrazu polskich marynarzy wśród aliantów, którzy zjednoczeni mieli walczyć z Niemcami, a nie kłócić się między sobą. Tak czy inaczej ten element mógłby być dopracowany nieco bardziej, choć zdaję sobie sprawę, że autor zawodowym pisarzem przecież nie był.
W książce oprócz samego opowiadania znajdziemy dwa, ale znaczące, dodatki. Pierwszym jest obszerna wklejka ze zdjęciami. Właściwe to bardziej pasowałyby one do typowo historycznej książki o tym okręcie, ponieważ znajdziemy tam zdjęcia z jego budowy, służby, reprodukcje wycinków prasowych i liczne zdjęcia załogi, w sumie trzydzieści stron. Drugim dodatkiem, nie tak często w książkach spotykanym, jest dołączony na płycie DVD film fabularny „Orzeł” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. Ten pochodzący z 1958 roku tytuł jest jednym z lepszych przedstawicieli polskiego kina wojennego, co tylko potwierdzają wysokie oceny uzyskane na czołowym polskim portalu dotyczącym filmów.
Książka została wydana przez specjalizujące się w tej tematyce Wydawnictwo Finna z Gdańska. Jest to kolejna pozycja w szanowanej serii z kotwiczką. Niestety, oprócz tego, że Finna jest znana z wydawania świetnych książek, znana jest także z nie najlepszej korekty. I chociaż „Patrole Orła” wypadają na tle innych książek tego wydawnictwa zdecydowanie pozytywnie, to nie udało się uniknąć kilku wpadek w postaci literówek czy choćby napisania warszawiak od wielkiej litery, gdy wiemy, że mieszkańców miast piszemy od litery małej. Ogólnie jest jednak nieźle. Szkoda trochę, że okładka średnio pasuje do pozostałych książek serii, które były utrzymane w tonacji niebiesko-granatowej, podczas gdy tu mamy okładkę białą z czarno-białą fotografia Orła. Poprzednie miały lepszy klimat, ale to tylko moje subiektywne odczycie. Szkoda też, że na okładce znalazł się ten paskudny żółty kwadrat informujący o załączonym filmie. Wiem, że to miało zwrócić uwagę, ale pasuje tam jak kwiatek do kożucha.
No, ponarzekałem, ponarzekałem, ale ogólnie książka mi się podobała. Po prostu dobrze się ją czyta i dostarcza tego, czego spodziewany się po tego typu opowiadaniach – rozrywki. A cała reszta, jak wartość historyczna osobistej relacji członka załogi okrętu podwodnego w czasie drugiej wojny światowej, kilkadziesiąt zdjęć i jeszcze na dokładkę film podwyższają tylko jej ocenę. Nie mówiąc o niezwykłej historii powstania samej książki i jej sięgającym 1941 roku rodowodzie. Z czystym sumieniem mogę ją polecić na grudniowe wieczory.