O tym wydarzeniu napisano już wiele, a ogrom opracowań trudno ogarnąć. Miana używane dla nazwania tamtych dni są przeróżne: „największa bitwa w historii”, „największe starcie II wojny światowej”, „największa bitwa pancerna”, „punkt przełomowy II wojny światowej”, „x pozycja na liście najważniejszych bitew w dziejach ludzkości”… Analizy bitwy pod Kurskiem (kto jeszcze miał wątpliwości o czym będzie?) pisali historycy wielu nacji, prezentując przy tym mniejszy lub większy obiektywizm, radykalizm ocen tak przebiegu samej bitwy, jak i jej następstw, w końcu określony, często ukryty zamiar zmitologizowania jej uczestników ku pochwale bohaterskich osiągnięć lub usprawiedliwienia nietrafionych decyzji (proszę jednak nie odebrać tego stwierdzenia jako teorii, gdzie określonym nacjom przypisuję konkretne, ograniczone spojrzenie na przebieg tych zdarzeń lub monopol na obłudę lub obiektywny osąd!). Tym razem spróbujmy spojrzeć na bitwę na łuku Kurskim oczami polskiego autora – jakie jest to spojrzenie, ocenimy w podsumowaniu.

Początek lipca 1943 roku przedstawiał znacznie inną sytuację wojsk niemieckich niż chociażby rok wcześniejszy. Styczeń przyniósł bardzo realne już widmo klęski pod Stalingradem, co miało być pierwszą porażką Niemców o takiej skali na froncie wschodnim. W Afryce Północnej sytuacja przyjmowała również niekorzystny obrót, zagłada zagroziła operującej tam 5. Armii Pancernej gen. von Arnima. Dodatkowo ryzyko desantu na zachodzie Francji (Belgii, Holandii, Danii, Norwegii – brano pod uwagę również takie lokalizacje) i utworzenia drugiego frontu wiązało znaczne siły niemieckie, których naturalną koleją rzeczy nie można było użyć na froncie wschodnim. Co więcej, sami Rosjanie okrzepli już w walkach toczonych od czerwca 1941 roku, a ostatnie sukcesy (przełom roku 1942 i 1943) pozwoliły im przejąć inicjatywę na południowym odcinku frontu, skąd wyprowadzili ofensywę w kierunku rzeki Dniepr. Ich postępy zatrzymała dopiero kontrofensywa pod dowództwem feldmarszałka Ericha von Mansteina. Działania prowadzone w ramach tego przeciwnatarcia rozbiły radzieckie wojska Frontu Południowo-Zachodniego i Woroneskiego, pozwalając następnie przejść do pościgu za wycofującymi się resztkami tych formacji. Armii Czerwonej znów w sukurs przyszła pogoda, tym razem wiosenne roztopy uniemożliwiające formacjom pancernym szybkie przemieszczanie się na bezdrożach Rosji. Finał walk zimowych na południowym odcinku frontu wschodniego wytworzył charakterystyczny układ stawiający obie strony się w patowej sytuacji, mocno ograniczającej ich przyszłe działania: Niemcy, aby myśleć o dalszych akcjach, musieli podjąć wysiłek likwidacji występu kurskiego, Rosjanie natomiast musieli liczyć się z ryzykiem zamknięcia w okrążeniu znacznych sił znajdujących się w rejonie.

Hitler jak zwykle domagał się skutecznych i szybkich działań swoich dowódców. Jakby nie zauważając klęski w Tunezji (13 maja wojska Osi zostały ostatecznie pokonane i zmuszone do odwrotu do Włoch) i związanego z tym niebezpieczeństwa inwazji na Półwysep Apeniński, nakazał opracowanie planu kolejnej ofensywy przeciwko Armii Czerwonej. Wspomniane zagrożenie natarcia na niemieckie skrzydła Armii Środek (na północ od „kurskiego balkonu”, jak go nazywali Niemcy) lub Armii Południe, wymusiło w pierwszej kolejności likwidację tego przyczółka. Przygotowanie operacji zajęło odpowiednio dużo czasu niemieckiemu sztabowi, a sama data rozpoczęcia natarcia była kilkakrotnie przekładana. Co istotne, Niemcy „przegrali” w pewnym sensie już na etapie przygotowań, ponieważ radziecki wywiad, uzyskawszy dostęp do tych danych, był na bieżąco informowany o każdym szczególe planów1. Im większej wyrazistości nabierały plany, im więcej szczegółów ustalano, wytyczano kierunki natarć, przydzielano konkretne siły, tym bardziej zaawansowane i precyzyjne były przygotowania do obrony strony radzieckiej.

Co ciekawe, mając dokładną wiedzę o sile i rozmieszczeniu nieprzyjaciela, Rosjanie zrezygnowali z uderzenia wyprzedzającego na rzecz obrony opierającej się o kilka linii fortyfikacji i umocnień. Miało to doprowadzić do wykrwawienia pierwszorzutowych sił niemieckich, zanim właściwe kontrnatarcie podjęłyby siły odwodowe. Niemcy zaś, nieświadomi przewagi wywiadowczej Rosjan, planów nie zmienili; w dniu rozpoczęcia operacji siły niemieckie miały wyprowadzić atak z dwóch kierunków: północnego (Armia Środek, w linii Orzeł – Kursk) i południowego (Armia Południe, w linii Biełgorod – Kursk). Zamierzano przeciąć „worek” w możliwie najwęższym miejscu, jednocześnie zgarniając do wytworzonego kotła i likwidując jak największe zgrupowanie wojsk radzieckich, po czym wyprowadzić dalsze ataki w kierunku południowo-wschodnim. Obawy przed zagrożeniem całego frontu wschodniego w sytuacji porażki operacji „Cytadela”, jakie formułowali niektórzy dowódcy Wermachtu, Hitler zignorował.

5 lipca bitwa została rozpoczęta przygotowaniem artyleryjskim oraz nalotami Luftwaffe, po czym do akcji weszły pozostałe jednostki lądowe. Charakterystyka pierwszego dnia starć była typowa także dla pozostałych dni potyczki: mozolne postępy Niemców, okupione wysokimi stratami w ludziach i w sprzęcie, silny, dobrze zorganizowany opór Armii Czerwonej, liczne lokalne przeciwnatarcia, naprzemienne ataki na poszczególne wzgórza i wioski, stopniowo topniejące zasoby Wermachtu i dużo większy potencjał ludzki i sprzętu strony radzieckiej. Kolejne, powtarzające się nieprzyjemne zaskoczenia dla Niemców: ukryte pola minowe, zasieki, pułapki przeciwczołgowe, zamaskowane stanowiska ogniowe na drodze nacierających wojsk. Rosnąca wiara Rosjan w powodzenie obrony: upadający mit niezwyciężonych wojsk pancernych Wermachtu (w tym nowo wprowadzonych dział samobieżnych Ferdinand lub wciąż niedopracowanych konstrukcyjnie PanzerKampfwagen VI Tiger), wywalczona przewaga w powietrzu, czy wreszcie przełomowe zwycięstwo w starciu pancernym pod wsią Prochorowka 12 lipca. Już w kilka dni później, w obliczu zanikających możliwości podejmowania skutecznych akcji zaczepnych, Naczelne Dowództwo Wermachtu podjęło decyzję o wycofaniu głównych sił na rubież zajmowaną 5 lipca, a więc w dniu rozpoczęcia operacji. Rankiem 20 lipca Rosjanie siłami Frontu Woroneskiego przeszli do kontrofensywy, którą – w dość ogólnikowym stwierdzeniu – zakończyli dopiero w Berlinie, w maju 1945 roku.

Książka, w oparciu o którą przedstawiłem w skrócie przebieg tej operacji, na pewno zapisze się jako jedno z lepszych opracowań na ten temat. Przedstawia temat w sposób szczegółowy, nie szczędząc Czytelnikowi syntetycznego spojrzenia na sytuację przed rozpoczęciem bitwy, następnie potwornie szczegółowego opisu działań podejmowanych przez obie strony w ramach walk (narracja prowadzona dokumentalnie, przez osobę trzecią, jak i fabularyzowane fragmenty zaczerpnięte z pamiętników żołnierskich i raportów sztabowych opowiadane w formie „ja”), wreszcie ponownie bardziej ogólnego oglądu na temat konsekwencji porażki pod Kurskiem dla losów wojny. Jednocześnie szerokie ujęcie tematu, zwłaszcza wprowadzenie, zapozna nas także z danymi gospodarczymi i demograficznymi tamtego okresu, co przysłuży się lepszemu zrozumieniu sytuacji w czwartym roku wojny. Na plus zaliczymy na pewno obszerną bibliografię – zrozumiałym jest, że powinna być to norma, ale w obliczu mizeroty niektórych publikacji warto podkreślić poprawność tego przypadku. Trochę brakuje mi zdjęć – osiem stron reprodukcji umieszczonych w środku książki, wobec pięciuset stron tekstu (pomijam przypisy, wykaz bibliografii, spis treści i reklamy…) to względnie niewiele. Jednakże te zamieszczone są bardzo dobrej jakości, pewnie z tego też powodu chciałoby się ich więcej. Do tego załączono jeszcze kilka stron map obrazujących przebieg operacji i schematów prezentujących organizację sił zbrojnych Armii Czerwonej i Wermachtu.

A minusy? Na pewno nie objętość i nie szczegółowość, o której wspominałem – kto się tego boi, niech po prostu nie rusza tej książki. Tak naprawdę przychodzi mi do głowy jedno jedyne zastrzeżenie, w dodatku nie moje – znajomy fanatyk historii i tematyki Rosji w szczególności, przeczytawszy „Operację Cytadela. (…)”, stwierdził, że nieprzyzwoicie dużo w niej zbieżności i „części wspólnych” z książką „Spalona ziemia” Paula Carella. Oczywiście to miałki argument i bezwzględnie wymagający potwierdzenia/zaprzeczenia po przeczytaniu „Spalonej ziemi”, więc jedyne co pozostaje dodać na koniec niniejszej recenzji to słowa zachęty do przeczytania książki Pana Koneckiego.

Tytuł: „Operacja „Cytadela”. Największa bitwa w dziejach”
Autor: Tadeusz Konecki
Nakładem: Wydawnictwo „Książka i Wiedza”, Warszawa 2005

Przypisy

1. Rola wywiadów państw alianckich podlega tutaj równie ożywionym dyskusjom; część autorów w całości przypisuje Rosjanom zasługę dotarcia do planów Naczelnego Dowództwa Wermachtu, inna część dzieli splendor pomiędzy Rosjan i Anglików (dokładnie: pracowników słynnego Bletchley Park), zdolnych do odszyfrowania meldunków zapisanych przez niemiecką Enigmę