„Uważaliśmy znienawidzonego przez nas Ericha von Mansteina za naszego najbardziej niebezpiecznego przeciwnika (…) Sprawy być może przedstawiałyby się dla nas krucho, gdyby wszyscy generałowie Wehrmachtu posiadali jego format”, miał ponoć powiedzieć marszałek ZSRR Rodion Malinowski. Coś musiało być na rzeczy, skoro we wszelkich mniej lub bardziej profesjonalnych rankingach na najlepszego niemieckiego dowódcę okresu II wojny światowej Erich von Manstein niemal zawsze odnosi bezapelacyjne zwycięstwo lub przynajmniej łapie się na miejsce w ścisłej czołówce. Na polskim rynku księgarskim wyraźnie brakowało jednak dotychczas jego pogłębionej biografii, co kontrastuje zwłaszcza z faktem, że pozycje o Erwinie Rommlu czy George’u Pattonie można liczyć na pęczki. Decyzja wydawnictwa Bukowy Las o wydaniu biografii „Manstein. Najlepszy generał Hitlera” autorstwa Munga Melvina bez wątpienia zapełnia więc wyraźną lukę na naszym rynku. Czy książka ta wyczerpuje jednak zagadnienie od A do Z? Cóż, muszę przyznać, że podczas pisania żadnej z moich wcześniejszych recenzji nie miałem tak bardzo mieszanych uczuć.
Na pewno muszę pochylić czoło przed ogromem pracy autora. Praca liczy bowiem aż 568 stron (bez przypisów), a lista pozycji książkowych i archiwalnych wykorzystanych przy jej opracowaniu jest naprawdę imponująca. Jak przystało na przyzwoitą biografię, Melvin zaczyna od przedstawienia młodych lat przyszłego feldmarszałka, aby przejść następnie do jego służby w szeregach cesarskiej armii i republikańskiej Reichswerze. Wiele miejsca autor poświecił również wzlotom i upadkom, jakie przeżywała kariera Mansteina w pierwszych latach III Rzeszy, dość interesująco opisał jego udział w tworzeniu fundamentów potęgi nazistowskiego Wehrmachtu. Co jednak zrozumiałe, lwia część książki (355 stron) poświęcono służbie Mansteina w okresie II wojny światowej.
Tę część biografii – zapewne najbardziej interesującą dla Czytelników naszego serwisu – oceniam generalnie pozytywnie. Udział Mansteina w kampanii polskiej przedstawiono co prawda dość skromnie, lecz kolejne rozdziały wynagradzają to z nawiązką. Melvin szczegółowo opisuje więc okoliczności powstania „planu Mansteina”, który w 1940 roku zapewnił III Rzeszy bezprecedensowe zwycięstwo nad Francją, jak również służbę, którą Manstein pełnił na froncie wschodnim jako dowódca kolejno: korpusu pancernego, armii i grupy armii. Jak na standardy biografii bitwy stoczone przez Mansteina przedstawił dość dokładnie i pod tym względem książka z pewnością nie zawiedzie miłośników historii wojskowości – tym bardziej że całość zgrabnie uzupełnia galeria szesnastu kolorowych map (przedstawiających każdą ważniejszą bitwę Mansteina) i pewna liczba archiwalnych zdjęć. Melvinowi trzeba ponadto przyznać, że potrafi trzeźwo ocenić wojskowe talenty swojego bohatera. Z jednej bowiem strony oddaje mu sprawiedliwość jako tytułowemu „najlepszemu generałowi Hitlera” i nie wzdraga się przed częstym użyciem słowa „geniusz”, lecz potrafi też wypunktować błędy popełnione przez Mansteina chociażby pod Stalingradem czy Kurskiem. Co jednak ważniejsze, Melvin dokonuje również stosownego rozróżnienia, trafnie zaliczając Mansteina do grona genialnych dowódców operacyjnych lecz już niekoniecznie geniuszy strategii. Innymi słowy pokazuje więc, że Manstein potrafił zwyciężać bitwy i całe kampanie, lecz w przeciwieństwie do słynnych doradców Churchilla i Roosevelta – Alana Brooke’a i George’a C. Marshalla – brakowało mu szerszej perspektywy i znajomości zagadnień natury pozamilitarnej (wywiad, ekonomia), które są niezbędne, aby wygrać całą wojnę. To ważna konstatacja, która przydałaby się do refleksji tym, którzy wierzą, że III Rzesza mogłaby wygrać wojnę, gdyby Manstein stał się głównym wojskowym doradcą Hitlera. Wyjąwszy jednak powyższe, trzeba lojalnie ostrzec, że fragmenty książki poświęcone tematyce wojennej nie zaskakują odkrywczymi wnioskami bądź informacjami. Z tego powodu najbardziej interesujące i posiadające najwięcej (by użyć ekonomicznej terminologii) „wartości dodanej” są moim zdaniem ostatnie rozdziały, poświęcone procesowi Mansteina o zbrodnie wojenne (a zwłaszcza odbiorowi tego procesu przez europejską opinię publiczną), jak również wpływowi, który feldmarszałek wywarł na kształt zachodnioniemieckiej Bundeswehry.
Niestety biografia Melvina, świetnie opisując Mansteina-żołnierza, zawodzi, gdy Czytelnik chciałby lepiej poznać Mansteina-człowieka. Być może po trosze wynika to z faktu, że informacje na temat jego charakteru i życia osobistego łatwo giną w pedantycznym opisie wojskowej kariery. Wielka szkoda, gdyż jak przyznaje sam autor, „życie Mansteina było naznaczone sprzecznością i paradoksem”. Jak to bowiem możliwe, że człowiek uchodzący za uosobienie stereotypowego „zimnego pruskiego generała” potrafił zaskarbić sobie tak silne przywiązanie podwładnych, a zarazem być tak czułym mężem i ojcem? Na ile jego stałe scysje Hitlerem były – jak to często przedstawiano – efektem niemożności porozumienia się uzdolnionego generała z dyktatorem-dyletantem, a na ile wynikały z przesadnych ambicji Mansteina, który niemal każdego przełożonego uważał za gorszego od siebie? Jak potrafił pogodzić wiarę chrześcijańską i przywiązanie do pruskich tradycji z wierną służbą zbrodniczemu reżimowi? Niestety Melvin nie odważył się pociągnąć dalej tych wątków i poszukać odpowiedzi innych niż te, które dawał sam Manstein. Trudno mu się w sumie dziwić, gdyż jest to temat grząski i niosący ryzyko uwikłania w domorosłą psychologię. Niemniej, jest to dla mnie jedna z największych słabości tej książki.
Skoro już jednak dotknęliśmy kwestii zbrodni wojennych… Z jednej strony muszę przyznać, że Melvin uczciwie wypunktowuje wszystkie ciążące na feldmarszałku zarzuty. Nie ukrywa również, że Manstein do końca życia nie zdobył się na potępienie nazistowskich okrucieństw. Przyznając jednak, że w świetle znanych dziś dokumentów odpowiedzialność feldmarszałka za zbrodnie popełnione na ludności ZSRR jest większa niż się wcześniej wydawało, autor nie decyduje się mimo wszystko postawić kropki nad i. Oczywiście można go usprawiedliwiać, że jako historyk trzymający się wyłącznie faktów musi w wątpliwych przypadkach powstrzymać się od zbyt kategorycznych wniosków. Wyczuwam jednak w tym „obiektywizmie” pewną fałszywą nutę. Wrażenie to wynika przede wszystkim z lektury pierwszych rozdziałów, poświęconych okresowi Cesarstwa Niemieckiego i Republiki Weimarskiej. Kajzerowską Rzeszę Melvin opisuje niemalże jako raj utracony, bez zająknienia przechodząc do porządku nad tym, że niepohamowany niemiecki szowinizm i ekspansjonizm były jedną z zasadniczych przyczyn wybuchu I wojny światowej. W tym kontekście trudno zaakceptować jego poglądy na temat rzekomo zbyt surowych warunków traktatu wersalskiego, jakie rzekomo narzucono Niemcom (zwłaszcza gdy wiadomo, jak traktowaliby przeciwników gdyby wygrali Wielką Wojnę – patrz traktat brzeski). Cytowanie bez komentarza wywodów Mansteina, jakoby do ziem takich jak Pomorze czy Wielkopolska Polska „nie mogła zgłosić pretensji ani z punktu widzenia racji historycznych, ani na podstawie prawa narodów do samostanowienia” świadczy natomiast w najlepszym wypadku o całkowitej nieznajomości środkowoeuropejskich realiów. Oburzające są też sugestie, że feldmarszałek Wilhelm Keitel, którego podpisy widnieją pod najbardziej zbrodniczymi rozkazami Wehrmachtu, „być może zasługiwał na coś lepszego niż norymberski stryczek”. W kolejnych rozdziałach oceny Melvina są już o wiele bardziej wyważone, jednak pewna nieufność co do jego obiektywizmu pozostaje.
Obok wskazanych powyżej spraw fundamentalnych zgrzytają też momentami rozmaite drobiazgi. Z książki Melvina można się bowiem dowiedzieć, że w czasie II wojny światowej Wehrmacht używał bombowców Ju 82 Stuka i czołgów Mark IV, a w składzie wojska polskiego znajdowało się we wrześniu 1939 roku aż jedenaście dywizji kawalerii (sic!). Znajdziemy też inne błędy: rzeka Boh okazuje się nie wiedzieć czemu Bugiem, dowódca Einsatzgruppe D zmienia imię z Otto na Hans, a Heinz Guderian dowodzi w Rosji trzecią – zamiast drugą – Grupą Pancerną. Trudno powiedzieć, na ile są to błędy autora, a na ile tłumacza lub korekty, jednak nieprzyjemne wrażenie pozostaje. Irytuje też maniera autora, by nieustannie porównywać Mansteina z Montgomerym bądź innymi brytyjskimi dowódcami. Może to drobiazg, ale autor tej recenzji zbyt wiele już czytał brytyjskich książek historycznych i tego typu bezwstydny etnocentryzm Wyspiarzy najzwyczajniej wychodzi mu bokiem.
Najwyższy czas przejść jednak do puenty. Jak już wcześniej pisałem, mam dość mieszane uczucia. „Manstein” Munga Melvina jest bowiem pod wieloma względami bardzo dobrą książką – wartą polecenia każdemu miłośnikowi historii wojskowości. Zapewne sam będę jeszcze do niej wielokrotnie wracał. Czuję jednak wciąż pewien niedosyt dlatego równocześnie będę czekał na kolejną biografię Mansteina – chociażby po to, aby mieć porównanie.