Zapewne nie będę odosobniona, przyznając, że do momentu przeczytania książki Maxa Cegielskiego nie miałam niestety pojęcia o istnieniu Gabriela (Gabra) i Hanny Rechowiczów. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że sztuką interesowałam się dość pobieżnie, tyle co na rozszerzonych lekcjach dumnie brzmiącej wiedzy o kulturze w liceum. Zachowane obecnie gdzieniegdzie ślady (a właściwie szczątki) mozaik nie powodowały u mnie artystycznej zadumy. Szczątki te często niczym nie przypominają bowiem wielkich aranżacji, których część niewątpliwie stanowiły w przeszłości. Jednak ja, pokolenie wolnego rynku i niczym niepohamowanej konsumpcji, sięgnęłam po książkę o nieznanych mi artystach nie tak odległej epoki. Po książkę pisaną z perspektywy członka pokolenia środka, pamiętającego zarówno PRL, jak i późniejsze zawirowania wolnego rynku, a opisującą nieco abstrakcyjny dla mnie klimat Rzeczpospolitej Ludowej, o którym jednak miałam już wyrobioną swoją opinię.
Wydaje się, że Max Cegielski do pisania biografii Rechowiczów przystąpił z wielu powodów, sam różnie to też tłumaczy. Przede wszystkim chciał odtworzyć losy znanego kiedyś, a obecnie prawie całkowicie zapomnianego plastyka, wskrzesić twórczość Gabra, być może nawet ją skatalogować, odnajdując zdjęcia i szkice do kolejnych prac w ogromnych, lecz nieuporządkowanych archiwach pani Hanny. Kierowały nim również tak zwane „osobiste pobudki” – wspomina o tym, że „rozbuchane w opowieści ego autora jest usprawiedliwione, ponieważ mój ojciec jest pod koniec lat sześćdziesiątych narzeczonym Zuzanny, córki Gabra i Hani” (s. 219). Cegielski zna więc rodzinę Rechowiczów, od dziecka przyjaźnie się z wnukiem Gabrów – Bazylim. Jednak zapędy historyczno-archiwistyczne i koligacje przyjacielsko-rodzinne nie są wystarczającym wyjaśnieniem. Najbardziej trafne i najpełniejsze wydaje mi się tu stwierdzenie Autora – „zająłem się Gabrem i Hanią z egoistycznych pobudek, chcąc zmierzyć się z lękiem, który zaczęła budzić we mnie starość. Po skończeniu trzydziestu paru lat zapragnąłem dowiedzieć się, w jakim kraju przyszedłem na świat, jak różnym od Polski, w której dorastają moje dzieci” (s. 386).
Użyte przez mnie określenie „biografia Rechowiczów” jest więc tylko po części uzasadnione. Cegielski stara się odtworzyć ich losy właściwie od momentu wybuchu II wojny światowej. Pod koniec książki, chcąc lepiej zrozumieć główną konstruktorkę opowieści, Szeherezadę tej historii, sięga do dzieciństwa Hanny. Jest to więc powieść będąca próbą zebrania wspomnień, odnalezienia prawdy i skonstruowania mitu o Rechowiczach, którzy żyjąc w czasach PRL-u, stworzyli swoją własną enklawę sztuki i bajkową przestrzeń życia. Historia Hanny jest bardzo osobista i subiektywna, Cegielski dodaje zaś do niej tło historyczne, skrupulatnie sprawdza szczegóły wiedząc przy tym, że wszystkiego nie da się ustalić. To książka wspólnie konstruowana, w której „tkamy gobelin czy też układamy mozaikę faktów i fikcji” (s. 65). Więc nie tylko biografia Rechowiczów, także autobiografia Cegielskiego, pełna osobistych wtrąceń i doświadczeń narratora. Po części reportaż z domu Rechowiczów i z porób poszukiwania ich twórczości, po części także esej autotematyczny o samym procesie spisywania opowieści, o kreowaniu przeszłości, życiu i śmierci. Nie dziwi więc roboczy tytuł pracy – „Rekonstrukcja”.
Cegielski na napisanie tej książki, podobnie jak w przypadku poprzedniej „Oko świata”, poświęcił dużo czasu. Uczestniczył w życiu bohaterów, zaprzyjaźnił się z Hanną, wręcz uzależnił od spotkań z nią. Dlatego też samo czytanie „Mozaiki” wciąga i uzależnia. Przedstawiony w niej świat PRL-u odbiega od standardowej, szarej, biednej i ogólnodostępnej wersji. Jest próbą odkrycia pozytywnych stron systemu, w którym artyści sprawowali rządy dusz. To szukanie „prawdy między martyrologicznym a satyrycznym obrazem” przeszłości. Dzięki temu łatwiej zrozumieć mi staruszki w tramwaju wspominające „stare dobre czasu” i głoszące, że „za Gierka żyło się lepiej”. Były wtedy młode, a jak zauważa Hania – „jak się jest młodym, to jest chyba łatwiej żyć” (s. 92).
Książka zdecydowanie zasługuje więc na uznanie. Po przeczytaniu jej aż chce się biec na ulicę Lekarską 9, aby chociaż z zewnątrz obejrzeć magiczny dom Rechowiczów, do dawnego Domu Chłopa (dziś hotelu Gromada), gdzie w dobrym stanie zachowały się mozaiki, na wystawę Aranżacje przestrzenne do galerii Kolonia. Ma się ochotę sięgnąć do dawnych filmów i przejść się po mieście w poszukiwaniu fragmentów sztuki PRL-u. Chce się odnaleźć w tej epoce może już nieco wyblakły dziś kolor, który tworzyli między innymi Rechowiczowie.