Kiedy Winston Churchill, przemawiając w Fulton, wspomniał o żelaznej kurtynie, prawdopodobnie nie myślał, że jego metafora przybierze bardzo realną formę. Aby zapobiec ucieczkom z demoludów na Zachód, trzeba było czegoś więcej niż licznych patroli granicznych z psami tropiącymi – ludzie szukający wolności byli zbyt zdeterminowani. Dlatego pojawiły się doskonalsze metody uszczelniania granic państw socjalistycznych: zasieki, płoty z drutu kolczastego, pola minowe, a wreszcie automatyczne wieżyczki z karabinami maszynowymi przy murze berlińskim oraz nie tak dobrze znany z historii płot pod napięciem 5000 woltów w Czechosłowacji. Jednak to właśnie ta instalacja zajmuje główne miejsce w najnowszej książce Jolanty Druzyńskiej „Krok do wolności”.

Jest to już trzecia pozycja tej Autorki, którą recenzujemy w naszym portalu. Poprzednią była napisana wspólnie ze Stanisławem Jankowskim (teraz napisał słowo wstępne) praca „Ucieczki specjalnego znaczenia”, w której omówiono tematykę ucieczek osób, które miały duże powody by obawiać się aresztowania w początkowym okresie PRL: polityków opozycji, działaczy niepodległościowych i tak dalej.

Tym razem tematyka została ograniczona nie uciekinierami, ale rejonem ucieczki – granica czechosłowacko-austriacka – i jej finał: śmierć w wyniku porażenia prądem na elektrycznej zaporze pod napięciem 3000–5000 woltów. Poczyniono od tego jedno odstępstwo w sprawie Dionizego Bielańskiego, który do Austrii chciał się przedostać samolotem An-2, lecz został zestrzelony przez czechosłowacki myśliwiec. Pozostałe pięć rozdziałów dotyczy osób uciekających na piechotę.

Każdy rozdział omawia jedną ucieczkę. Oczywiście było ich więcej, lecz nie sposób opisać wszystkie w jednej książce, konieczne więc było dokonanie wyboru, a widocznie te przypadki były najlepiej udokumentowane. Zresztą przedstawienie wszystkich przypadków nie jest konieczne, bo największą wartością książki są nie poszczególne studia przypadków, ale pokazanie ogólnej zasady występującej przy ucieczkach na tym odcinku żelaznej kurtyny. Wszystkie ofiary wraz z krótkimi opisami wymieniono w aneksie na końcu książki.

Autorka opisała nie tylko same ucieczki, bo o ich przebiegu wiemy stosunkowo najmniej, ale także życiorysy uciekinierów wraz z prawdopodobnymi motywami decyzji o próbie przedostania się na Zachód. A były to przeważnie przyczyny ekonomiczne, nie polityczne, jeśli nie liczyć zwykłej chęci życia w społeczeństwie demokratycznym. Wielu z uciekinierów próbowało zbiec po kilka razy, ale z różnych przyczyn byli zatrzymywani i skazywani na więzienie lub obóz pracy za „przestępstwa graniczne”. Dzięki temu powstała o nich bogata dokumentacja UB/SB i akta sądowe, które pozwalają dokładniej wniknąć w życiorysy tych ludzi. Może to nieprzyzwoite, ale bardzo pomagają donosy tajnych współpracowników, którzy byli podstawiani do cel jako fałszywi więźniowie. Właśnie w rozmowach z nimi najczęściej dochodziło do ujawnienia motywów ucieczek. Oczywiście nie mogło zabraknąć tragicznego finału, czyli skorzystania z raportów czechosłowackich pograniczników, którzy znajdowali uciekinierów na drutach, a następnie zajmowali się ich grzebaniem, przeważnie w nieznanym dzisiaj miejscu. Dostęp do tych materiałów był możliwy dzięki współpracy IPN-u z odpowiednikami z Czech i Słowacji.

Poza wspomnianym spisem wszystkich polskich ofiar elektrycznej zapory na końcu książki znajdziemy też fotografie zwłok niektórych z tych osób, a także kopie dokumentów czechosłowackich, jak mapy czy akty zgonu, oraz wybraną bibliografię.

Wydana przez Rebis książka porusza ciekawy i mało znany aspekt ucieczek z PRL-u. Muszę przyznać, że to pierwsza publikacja, w której spotkałem się w ogóle z zagadnieniem elektrycznej zapory na granicy czechosłowackiej. Jest to na pewno duża wartość tej książki, która zarówno ze względu na poruszaną tematykę, jak i tradycyjną dla poznaniaków wysoką jakość wydania zasługuje na zainteresowanie Czytelników.