Dwanaście lat musieli czekać polscy Czytelnicy na ostatnią część trylogii o wojnie secesyjnej autorstwa Michaela i Jeffa Shaarów. „Żywi i polegli” ukazali się w zeszłym roku, tak jak dwie poprzednie części – nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego. Historia powstania trylogii jest raczej niecodzienna. Wszystko zaczęło się od środkowej części pod tytułem „Gettysburg” (którą recenzowałem całkiem niedawno). Kilkanaście lat po śmierci Michaela Shaary wydawcy, zachęceni sukcesem bazującego na powieści filmu Ronalda F. Maxwella, zasugerowali synowi autora, Jeffowi, napisanie prequela i sequela nagrodzonej Pulitzerem książki. Shaara junior zabrał się do roboty, czego efektem byli wydani w 1996 roku „Bogowie i generałowie” oraz „Żywi i polegli”, którzy do rąk amerykańskich czytelników trafili dwa lata później. Książki Jeffa spotkały się z na tyle dobrym przyjęciem, że postanowił nie kończyć przygody z pisaniem na sfinalizowaniu dzieła ojca. Efektem jest siedem kolejnych książek poświęconych wojnie amerykańsko-meksykańskiej, walkom o niepodległość USA oraz I i II wojnie światowej. Niektóre trafiły nawet na listę bestsellerów „The New York Times”. Dodajmy, że pierwszy tom trylogii również został przeniesiony na wielki ekran, pod polskim tytułem „Generałowie” (Gods and Generals), również w reżyserii Ronalda F. Maxwella.

Ostatnia część trylogii opowiada o wydarzeniach, które nastąpiły tuż po bitwie pod Gettysburgiem aż do zakończenia wojny (lipiec 1863–kwiecień 1865). Na przemian towarzyszymy armii Północy, próbującej zadać ostateczny cios rebeliantom, albo wojskom generała Roberta Lee, skutecznie – do czasu – opierającym się atakom wroga. Po dzewięciomiesięcznym oblężeniu Petersburga i zastosowaniu przez Północ taktyki spalonej ziemi przegrana Konfederacji stała się już tylko kwestią czasu. Ostatnią deską ratunku dla generała Lee miało być połączenie się z oddziałami generała Richarda Johnsona. Próba ta skończyła się fiaskiem i 9 kwietnia 1865 roku w Appomattox Court House Lee podpisał akt kapitulacji. W ostatnich rozdziałach autor przedstawia nam także dalsze losy głównych bohaterów.

A ci są nam dobrze znani z poprzednich części. Jest wspomniany już Lee oraz generałowie James Longstreet (Konfederacja) i Joshua Chamberlain (Unia). Nową postacią jest za to „wynaleziony” przez prezydenta Północy Abrahama Lincolna Ulysses S. Grant – nowy głównodowodzący Północy, „generał, który potrafi zwyciężać”. To właśnie jego pasjonujący pojedynek z Robertem Lee jest kręgosłupem całej powieści. Grant, choć nie tak charyzmatyczny jak rywal z Południa, jest zabójczo skuteczny, dąży do zniszczenia przeciwnika nawet za cenę ogromnych strat. Czuje mocne wsparcie Lincolna i zamienia unionistów w wojsko, które w końcu zaczyna wygrywać.

Jeśli spojrzeć przez pryzmat stylu pisania, Jeff wdał się w swego ojca. Nie wiem, ile jest w tym zasługi tłumacza (za wszystkie tomy odpowiada Łukasz Witczak), a ile wymogów przedstawionych przez amerykańskich wydawców. Możliwe, że to świadomy zabieg samego autora. W każdym razie, gdyby na okładce dwóch części napisanych przez Shaarę juniora pozostawić imię jego ojca, wątpię, żeby znalazł się na tyle uważny czytelnik, który potrafiłby znaleźć zasadnicze różnice między stylem Jeffa i Michaela.

Akcja powieści toczy się wartko niczym nurty wirginijskich potoków, ale grzęźnie na około dwieście stron, tak jak żołnierze Unii i Konfederacji w okopach pod Petersburgiem. Odnoszę wrażenie, że nieprzyjemną manierą Shaarów stały się zbyt rozwlekłe opisy wewnętrznych rozterek bohaterów i dialogi bez „ikry”. I ojciec, i syn popełniają te same grzechy. Już tylko dla formalności wspomnę, że zarówno wspomniane opisy, jak i rozmowy bohaterów, ponownie ociekają ciężkostrawnym sosem doniosłości. Z drugiej strony jest to tak amerykańskie, że nawet taki cynik, jak niżej podpisany, zdążył się przez ponad tysiąc stron dwóch ostatnich części trylogii do tego przyzwyczaić.

W recenzji „Gettysburga” zapomniałem pochwalić Wydawnictwo Dolnośląskie za solidną pod względem edytorskim i wizualnym robotę, choć ponownie przyczepię się do przetłumaczenia oryginalnego tytułu powieści The Last Full Measure na „Żywi i polegli”. Wielkie mi odkrycie – to jasne, że na wojnie są żywi i polegli. Brakuje tylko dopisku „i ranni”… I jeszcze jedno: nadal będę uważał, że książka powyżej pięciuset stron – a „Żywi i polegli” mają ich siedemset z małym hakiem – powinna być zszywana i w twardej oprawie.

Polecenie tej książki, i całej trylogii, osobom interesującym się historią USA, a wojną secesyjną w szczególności, byłoby zbyt oczywiste. Dlatego moim zdaniem mogą po nią sięgnąć wszyscy miłośnicy powieści wojennych. Bez wyjątku.