Gdy w odstępie kilku dni otrzymałem książki do recenzji, miałem w głowie ułożony harmonogram lektury i przygotowania tekstów. Po rozpakowaniu przesyłek uwagę moją zwróciła książka Jana Łożańskiego. Patrząc na okładkę, przypomniałem sobie początek lat dziewięćdziesiątych, gdy na rynku księgarskim pojawiło się mnóstwo książek opisujących dzieje polskiego podziemia niepodległościowego w okresie II wojny światowej, w tym także łączności między władzami krajowymi a rządem emigracyjnym. Mimo że tematykę szlaków kurierskich poruszano jeszcze w okresie PRL, i to zarówno za pomocą słowa pisanego, jak i obrazu filmowego, wielu kwestii nie można było poruszać, w tym także powojennych losów bohaterów tamtych wydarzeń. Dlatego zdecydowałem się zmienić wcześniej ustalony program działania i na tapet trafił „Orzeł z Budapesztu”.

Wspomnienia jednego z kurierów Komendy Głównej ZWZ – AK były spisywane przez panią Krystynę Chowaniec przez kilka lat aż do momentu śmierci bohatera książki w 1990 roku. Jak sama wspomniała (s. 9), to pierwsze całościowe opracowanie, ponieważ do tego momentu udało się wydać część tyczącą się okresu powojennego. Liczy ono 536 stron, a ukazało się nakładem wydawnictwa Demart SA. Praca prezentuje się okazale: twarda okładka, szyta, dobrej jakości papier – to wszystko pozytywnie wpływa na pierwotny odbiór przez Czytelnika. Jestem także pod wrażeniem okładki, która przyciąga uwagę i świetnie dopełnia obrazu publikacji. Jednak nie zewnętrzny sznyt jest ważny, ale to co w środku.

Losy Jana Łożańskiego nie różniły się w momencie wybuchu II wojny światowej znacząco od losów tych wszystkich, którzy walczyli we wrześniu 1939 roku, a następnie znaleźli się w niewoli. Po ucieczce Łożański postanowił wrócić w rodzinne strony, a następnie – tak jak wielu jemu podobnych – skierował uwagę na Francję, gdzie formowały się oddziały Polskich Sił Zbrojnych. I tak jak inni postanowił tam się udać, ówcześnie najbardziej „uczęszczaną” trasą, a mianowicie przez Słowację i Węgry. Po przedostaniu się do Budapesztu w grudniu 1939 roku został poddany weryfikacji i po jej pozytywnym wyniku zaproponowano mu udział w działalności konspiracyjnej w charakterze kuriera. Zawdzięczał to wszechstronnemu zainteresowaniu sportem z okresu przedwojennego, co przejawiało się zaangażowaniem Łożańskiego w szeregu imprez sportowych o charakterze tak indywidualnym, jak i masowym. Znany był bowiem z udziału w zawodach lekkoatletycznych, roli bramkarza w drużynie piłkarskiej, a także treningów bokserskich, utrzymywał zatem wysoki stopień sprawności fizycznej, tak niezbędny w pracy kuriera. Po wyrażeniu zgody został zaprzysiężony jako żołnierz konspiracji, a następnie wziął udział w kursie dywersyjnym. Pierwszy swój „kurs” do kraju odbył jako praktykant, towarzysząc kurierowi, który miał pokazać jemu i jeszcze jednemu koledze szlak. Po powrocie do Budapesztu zwrócił uwagę przełożonym na różnego rodzaju niedogodności napotkane na trasie i zaproponował utworzenie nowej trasy. Pomysł zaakceptowano i Jan Łożański opracował nową marszrutę, która przeszła do historii szlaków kurierskich pod kryptonimem „Jaga”.

Wydawać by się mogło, że największe niebezpieczeństwo, z jakim mógł się zetknąć kurier w czasie marszu, to spotkanie z funkcjonariuszami służb granicznych. Owszem, ale z lektury wspomnień wyłania się także inny ważny, jeśli nie ważniejszy aspekt, mianowicie dobór właściwych, pewnych współpracowników na trasie. Należy sobie bowiem zdawać sprawę, iż w czasie pokonywania kolejnych odcinków szlaku niezbędna jest logistyka, a ta wiązała się z pomocą miejscowej ludności i po stronie węgierskiej, i po stronie słowackiej, i rzecz jasna po stronie polskiej. Trzeba przyznać, że w czasie swojej służby kurierskiej Łożański „miał nosa” w tej kwestii. W ciągu całego okresu funkcjonowania mógł liczyć na grupę osób, które z narażeniem własnego życia i życia swoich rodzin pomagały kurierowi w jego drodze. Oczywiście zdarzało się, że odmawiano pomocy lub dochodziło do zerwania kontaktu. Najczęstszą przyczyną takich sytuacji były zasadzki lub obławy na kurierów.

Przewracając kolejne kartki książki, odnosiłem parokrotnie wrażenie, jakby pokonywanie trasy na odcinku Budapeszt–granica polsko-słowacka było typową podróżą turystyczną. Wykorzystywano środki lokomocji takie jak kolej, ale także regularnie korzystano z usług Słowaków dysponujących własnymi samochodami – taksówkami, którymi kurier i towarzyszący mu ludzie szybko przemieszczali się po terenie Słowacji. Co nie oznacza, że nie czyhały na nich niebezpieczeństwa, w postaci spotkania z słowackimi pogranicznikami czy węgierskimi żandarmami. Nieraz zdarzało się zanurzyć w lodowatej wodzie, by prześliznąć się obok posterunków granicznych, nie mówiąc już o ewentualnym spotkaniu z Ukraińcami zamieszkującymi po polskiej stronie granicy wieś Polany Surowicze, którzy znani byli ze mocno antypolskiego charakteru. Do tego dochodziło niebezpieczeństwo zetknięcia się z Niemcami, czego doświadczyli inni kurierzy idący szlakiem „Jagi”.

Mimo daleko posuniętej ostrożności i możliwości uzyskania podwójnej tożsamości, dzięki której Łożański rozpoczął studia na Politechnice Budapeszteńskiej, o charakterze jego pobytu na Węgrzech wkrótce dowiedziały się węgierskie służby specjalne. I mimo dwukrotnego aresztowania udało mu się wyjść obronną ręką. Podobnie było w przypadku próby zatrzymania przez uzbrojonych Niemców w pociągu jadącym z Krakowa do Nowosielc, gdzie ocaliły go zimna krew i umiejętności bokserskie, a on sam wyskoczył z pędzącego pociągu. Twarzą w twarz zetknął się z funkcjonariuszami gestapo w marcu 1944 roku w Budapeszcie. Został przewieziony do siedziby gestapo i tam poddany brutalnemu śledztwu, z wykorzystaniem typowego dla tej instytucji arsenału tortur. W trakcie przesłuchań Niemcy ujawnili, ile tak naprawdę wiedzą o kurierze, a wiedzieli już dostatecznie dużo. Znów dzięki niebywałemu zbiegowi okoliczności udało się Łożańskiemu wyjść cało z opresji.

Pracując w „wyuczonym” zawodzie, przemierzał szlak z Węgier do Polski i w odwrotnym kierunku również po zakończeniu wojny. Ale nie tylko Węgry były miejscem docelowym. Korzystając z jego doświadczenia, władze podziemia w porozumieniu z władzami emigracyjnymi przerzucały ludzi i dokumenty dalej, do Austrii. Do faktu, że nie zaprzestał działalności, przyczyniły się bez wątpienia wydarzenia w kraju, jak również bezpośredni stosunek przedstawicieli nowej władzy do niego samego. Szczęśliwa passa trwała do lipca 1947 roku, gdy oficjalnie jako repatriant powrócił do kraju z Austrii wraz z grupą innych repatriantów. Był już wtedy obserwowany. Gdy zaufany człowiek poprosił go o przysługę polegającą na przerzuceniu jeszcze jednej osoby na Węgry, nie mógł mu odmówić. Akcja okazała się prowokacją Urzędu Bezpieczeństwa. Osoba, którą miał przeprowadzić, była podstawiona, o czym nie wiedział pośrednik. W ten sposób znalazł się w rękach UB. Przeszedł okrutne śledztwo, czego stara się Czytelnikom oszczędzić w szczegółach, choć trochę miejsca poświęca martyrologii innych osób, których miał okazję spotkać w X Pawilonie na Rakowieckiej. Wyrok piętnastu lat, wymierzony w 1948 roku, miał odsiedzieć we Wronkach, skąd wyszedł w 1956 roku. Następnie podjął pracę, ale nie zapomniał o kolegach ze szlaków kurierskich i tych, którzy byli mu pomocni w trudnym dla kraju okresie. Starał się aż do śmierci aktywnie propagować wiedzę na temat tego, czym zajmował się on i jego koledzy.

Przedstawione powyżej epizody to tylko fragmenty bardzo ciekawej, wręcz frapującej biografii człowieka, który z całego serca kochał swój kraj i gotowy był dla niego poświęcić życie. Kilkaset stron książki przeczytałem równie szybko co prace Sławomira Kopra, ale z tą różnicą, iż ta poruszyła mnie do głębi. Mimo że zajmuję się historią zawodowo i wydawało mi się, iż jestem już w pewien sposób uodporniony mentalnie na różnego rodzaju przekazy, nie mogłem ukryć wzruszenia w trakcie lektury. Przypomniały mi się czasy dzieciństwa i „okresu buntu”, gdy zaczytywałem się pracami pokroju „Zośki i Parasola” Aleksandra Kamińskiego. Dlatego z tym większą wdzięcznością chylę czoła przed panią Krystyną Chowaniec i wydawnictwem Demart za ich pracę i fakt, że te wspomnienia ujrzały światło dzienne i możliwy jest dostęp do nich dla szerszego grona odbiorców. Dla każdego, kto interesuje się okresem II wojny światowej, a w szczególności dziejami polskiego podziemia, lektura tej książki winna być obowiązkowa. Na okładce nie widnieje cena, nie sprawdziłem jej też w internecie, ale myślę że pieniądze wydane na tę publikację nie będą wyrzucone w błoto. O to jestem spokojny.