Wojna nie ma w sobie nic z rycerskiej, honorowej rywalizacji. To brudna gra, gdzie każda z walczących stron zrobi wszystko, by zmylić przeciwnika. Niektóre podstępy, jak wystawianie hełmu na kiju, by wrogi snajper zdradził swą pozycję, są proste i mało czasochłonne. Kiedy jednak garstka żołnierzy ma udawać całą dywizję, potrzeba o wiele dłuższych przygotowań, szkoleń i specjalistycznego sprzętu. A co najważniejsze, nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Sztuka zwodzenia przeciwnika istnieje od stuleci. Rozwój techniki nałożył jednak na ludzi odpowiedzialnych za dezinformację całkiem nowe zadania. Nie wystarczało już przeciągnięcie po ziemi bron, mających udawać kawalerię, czy rozpalanie fałszywych ognisk, chcąc zwiększyć ilość swych sił. Nowoczesne armie, walczące na polach bitew II wojny światowej, miały o wiele lepsze możliwości zbierania informacji o wrogu. Samoloty zwiadowcze wyposażone w wysokiej klasy aparaty fotograficzne patrolowały strefę przyfrontową w dzień i w nocy, starając się dostrzec ślady wojsk nieprzyjaciela. Specjalne grupy nasłuchu radiowego wychwytywały każdą transmisję, namierzając pozycje wrogich radiostacji, analizowały charakterystyki pracy każdego aparatu nadawczego, a kryptolodzy starali się złamać stosowane przez przeciwnika szyfry, by poznać jego tajemnice. Działania te uzupełniała siatka szpiegów i informatorów, donoszących o ruchach wojsk w strefie przyfrontowej w oparciu o rozmowy w kawiarniach i obserwację dróg. Wszystkie te utrudnienia sprawiały, że jakakolwiek grupa chcąca wprowadzić przeciwnika w błąd musiała działać perfekcyjnie. „Armia duchów” opisana przez Jacka Kneece’a właśnie taka była.

Omawiana praca liczy sobie 355 stron, plus 24 nienumerowane, wykonanych z papieru kredowego, zawierających 38 czarno-białych fotografii. Autor nie jest zawodowym historykiem, ale dziennikarzem, co ma widoczne przełożenie na treść. Nie znajdziemy tam bibliografii czy tabel, a wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza. Ciekawy sprzęt używany przez tę jednostkę, służący do dźwiękowego, radiowego i wizualnego omamiania przeciwnika, potraktowano zdawkowo, a jedyne zdjęcie mające ukazywać prawdziwy czołg jest błędnie podpisane – autor błędnie określa mianem „czołgu Sherman” działo samobieżne M8, zbudowane na podstawie czołgu M5. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności z lektury.

Autor skupił się przede wszystkim na opisywaniu losów członków 23. Jednostki Specjalnej Kwatery Głównej, znanej szerzej jako „armia duchów”1. Jej zadaniem było udawanie przy pomocy petard, głośników i makiet całych dywizji lub ich elementów w niewielkiej odległości od wroga, by był przekonany, że ma przed sobą jednostkę przebywającą w rzeczywistości wiele kilometrów dalej. Z racji planowanych zadań przydzielono tam ludzi o specjalnych predyspozycjach, aby poradzili sobie z problemami nieopisanymi w wojskowych regulaminach. „Armia duchów” była jedyną tego rodzaju formacją w amerykańskich siłach zbrojnych, dlatego też działała praktycznie na całym froncie zachodnim, od oblężenia Brestu po walki na terenie III Rzeszy. Trafiali tam projektanci mody, malarze i różnego rodzaju technicy, którzy pomimo różnic musieli stawić czoła dość specyficznym wyzwaniom. Chcąc pokazać ich takimi, jakimi byli, Kneece zamieścił w pracy obszerne fragmenty pamiętników i wywiadów, jakie przeprowadził z żyjącymi członkami jednostki. Nie starał się ubarwiać rzeczywistości ani kreować obrazu nieskazitelnych żołnierzy. Dzięki temu Czytelnik może zobaczyć obraz działań wojennych dokładnie w taki sam sposób, w jaki widzieli go żołnierze 23. JGSK podróżujący w latach 1944–45 przez Europę Zachodnią, a także poznać funkcjonowanie tej wyjątkowej jednostki od wewnątrz.

Autor zawarł w pracy stwierdzenie: „Zdaje się, że jej [23. JGSK] istnienie było ostatnim wielkim sekretem II wojny światowej”. Mam nadzieję, że się myli. Niezależnie jednak od tego, co jeszcze przyniosą nam kolejne lata i jakie tajemnice ujrzą w końcu światło dzienne, dzięki książce Jacka Kneece’a Czytelnicy mają okazję poznać historię jednostki tak niezwykłej, że przez lata zabraniano o niej mówić. „Armia duchów” to pozycja rzucająca całkiem nowe światło na wiele kluczowych operacji armii USA na froncie zachodnim. Co więcej, barwne opisy i wielowątkowość akcji tworzą z niej ciekawą książkę nie tylko dla historyka, ale i dla każdego miłośnika dobrej książki.