Gdyby w końcówce XVI wieku wydawano tabloidy, sprawa zatrzymania i ścięcia Samuela Zborowskiego nie schodziłaby z czołówek przez tygodnie. Wszak nie co dzień głowę pod katowski miecz kładzie członek magnackiego rodu. Do dzisiaj toczą się spory, czy rzeczywiście Zborowski zamordował kasztelana przemyskiego Andrzeja Wapowskiego – co było powodem skazania go na banicję – i czy Jan Zamoyski miał prawo wyegzekwować wyrok na szlachcica bez zgody króla. Ścięty w 1584 roku Samuel Zborowski dla jednych stał się męczennikiem wolności i ofiarą zemsty kanclerza Zamoyskiego, dla innych warchołem spiskującym na życie Stefana Batorego. Lecz to nie dumny magnat jest głównym bohaterem nowego zbioru opowiadań Jacka Komudy, ale jego syn – imiennik i pogrobowiec. Jednak czarna legenda (nie)sławnego ojca determinuje życie Samuela juniora.

Morderca mężów, krzywdziciel kobiet, skazany na wieczną wędrówkę: Samuel Zborowski nie ma dobrej prasy wśród panów braci. To kolejny po Jacku nad Jackami Dydyńskim charakternik i najmita, który dla wypełnienia sowicie opłaconego zadania pójdzie choćby i na dno piekła. Zborowski ma w sobie coś z postaci tragicznej – odrzucony przez starsze rodzeństwo, cierpiący po samobójstwie narzeczonej… Wydaje się szukać zapomnienia w chwilach, gdzie ponosi go adrenalina. Pytanie tylko, czy ów tragizm wywołany jest czynnikami, na które Zborowski nie miał wpływu, czy może raczej nieudanymi życiowymi wyborami? Jak to u Komudy bywa, ciekawi są także bohaterowie drugiego planu i towarzysze Zborowskiego – przeliczający wszystko na dukaty Bohusz (przypominający trochę sienkiewiczowskiego Rzędziana) i Nikifor Hunia, Kozak, który pojawia się niespodziewanie zawsze wtedy, kiedy jest potrzebny.

Na książkę składa się pięć opowiadań mocno powiązanych fabularnie i chronologicznie. W pierwszym Zborowski ma znaleźć starościca Jazłowieckiego na polecenie ojca. Problem w tym, że dziedzic niemałej fortuny leży kilka stóp pod ziemią, do czego rękę – dosłownie – przyłożył sam Zborowski. W kolejnym główny bohater mści się na gwałcicielu swojej narzeczonej. Matka sprawcy nie ma zamiaru dopuścić do wykonania wyroku na synu, więc wynajmuje braci Dydyńskich do odbicia więźnia. Oj, będzie się działo! Motyw zemsty pojawia się także w opowiadaniu „Bracia ślubni”. Z kolei w ostatnim opowiadaniu to sam Zborowski staje się zwierzyną łowną pewnego Tatara, który musi wypełnić słowo dane ponad trzydzieści lat wcześniej. Jest jeszcze historia o odbiciu siostry panów Krechowieckich, zniewolonej według nich przez chłopa, który szlachectwo kupił za beczkę piwa i buty. Bracia jednak nie mówią naszemu bohaterowi całej prawdy…

To nie jest lektura do poduszki. Brutalna, czasami może aż nadto, ale Komuda przyzwyczaił już swoich Czytelników do stosowania środków wyrazu, których nie uświadczymy w bestsellerach dla gimnazjalistów. Zawsze uważałem, że mocną – jeśli nie najmocniejszą – stroną Autora są dialogi. Tak jest i tym razem – mięsiste, z nerwem, bez nadużywania archaizmów, a więc grzechu tak często popełnianego przez pisarzy po raz pierwszy próbujących sił w powieściach osadzonych w konkretnych realiach historycznych. Myślę że Komuda książkami inspirowanymi Rzeczpospolitą szlachecką wyrobił sobie tak mocną pozycję, że każdy kolejny Autor, który podejmie tę tematykę, musi się liczyć z porównaniami z jego prozą. Jak mawiają komentatorzy piłkarscy o geniuszach boisk: to klasa sama w sobie. Jednak trudno uciec od pytania, czy z pisania o machaniu szablą – piszę to bez cienia szyderstwa – uda się coś jeszcze Komudzie wycisnąć? Tematów rzecz jasna nie brakuje, ale „Zborowski” niczym nowym nie zaskakuje. Mam nadzieję, że kolejna powieść Autora będzie jak uderzenie nadziakiem w głowę, a nie zaledwie kopnięciem w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Mimo wszystko – hajda do księgarni! Premiera „Zborowskiego” już za kilka dni.