Za sprawą hollywoodzkiej superprodukcji piraci znowu stali się modni. O ile na ekranie odmalowanie ich barwnego świata nie jest znowuż takie trudne, to przelanie na papier przygód jegomościów z czarnymi przepaskami na oku, z drewnianymi nogami i papugami na ramieniu wymaga pióra autora, którego wyobraźnia i talent sięga daleko za horyzont Morza Karaibskiego. Taką postacią bez wątpienia jest Jacek Komuda. Mimo iż znowu przyszło mi recenzować jego książkę z gatunku, który nie jest moim ulubionym, przy lekturze „Czarnej bandery” bawiłem się setnie, choć tylko momentami. Ale po kolei…
„Czarna bandera” po raz pierwszy została wydana przez Fabrykę Słów w 2008 roku. Do rąk Czytelników trafia zatem wznowienie, w – jak zapewnia wydawca – ekskluzywnej, bogato zdobionej edycji w twardej oprawie. To kolejne drugie wydanie powieści marynistycznej autorstwa Komudy, po „Galeonach wojny”, w tym roku.
Czego można się spodziewać po historiach „najgroźniejszych piratów, szmuglerów, bukanierów i handlarzy czarnym towarem”? Zaskoczenia być nie mogło, więc wraz z bohaterami poruszamy się szlakiem zamtuz–okręt–zamtuz–okręt, z przerwami na abordaże i żłopanie rumu wprost z beczułek. I tak mniej więcej przez sześć opowiadań, które znalazły się w „Czarnej banderze”. W czterech z nich („Sześćset cetnarów piekła”, „Oprawca”, „Ark Raleigh”, „Lodowy szkwał”) pojawia się motyw przeklętego okrętu, w „Czarnym hebanie” handlarze niewolników biorą przypadkiem na pokład afrykańskich kanibali (Komuda puszcza w tym miejscu oko do fanów twórczości George’a Romero), a w noweli na „Szlaku chwały, krwi i złota” piraci ruszają w poszukiwaniu bogactw ostatniej twierdzy Inków.
Komuda pełnymi garściami czerpie z kanonów fantastyki, a ich połączenie z wątkami pirackimi brzmi atrakcyjnie. Jednak fabuła opowiadań – dla Czytelnika, który z fantastyką ma do czynienia nie od dziś – jest dość schematyczna, a rozwój akcji łatwy do przewidzenia. Brakuje – by zacytować znanego komentatora sportowego – elementu zaskoczenia. Zresztą czy literatura „piracka” może jeszcze czymś zaskoczyć? Bukanierzy zawsze będą – a przynajmniej powinni być – okrutni, skorzy do bitki i wypitki. Zawsze będą szukać okazji do łatwego zarobku i obłapiać służące w tawernie. Innych piratów nie można sobie wyobrazić.
Autor precyzyjnie odtworzył piracki świat, jednak chyba po raz pierwszy spotykam się z książką Jacka Komudy, na końcu której brakuje wyjaśnienia co trudniejszych sformułowań, w tym przypadku wywodzących się z żeglarskiej terminologii. Przyznam, że nie raz zgubiłem się gdzieś między gretingiem a grotmasztem… Osobna analiza filologiczna należy się używanym przez bohaterów opowiadań… przekleństwom. Te, w „Czarnej banderze”, to – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – literacki Parnas wulgaryzmów. Jak przystało na osobników z krwi i kości, piraci złorzeczą na wszystko i na wszystkich, nie wyłączając własnych rodzicielek. Trochę korci, aby przytoczyć najbardziej pieprzne zwroty, ale z szacunku dla pań, które mogą czytać tę recenzję, oficjalnie gryzę się w język (czy raczej w palce biegające po klawiaturze). Jeśli chcecie poznać piracki słownik wyrazów nieparlamentarnych, musicie koniecznie sięgnąć po „Czarną banderę”.