Biorąc do ręki książkę „Smakowanie raju. Wspomnienia świadka nieznanej egzekucji w lesie katyńskim”, nie spodziewałem się, że przeczytam ją jednym tchem w parę godzin. Prac na temat systemu sowieckiego i okresu stalinowskiego przeczytałem w życiu kilka, ale dopiero wspomnienia polskiego Żyda Icka Erlichsona zrobiły na mnie takie wrażenie.
Zacznijmy po kolei. Przedmieścia Starachowic, rok 1939, żydowskie miasteczko ze swoimi problemami, biedą, antysemityzmem i zawieruchą wojenną. Siedemnastoletni Icek Erlichson, żyjący marzeniami syjonistycznymi, ogarnięty bezgraniczną miłością do Związku Radzieckiego, tego – jak mniema – raju robotników, kraju mlekiem i miodem płynącego, w którym wszyscy obywatele są równi bez względu na rasę czy religię, postanawia przekroczyć linię demarkacyjną między ZSRR i III Rzeszą. Już pierwsza próba dostania się do sowieckiej części Przemyśla kończy się niepowodzeniem. Przeprawa przez San udaje się, ale po zgłoszeniu się do władz okupacyjnych miasta zostaje uznany za… angielskiego szpiega. Kilkumiesięczny pobyt w lwowskim więzieniu oraz bezsensowne przesłuchania i bicie natychmiast odczarowują w chłopcu mit radzieckiego państwa. W lwowskim więzieniu Erlichson poznaje polskiego generała Mariusza Zaruskiego, z którym z czasem łączą go wręcz synowsko-ojcowskie więzi. Następnym etapem tułaczki będzie obóz nr 9 w Katyniu. Katyniu pod Smoleńskiem, w którego lasach nasz bohater, jako uciekinier z obozu, będzie świadkiem egzekucji na polskich oficerach późnym latem 1940 roku. Potem kolejne aresztowanie przez NKWD, przesłuchania i wywózka do ukraińskiego Chersonia. Stamtąd, po ponownym spotkaniu z Zaruskim, Erlichsona wywożą koleją na Madagan i Kołymę czyli koniec świata i krainę wiecznych mrozów.
Los uśmiecha się do naszego bohatera po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej i podpisaniu układu Sikorski-Majski – zostaje zwolniony. Chce jechać do Buzułuku, gdzie formowane jest wojsko polskie w ZSRR pod dowództwem generała Andersa. W międzyczasie odwiedza sowiecką „namiastkę Izraela”, czyli republikę syjonistyczną w Birobidżanie. Na miejscu w Buzułuku okazuje się, że mimo całkiem dobrej kondycji fizycznej i odpowiedniego jak na rekruta wieku jego kandydatura zostaje odrzucona… bo jest Żydem. Kolejne próby w innych obozach formowania polskiego wojska i dalej te same powody odrzucenia. W końcu za ostatnim razem udaje się, ale malaria nie pozwala na ucieczkę z ZSRR. Ostatni transport Andersa właśnie odjechał. Cóż robić w nowej rzeczywistości? Trzeba się jakoś urządzić, znaleźć pracę, miłość. Tęsknota do ziem ojczystych, znajomych, rodziny, przyjaciół nie opuszcza Erlichsona. Przemierzając, głownie koleją, bezkresny Związek Radziecki, spotyka się z antysemityzmem, oficjalnie zabronionym, ale w rzeczywistości trwającym od czasów carskich. Podejmując pracę konwojenta skór baranich czy też spirytusu, Erlichson poznaje mechanizmy, jakimi rządzi się gospodarka socjalistyczna, które można ująć w ramy stwierdzenia: „jeżeli coś jest wspólne to jest niczyje, nikt o to nie dba, a każdy kradnie żeby żyć”. Pod koniec wojny Erlichson zostaje ponownie aresztowany przez NKWD za to, że przebywa na terenie ZSRR, a nie przyjmuje sowieckiego obywatelstwa i paszportu. Erlichson odmawia wielokrotnie, gdyż twierdzi że jest Polakiem. Dzięki wstawiennictwu poślubionej w ZSRR żony u samej Wandy Wasilewskiej zostaje w końcu zwolniony i repatriowany po wojnie do swojego miasteczka. Na miejscu okazuje się, że najbliższa rodzina zginęła w Treblince, a w jego mieszkaniu, w którym nic się nie zmieniło od września 1939 roku, mieszkają i korzystają z pozostawionych sprzętów nowi polscy lokatorzy. Erlichson czuje się obcy wszędzie. Dla sowietów, bo był Polakiem; dla żołnierzy 2. Korpusu, bo był Żydem; dla mieszkańców, bo przeżył Holocaust. W końcu wyemigrował do Francji, gdzie napisał swój pamiętnik. Pamiętnik zapomniany na wiele dziesiątków lat, gdyż został wydany w jidysz w 1953 roku i oprotestowany przez francuskich komunistów.
Całe szczęście, że wydawnictwo Rebis podjęło się wydania tych wspomnień. Wyrazy szacunku należą się również tłumaczowi, panu Adamowi Rokowi, który wykonał świetną pracę. Sztywna okładka, doskonały papier, bardzo dobre tłumaczenie – tak powinny wyglądać wszystkie książki. Jeżeli ktoś jest zainteresowany losem człowieka w systemie sowieckim, to serdecznie namawiam do lektury. Ta książka, obok Archipelagu Gułag czy beletrystycznych „Dzieci Arbatu”, jest kolejnym dowodem na to, jak działała sowiecka machina terroru. Jedyna uwaga tyczy się tytułu. Niestety, w obecnych czasach, gdy kupuje się coraz mniej książek, a według anegdot, polskiego turystę poznaję się za granicą po tym, że niczego nie czyta, tylko chwytliwy tytuł, pełen sensacji, może przyciągnąć uwagę. Piszę o tym w kontekście dopisku na okładce książki „Wspomnienia świadka nieznanej egzekucji w lesie katyńskim”. Ten epizod, który niewątpliwie wstrząsnął autorem wspomnień, jest tylko jednym z wielu, które zrobiły na nim wrażenie w czasie pobytu w ZSRR. Pewnie z powodu siedemdziesiątej rocznicy zbrodni sowieckiej na oficerach polskich w Katyniu, Charkowie, Kalininie, Kijowie i Mińsku taki dopisek został umieszczony. Jest to tylko drobna uwaga, a nie zarzut, więc jeszcze raz serdecznie namawiam do lektury „Smakowania raju”.