Książka, którą mam przyjemność opisywać tym razem, pojawiła się na rynku nakładem wydawnictwa „Znak”, co znaczy, że jakość materiału, czcionka, korekta, wszystko, za co bezpośrednio odpowiada wydawca, jest bez zarzutu. Pozycje „Znaku” są właśnie takie, więc wspominanie o tym jest tylko formalnością, z którą właśnie się rozprawiłem. Teraz możemy przejść do naprawdę istotnych spraw.
„Czarna propaganda” jest dziełem Polaka, wbrew nazwisku „Stanley Newcourt”, stuprocentowego (znający angielski zauważyli już zapewne sprytną relację między polskim a angielskim nazwiskiem autora), w czasie II wojny światowej harcerza-partyzanta, który własnoręcznie parał się między innymi czarną propagandą właśnie. No dobrze, ale co to w ogóle jest, ta czarna propaganda? Autor przedstawia podział propagandy na trzy grupy „kolorystyczne” – białą, szarą i czarną. Im „jaśniejsza” propaganda, tym bardziej oczywiste dla odbiorcy, kto jest jej faktycznym autorem, ale to tylko połowa poprawnej odpowiedzi. Wspomniany w obecnie trwającym konkursie podrobiony numer pewnego czasopisma, chcący uchodzić za oryginał, był dobrym, ale niewinnym przykładem czarnej propagandy. Prawdziwa, ostra zajmowała się kwestiami dużo poważniejszymi. Pozwolę sobie zacytować samego autora:
Afisz o wymiarach czterdzieści na dwadzieścia centymetrów zapisany był czarnym tłustym drukiem na czerwonym tle. Komunikat w języku niemieckim był zwięzły: „Gestapo zdradziło naród i siły zbrojne. Śmierć zdrajcom!” Pod spodem widniał podpis: „Stary wiarus”
Afisz ów przypiął do kieleckiego drzewa sam autor książki w lecie 1944 roku. „Czarna” propaganda to bowiem taka, która nie ujawnia swoich autorów, lecz zarazem pozoruje, iż wywodzi się z kraju wroga, czy to jako oficjalne komunikaty rządowe, czy jako wytwory organizacji opozycyjnych, zazwyczaj tajnych i za wszelką cenę starających się pokazać jako grupujące prawdziwych patriotów. Cel takich działań jest jasny: wzbudzić we wrogim żołnierzu strach przed własnymi wojskami lub strach o los rodzin, a tym samym zmusić go do dezercji lub kapitulacji, skłonić wrogiego cywila do panicznej ucieczki czy wszelkich działań stojących w sprzeczności z tym, co jego państwo odeń oczekuje, a co można osiągnąć choćby przez pobudzanie niechęci do rządzących albo wątpliwości w ich kompetencje.
O tym właśnie jest rzeczona książka. Stanley Newcourt-Nowodworski wykonał tytaniczną pracę, łącząc archiwalne dokumenty, wspomnienia (w tym „boga propagandystów” brytyjskich, Seftona Delmera) i w zasadzie wszelkie źródła, które mogłyby dopełnić obrazu przedstawianego w „Czarnej propagandzie”. Ten zaś służyć może, by dopełnić kolejny – obraz całej II wojny światowej. Czarni propagandyści nie wpłynęli co prawda w decydujący sposób na ostateczny rezultat wojny, ale udało im się odnieść kilka sporych sukcesów, a także mnóstwo zupełnie drobnych. W trwającym obecnie konkursie pojawia się pytanie o liczbę dezerterów z szeregów Wehrmachtu – nigdy się nie dowiemy, jakie były powody ich dezercji, ale można spokojnie założyć, że myśl o wielu z nich nie zrodziła się w głowach żołnierzy bez pomocy alianckiej.
Autor obszernie opisuje działania propagandy, głównie czarnej, ale z konieczności także szarej i białej, w wykonaniu Niemców, Brytyjczyków i polskiego ruchu oporu we wszystkich mediach – od radia, przez prasę i ulotki, po zwyczajne plotki i pogłoski. Nie sposób nie zachwycić się starannością, z jaką Brytyjczycy pod kierunkiem Seftona Delmera czy Polacy z Akcji „N” przygotowywali swoje małe arcydzieła, a i można się szczerze uśmiać, czytając, jakie żarty, wcale nie tylko primaaprilisowe, a dla ofiar zupełnie nieśmieszne, robiliśmy okupantom. Łódzcy „enowcy” założyli nawet… organ tajnej opozycji antyhitlerowskiej w Wehrmachcie.
Wszystko to Stanley Newcourt-Nowodworski opisuje w sposób znamionujący talent pisarski i umiejętność trafiania do odbiorcy, notabene umiejętności bardzo pasujące do tematu książki. Prowadzi czytelnika przez szczegółowe opisy akcji propagandowych, a także ich tła politycznego, zgrabnie wplatając w nie cytaty z oficjalnych dokumentów, kończąc całą książkę analizą i wnioskami.
Jeśli miałbym coś zarzucić autorowi, to byłby to jakby brak zdecydowania, czy pisze książkę popularną dla „szeregowego” odbiorcy, czy też raczej rozprawę naukową. Właściwie nie widać tego w stylu pisania tekstu właściwego, ale być może dlatego właśnie niektórym faktom, które aż proszą się o odnośnik, brakuje przypisów ze wskazanym źródłem. Z punktu widzenia zwykłego odbiorcy jest to jednak szczegół zupełnie nieistotny – bardziej mogą mu przeszkadzać wielokropki w nawiasach czyli oznaczenia „przyciętych” cytatów, oczywiście niezbędne, jeśli nie chce się zanudzać Czytelnika dłużyznami, które z kolei (wielokropki z nawiasami, ale może i dłużyzny też) nie będą dokuczliwe dla odbiorcy wprawionego w czytaniu prac naukowych.
Grzechem byłoby stwierdzić, że nie jest to książka interesująca, ale temat, którym się zajmuje, jest jednak dość egzotyczny i może się taki wydawać nawet dla czytelnika zainteresowanego omawianym w niej okresem. Niemniej jednak, jeśli akurat Ty, który czytasz te słowa, pasjonujesz się II wojną światową nie od strony bitew czy technologii, ale raczej polityki, szpiegostwa, wszelkich działań zakulisowych, zwróć też uwagę na działania propagandystów. A wówczas książka Stanleya Newcourta stanie się dla Ciebie naprawdę przydatna. A może zainteresują się nią też psychologowie?
Stanley Newcourt-Nowodworski – „Czarna propaganda. Polska, Niemcy, Wielka Brytania. Tajemnice największych oszustw II wojny światowej”. Znak, Kraków 2008. Stron: 346