W książce „Tydzień w Korei Północnej” Christian Eisert zabiera Czytelnika w fascynującą podróż do miejsca, które trudno opisać słowami. Nie ze względu na zapierające dech w piersiach krajobrazt czy imponującą architekturę, lecz przez wszechobecne poczucie absurdu. A któż może uchwycić to lepiej niż osoba zajmująca się zawodowo satyrą?

Mamy tutaj do czynienia nie z naśmiewaniem się czy szydzeniem z koreańskich realiów, lecz z niepozbawionymi trafnego humoru obserwacjami. Wszystko to opisywane jest z perspektywy człowieka doskonale pamiętającego młodzieżowy ruch Pionierów w NRD czy Mur Berliński. Młodość spędzona w Niemczech Wschodnich dała Autorowi podstawy do patrzenia na Koreę Północną jak na nie krwawą dyktaturę lecz znaną z dzieciństwa dolinę Shangri La – tajemniczą i nieuchwytną oazę komunizmu w dalekiej Azji. Aby jeszcze lepiej zrozumieć, czym dla Autora była wyprawa do Pjongjangu, warto pamiętać, jakie były jej przyczyny. Już na wstępie Eisert przytacza anegdotę z młodości, gdy szkołę, w której się uczył, odwiedziła północnokoreańska delegacja rządowa i gdy pierwszy raz zobaczył fotografię przedstawiającą tłum uśmiechniętych dzieci z wodną zjeżdżalnią w tle. Wybudowany w Mangyongdae park rozrywki, w którym znajdowała się poszukiwana zjeżdżalnia, miał być darem od Kim Ir Sena dla najmłodszych Koreańczyków. Odwiedzenie tego miejsca było zasadniczym celem wyprawy. Wyjazd do Korei Północnej miał być dla Eiserta próbą skonfrontowania dziecięcych wyobrażeń z rzeczywistością.

Na początku warto przystanąć na chwilę i zastanowić się, jakie wiadomości docierają do nas z kraju Kimów? Rozstrzelany generał, zespół tańca skazany na śmierć za rzekomą sekstaśmę, parada wojskowa, na której prezentowane są rakiety ciągnięte przez traktory… Krótko mówiąc: nie jest to kraj przyjazny turystom. Obraz zamkniętej, zmilitaryzowanej krainy rządzonej przez trzecie pokolenie dynastii założonej przez Kim Ir Sena odcisnął się w świadomości mieszkańca Zachodu. Planując wyjazd, trudno nie zdawać sobie sprawy, iż każde słowo i posunięcie przyjezdnego nie umknie uwadze tajnych służb. Każdy turysta, czy to podróżujący samodzielnie, czy w grupie zorganizowanej, otoczony zostanie opieką specjalnie przydzielonych przewodników. Zadbają oni, aby goście wynieśli jak najlepsze wspomnienia z Korei Północnej, pomogą zrobić odpowiednie zdjęcia, a wolnej chwili opowiedzą niejedną anegdotę o bogatej historii kraju. Większość tych historyjek pasuje do jednego z dwóch schematów – jeśli dotyczą czegoś dobrego, stało się to za sprawą Kimów, jeśli natomiast narracja jest przykra i niekorzystna dla Korei, odpowiedzialni są Amerykanie lub „japońscy gangsterzy”. Proste i klarowne – nie trzeba zbytnio się zastanawiać czy zagłębiać w niepotrzebne szczegóły, mogące popsuć oficjalną wersję wydarzeń.

Wielu badaczy zarzuca północnokoreańskiemu reżimowi, iż stanowi w praktyce rządy jednego człowieka. Nie jest to do końca prawda. Zgodnie z oficjalną wykładnią w Korei Północnej istnieje trójpodział władzy. Podzielona jest między Kim Ir Sena, Kim Dzong Ila i Kim Dzong Una. Rządowa propaganda nie widzi niczego dziwnego w tym, że dwóch pierwszych wodzów już nie żyje. Kult przywódców jest widoczny niemal na każdym kroku: od ogromnych pomników po przypinki z wizerunkami dwóch pierwszych Kimów. Oczywiście wobec wizerunków prezydentów należy zachować odpowiednią odległość i niejednokrotnie pokłonić się, okazując, zgodnie z lokalną tradycją, szacunek przedstawionej postaci. Również fotografowanie monumentów musi odbywać się w asyście przewodników. Nie dość, że wskażą turyście, gdzie powinien się ustawić, to zadbają, aby żadna „niegodna część ciała” posągu nie znalazła się na zdjęciu.

Przedmiotami kultu są nie tylko postaci wodzów, lecz również ideologia dżucze, będąca w zasadzie formą nacjonalizmu uzupełniona o doktrynę songun – „po pierwsze armia”. Jej najważniejszym symbolem, którego nie może zabraknąć w programie żadnej wycieczki, jest imponująca Wieża Idei Dżucze. Militaryzm również wydaje się stałym elementem koreańskiej rzeczywistości. Niezliczone posterunki i wartownie tworzą krajobraz, którego ukoronowaniem jest zaminowany pas ziemi niczyjej oddzielający obie Koree. Przygraniczny punkt, miasteczko Panmundżon, nie jest jednak zamkniętą bazą wojskową. Turyści mogą zwiedzać to miejsce pod czujnym okiem żołnierzy i nieodłącznych przewodników. Wyprawa do tego zakątka kraju stanowiła jeden z ważniejszych punktów podróży Eiserta.

Podróż do Korei Północnej to nie tylko możliwość zobaczenia jednego z najbardziej zamkniętych krajów na świecie, lecz również niepowtarzalna okazja poznania wielu zaskakujących zwyczajów. Podczas lektury „Tygodnia w Korei Północnej” Czytelnik dowie się na przykład, dlaczego zamawianie przez mężczyznę gorącej czekolady w restauracji może być odebrane dwuznacznie. Autor dzieli się trafnymi i niepozbawionymi humoru obserwacjami dotyczącymi napotkanych osób i niecodziennych sytuacji. Niemal w każdym rozdziale znajdziemy fragment, w którym komentuje uczesanie napotkanych Koreanek. Władze w Pjongjangu wydały zamknięty katalog osiemnastu fryzur damskich i dziesięciu męskich, które mogą nosić obywatele. Podczas tygodniowego pobytu w Korei Północnej Eisertowi nie udało się jednak zobaczyć wszystkich. Nie widział chyba nawet połowy. Cała książka pełna jest z jednej strony zabawnych, z drugiej zaś niepokojących obserwacji na temat życia pod rządami Kimów. Początkowo budzą one uśmiech, jednak po dłuższym zastanowieniu wprawiają w osłupienie – skoro już teraz władze potrafią wprowadzić i wyegzekwować katalog dozwolonych fryzur, co będzie dalej? Wydaje się, że jedyną granicą jest wyobraźnia rządzących.

Czego powinien spodziewać się Czytelnik sięgający po „Tydzień w Korei Północnej”? Przede wszystkim książka stanowi barwną i fantastycznie napisaną relację z podróży. Podczas lektury doskonale wyczuwa się, że narrator jest profesjonalnym satyrykiem. Niemal wszystkie obserwacje przedstawia z niewymuszonym i inteligentnym humorem. Czyni to z całości pozycję obowiązkową dla każdego zainteresowanego tym, jak wygląda turystyczna wycieczka do „tej drugiej” Korei. Wydanie opatrzono czytelną mapą Korei Północnej, na której zaznaczono odwiedzone przez Autora miejsca, i kilkunastoma zdjęciami. Przedstawiają one wiele, często zarejestrowanych ukradkiem, obrazów z podróży: od ponurego miasteczka Kaesong przez betonowe umocnienia w Panmundżonie po kompozycje z kwiatów i… rakiet.

Christian Eisert – „Tydzień w Korei Północnej”. Przekład: Bartosz Nowacki. Prószyński i S-ka, 2015. Stron: 376. ISBN: 978-83-8069-006-6.

Christian Eisert – „Tydzień w Korei Północnej”. Przekład: Bartosz Nowacki. Prószyński i S-ka, 2015. Stron: 376. ISBN: 978-83-8069-006-6.