„Co za idioci?” – to była moja pierwsza myśl po przeczytaniu niedługiego akapitu w licealnym podręczniku poświęconego ruchowi luddystów, którzy na początku XIX wieku sprzeciwiali się automatyzacji przemysłu włókniarskiego. Niszczenie maszyn kontrastowało z opisem gigantycznego postępu, jaki był efektem rewolucji przemysłowej na Wyspach. Ówczesny nastolatek zafascynowany możliwościami, które dają nowe technologie, nie mógł pomyśleć inaczej. Refleksja przyszła z czasem, w czym pomogło uzyskanie odpowiedzi na pytanie, co wspólnego może mieć ruch społeczny sprzed 200 lat z wyzwaniami współczesnego rynku pracy.

A z tą odpowiedzią śpieszy Brian Merchant, amerykański pisarz i dziennikarz, na co dzień podejmujący tematy automatyzacji produkcji, pracy i wpływu technologii na środowisko naturalne. Pisze między innymi dla New York Timesa i The Atlantic, a jego wydaną przed dwoma laty książkę „Krew w maszynie” opublikowało w naszym kraju Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego w serii „Historiai”. Wydanie jest dość ascetyczne. Jedyne ilustracje to ryciny z maszynami, które pośrednio wywołały niemałe niepokoje w ówczesnej Anglii. Imponuje za to bibliografia zebrana przez Autora.

Merchant pracował nad książką trzy lata, przekopując się przez archiwa, rozmawiając z historykami i naukowcami, uważającymi się za współczesnych luddystów, oraz tymi, którzy w swojej pracy zajmują się rozwojem AI. Powstała opowieść o bohaterach i antybohaterach z przypadku, buntownikach z tajemnych stowarzyszeń i infiltrujących je szpiegach. Są w niej koronowane głowy oraz ówcześni celebryci, jak lord Byron, rzemieślnicy i operatorzy maszyn, wynalazcy i przedsiębiorcy, poeci i myśliciele, a nawet doktor Frankenstein i jego potwór. Książka kończy się skupieniem uwagi na Stanach Zjednoczonych, które, tak jak Wielka Brytania w XIX wieku, są obecnie światowym liderem na płaszczyźnie przemysłowej i technologicznej. Merchant szuka w tej części kontekstu i analiz zbieżności między wydarzeniami historycznymi a burzą, która – jak by nie patrzeć – kotłuje się na widnokręgu.

Wraz ze wzrostem popytu przemysł włókniarski stał się pod koniec XVIII wieku główną gałęzią gospodarki Wielkiej Brytanii. Wówczas było w nim zatrudnionych ponad milion osób, czyli co dziesiąty mieszkaniec Wysp. Ciemną stroną rewolucji przemysłowej były złe warunki pracy za marne grosze, brak jakichkolwiek praw pracowniczych i zatrudnianie dzieci, nawet 6-letnich, często sierot, którym obiecywano serwowanie podczas przerwy obiadowej pieczeni wołowej i leguminy ze śliwkami, a zamiast tego kolacją wpadającą do podwiniętej, brudnej koszuli, był pojedynczy ziemniak.

Brian Merchant – Krew w maszynie. Luddyści i pierwszy bunt przeciwko technologicznym gigantom. Przekład: Grzegorz Ciecieląg. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2025. Stron: 576. ISBN: 978-83-233-5494-9.

Właściciele fabryk gromadzili majątki i polityczne wpływy. Odpowiedzią na postępującą automatyzację produkcji stawały się niepokoje społeczne, bunty, a wreszcie niszczenie maszyn, które „zabierały pracę” robotnikom. Naprzeciw nich stanął aparat państwowy i wojsko. Tkacze, rękodzielnicy, postrzygacze mieli tylko siebie, pióra i… młoty. Jednoczyła ich mityczna postać Neda Ludda, od którego nazwiska nazwano cały ruch. Ludd, po skazaniu na chłostę za zbyt niską efektywność pracy przy krośnie, zniszczył maszynę i uciekł do lasu Sherwood, niczym poprzedni bohaterski lokator tego miejsca – Robin Hood. Na rzesze zainspirowanych nie trzeba było długo czekać.

Ruch luddystów utopiono w egzekucjach, surowych wyrokach i zesłaniach do Australii. Ich rodziny popadły w biedę, zawodowa tożsamość i pozycja społeczna sięgnęły dna, a klasy wyższe dopilnowały, aby „luddysta” stał się synonimem zacofanego malkontenta walczącego z postępem (i w takim znaczeniu słowo to funkcjonuje do dzisiaj). Jednak czy rzeczywiście luddyści przegrali na całej linii? Autor wychodzi z założenia, że wręcz przeciwnie. Że wszyscy jesteśmy ich dłużnikami, jako prekursorów walki z niesprawiedliwością na rynku pracy, modelem systemu fabrycznego z wyzyskiem korporacyjnym w roli głównej oraz z gigantami technologicznymi, dla których pracownik na najniższym szczeblu jest nikim, bo na jego miejsce czeka setka kolejnych. Nie byli zacofani, bo jako źródło swojego wyzysku wskazywali nie maszyny, ale chciwych fabrykantów, przyczyniając się do powstania świadomej siebie klasy robotniczej. „Kiedy szala przechyliła się na niekorzyść robotników płci obojga, a maszyny – w imieniu swoich właścicieli – przejęły ich zarobki, niektórzy postanowili walczyć o swoje. I pokazali, czyja krew napędza maszyny wprawiające świat w ruch” – pisze obrazowo Autor.

Przeskok z początku XIX wieku do współczesności jest wbrew pozorom wyjątkowo łatwy. Dzisiaj wielu z nas również obawia się, że rozwój technologii odbierze pracę, pozbawi aktualnej pozycji zawodowej, pogłębiając nierówności społeczne, na czym zyskają wyłącznie właściciele „big-techów”. Giganci branży technologicznej są zafascynowani automatyzacją i cyfryzacją, możliwościami, jakie niesie sztuczna inteligencja, a w ich ślad idą mniejsze przedsiębiorstwa. W końcu roboty nie biorą chorobowego… Choć powstanie luddystów wybuchło dwa stulecia temu, „nietrudno dostrzec w nim zalążek konfliktu, który po dziś dzień kształtuje naszą relację z pracą i technologią. A jego finał zadecyduje o przyszłości ludzkości” – przekonuje Merchant.

Książka jest pisana z lewicowej pozycji, co zdeterminowanych zwolenników wolnego rynku może razić, ale także ich powinna sprowokować do myślenia o swojej zawodowej przyszłości. Czy w luddystach – usuwając etykietę wrogów postępu – można dostrzec słuszność działań? Jaką naukę możemy wyciągnąć z ich doświadczeń? Jak dzisiaj postrzegać ich dziedzictwo? Czy współcześni luddyści – jak pracownicy ogromnych, zautomatyzowanych magazynów Amazona czy taksówkarze, którzy nie do końca świadomie zgodzili się pracować w Uberze za głodowe stawki obliczane przez bezduszny algorytm – nie stoją na straconych pozycjach?

Mamy do czynienia z rzadkim przykładem książki historycznej tak pełnej odniesień do zmian, którym jest poddawany współczesny rynek pracy, że każdy interesujący się tym zagadnieniem niekoniecznie będąc fanem czytania o przeszłości, powinien się z nią zapoznać.