„Oh, say can you see, by the dawn’s early light…”. Kto nie rozpoznałby dzisiaj pierwszych słów hymnu jednego z najpotężniejszych państw na kuli ziemskiej (o ile nie najpotężniejszego)? Na pewno jest takich osób niewiele, a już na pewno nie więcej niż osób, które nie znają imienia i nazwiska obecnego premiera naszej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Gdyby zadać pytanie „Gdzie leżą Stany Zjednoczone?” obywatelowi I RP, kiedy ta od dłuższego czasu chyliła się ku upadkowi, pytający pewnie usłyszałby odpowiedź typu: „Panie! O co Panu chodzi? A poza tym to nie mam czasu, spieszę się…” (tutaj można wstawić cokolwiek wam przyjdzie do głowy). Jednak gdy Polski już zabrakło w najnowszych wydaniach atlasów, nasi przyjaciele zza Wielkiej Wody mieli się bardzo dobrze. Gdy uporali się już z miejscową ludnością, dając im w zamian za „niedogodności” godziwą zapłatę, postanowili rozprawić się z ówczesnym Imperium Brytyjskim i wywalczyć sobie zasłużoną niepodległość. Po kilkudziesięciu latach, a dokładniej w 1861 roku, jedność narodu amerykańskiego się posypała się wraz z niezależnością poszczególnych kolonii, jednolitą władzą i „star spangled banner”, który zamieniono na…

Książka Jeffa Shaary opisuje wydarzenia związane właśnie z wojną secesyjną (choć nie wyłącznie), która rozgrywała się na terytorium Stanów Zjednoczonych w latach 1861–1865. Już sama historia życia autora jest dosyć ciekawa. Otóż Jeff Shaara urodził się w 1952 roku w stanie New Jersey, po czym przeniósł się na Florydę i tam spędził większą część dzieciństwa. Tam też postanowił ukończyć studia na kierunku kryminologii. Po zakończeniu edukacji zajął się handlem monetami i metalami szlachetnymi. Raczej nic nie zapowiadało jego znakomitej kariery pisarskiej, ale jego ojcu (zdobywcy nagrody Pulitzera) udało odnieść się sukces po wydaniu dzieła „Gettysburg”. Wydawcy podobno sugerowali jego spadkobiercy, Jeffowi właśnie, aby stworzył dalsze części powieści zapoczątkowanej przez ojca. Jeffrey postanowił jednak stworzyć nowe dzieło o wojnie secesyjnej, które zostało nazwane później Trylogią Wojny Secesyjnej (bardzo oryginalna nazwa). Tytuł mówił sam za siebie. Pierwszą częścią cyklu, a zarazem debiutem autora byli „Bogowie i generałowie” – wydani w 1996 roku.

Co do samej książki, jej objętość może na pierwszy rzut oka nieco przestraszyć, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jest to dopiero pierwsza część trylogii. Jednak to wrażenie szybko ustępuje. Już na samym początku zamieszczono mapkę stanów Maryland i Wirginia. Niby nic wielkiego, a jednak wprowadza czytelnika w miły nastrój, a tym samym w odpowiednią atmosferę. Wstęp jest na szczęście bardzo krótki i nie zamęcza masą niepotrzebnych informacji, jak ma to miejsce w przypadku wielu innych tytułów. Dowiadujemy się z niego pokrótce o najważniejszych wydarzeniach w historii Stanów Zjednoczonych w połowie lat czterdziestych dziewiętnastego wieku. Autor pisze o konflikcie z Meksykiem i jego wpływie na toczącą się w latach sześćdziesiątych wojnę domową. Sam Shaara podkreśla, że powieść nie jest historią o wojsku ani o wojnie, a przynajmniej nie wyłącznie. O czym więc ma być? Otóż o samych bohaterach wydarzeń. Pisarz, aby ukazać tragiczne nieraz losy narodu amerykańskiego, posłużył się postaciami czterech uczestników wojny z lat 1861–1865. Są to Robert Lee (generał, dowódca wojsk konfederacji), Winfield Hancock (generał, uczestnik bitwy pod Gettysburgiem), Thomas Jackson (jeden z najbardziej uzdolnionych dowódców Konfederacji) i Joshua Chamberlain (profesor uniwersytetu, do armii zgłosił się na ochotnika, wsławił się podczas bitwy pod Gettysburgiem, za co otrzymał Medal Honoru).

W rzeczy samej już od początku przekonujemy się, że „Bogowie i generałowie” to nie zwykła powieść o wojnie. Podzielono ją na rozdziały (nie, to jeszcze nie jest niezwykłe), z których każdy poświęcony jest jednemu z czterech bohaterów. Wszędzie dopisano daty miesięczne i roczne, dzięki czemu o wiele łatwiej zachować orientację w i tak już skomplikowanej historii. Początkowo każdego z bohaterów poznajemy jeszcze w czasach przed głównymi wydarzeniami – dowiadujemy się, co wpływało na ich życiowe decyzje, dlaczego w taki, a nie inny sposób ustosunkowywali się do konfliktu. Mocno zaakcentowano aspekt wiary poszczególnych bohaterów w różne wartości. Jedni najważniejszego celu w życiu dopatrywali się w Bogu, inni zupełnie w czymś innym. Myślę, że Jeff Shaara starał się przedstawić bardzo rozbudowany i dogłębny portret uczestników wojny domowej zarówno po stronie Unii, jak i po stronie Konfederacji – i udało mu się to znakomicie.

W formie tekstu nie ma większych wad, prócz tej, iż narracja w pewnych momentach staje się nieco nużąca. Szczególnie jest to odczuwalne w miejscach, w których ciągnie się kolejną już stronę i nie widać perspektyw na pojawienie się jakiegokolwiek dialogu. Są to na szczęście sytuacje rzadkie, a biorąc pod uwagę obszerność lektury, właściwie można by o nich zapomnieć. W przeważającej części książki mamy do czynienia z opisami przeżyć wewnętrznych bohaterów. Tak na przykład w początkowej części książki czytamy o tym, jak jeden z bohaterów podążał do punktu werbunkowego bądź też wychodził wraz ze swym wołem na wzgórze, aby poobserwować okolicę. To jak najbardziej może nie napawać czytelnika optymizmem. Jednak każdy, kto przebrnie przez pierwszą połowę książki, tę teoretycznie najmniej ciekawą część ma już za sobą. W miarę dalszej lektury jest już tylko lepiej. Opisy bitew, przemarszów wojska, decyzji podejmowanych przez bohaterów w czasie walk są rekompensatą za początkowe przynudzanie. Do większości bitew dołączono mapki obszarów walk z zaznaczonymi zgrupowaniami wojska Konfederacji i Unii, jednostkami poszczególnych generałów oraz charakterystycznymi elementami budowy terenu. I znów to powiem: niby nic, a jednak ułatwia orientację w całej historii.

Jeff Shaara podczas całej historii zręcznie operuje istotnymi faktami z wojny secesyjnej. W niektórych miejscach jest to wręcz natłok informacji. Autor jednak na tyle zręcznie prowadzi akcje, że dla Czytelnika nie jest to w najmniejszym stopniu uciążliwe. Skoro już jednak jesteśmy przy temacie „uciążliwości”, warto wspomnieć o niewątpliwie największej wadzie książki: są to jej rozmiary i objętość tekstu, przekładająca się na dużą liczbę kartek pomiędzy okładkami. A jak wiemy, im więcej do trzymania w rękach, tym trudniej to utrzymać. Jeżeli nie znajdziemy dostatecznie wygodnej i odpowiadającej nam pozycji, to w niedługim czasie będziemy musieli wykonywać ćwiczenia rozluźniające nadgarstki albo kupić sobie specjalny stojak na książkę. Jednak jakby w zamian za tę niedogodność będziemy mogli nacieszyć oczy i palce solidnym papierem i ciekawie wykonaną okładką. Tak, wiem, że teraz powinno być to już standardem, jednak niektóre wydawnictwa zdają się o tym nadal zapominać.

Komu mogę polecić tę oto książkę? Trudne pytanie, jeżeli nie chcę napisać czegoś w stylu: „polecam nie tylko pasjonatom wojny secesyjnej, ale także wszystkim, którzy są zainteresowani historią tworzenia się organizmu państwowego Stanów Zjednoczonych Ameryki” (jeszcze wypadałoby dopisać: „.wszystkim, którym nie jest obojętny los świstaków wysokogórskich” – wtedy liczne obecnie rzesze ekologów zaległyby księgarnie w poszukiwaniu pierwszej części trylogii o wojnie secesyjnej). W zamian tego napiszę, że jest to książka zarówno dla samotnej matki z dzieckiem, jak i dla duchownego czy ucznia szkoły średniej, który chce dowiedzieć się czegoś więcej na temat wojny domowej toczącej się na terenie Stanów Zjednoczonych na początku lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku („czegoś więcej” niż tylko tego, że miała wówczas miejsce).

W mojej dziesięciostopniowej skali ocen książka „Bogowie i generałowie” dostaje 7. Głównie za to, że opisuje losy czterech zupełnie od siebie różnych bohaterów, którzy stali po dwóch stronach konfliktu, ale również za to, że Jeff Shaara nie zapomniał o aspekcie militarnym i scenach batalistycznych co, nie ukrywam, przypadło mi do gustu.

Autor: Jeff Shaara
Tytuł: Bogowie i generałowie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: 2009
Oprawa: miękka
Liczba stron: 613
ISBN: 978-83-245-8780-3