Przyznaję się bez bicia – bardzo mi zależało na zrecenzowaniu tej powieści, niezależnie od tego, czy ktokolwiek zechce mi ją udostępnić do recenzji, czy też nie. Ostatecznie, jak widać, udało się i bardzo mnie to cieszy.
Dlaczego tak mi na tym zależało? Powody były dwa. Przede wszystkim dla własnej przyjemności – recenzowane już na naszych elektronicznych łamach Ryzyko zawodowe dostało ode mnie bardzo pozytywną ocenę, którą teraz, z perspektywy czasu, z pełnym przekonaniem podtrzymuję. Skoro więc pierwsza powieść pani Rimington tak przypadła mi do gustu, istniało wysokie prawdopodobieństwo, że podobnie będzie z drugą. Jeśli jednak nie, to tu właśnie rację bytu zyskuje powód drugi – czułem się w obowiązku ostrzec naszych Czytelników przed Asem w rękawie, by zwiedzeni poziomem Ryzyka zawodowego nie wydawali pieniędzy na drugą książkę Stelli Rimington. Na szczęście obawy te nie znalazły choćby śladowego potwierdzenia w rzeczywistości.
As w rękawie nie tylko nie jest gorszy od Ryzyka zawodowego, ale wręcz przewyższa je pod każdym względem. Realizm pozbawiony zbędnego efekciarstwa stał się znakiem firmowym pani Rimington już po pierwszej powieści, a tu wyniosła tę cechę na jeszcze wyższy pułap. Miała przy tym na tyle dużo wyczucia, że nie przemieniła powieści w nudny opis pracy „na zapleczu”, który siłą rzeczy i tak nie mógłby być zbyt realistyczny, gdyż autorkę wiąże zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Otrzymaliśmy więc ostatecznie dzieło, w którym zachowana została równowaga pomiędzy nudną rzeczywistością a dynamiczną fikcją.
Asa w rękawie czyta się szybko dzięki sprawnie skonstruowanej fabule, w której znalazło się miejsce nie tylko na pościg za zakamuflowanym w szeregach kontrwywiadu terrorystą, ale i na osobiste problemy bohaterki, znanej nam już Liz Carlyle. Doprawdy, czułem się, jakbym czytał uwspółcześniony Dzień szakala – i bardzo mi się to podobało. Nawiązania do rzeczywistych wydarzeń, choćby do zamachów terrorystycznych z 11 września, sprawiają że powieść wydaje się jeszcze bardziej autentyczna. A przez to bardziej przerażająca, bo co się stanie z nami, jeżeli ludzie mający nas chronić, postanowią nas zgładzić?
Od strony technicznej ciężko się przyczepić do tej książki. Jest przede wszystkim bardzo atrakcyjna wizualnie, tak z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Jest też – na tyle, na ile mogłem to ocenić bez oryginału do dyspozycji – poprawnie przetłumaczona i pozbawiona błędów z zakresu korektorsko-edytorskiego… poza jednym. Otóż pojawia się w treści książki, jako pewien w sumie nieistotny szczególik biograficzny, wojna siedmiodniowa. Moje pytanie brzmi: hę? Czy chodzi tu o wojnę sześciodniową (komuś się coś pomyliło), czy może o to, co znane jest jako „wojna siedmiodniowa” w Libanie, ale dla Izraela stanowi jedynie część większej całości i w takim kontekście jak tam raczej by się nie pojawiło?
Czym jednak jest taki mały szczególik wobec jakości całej powieści? Stella Rimington, która nie tak dawno wzbudziła małą sensację spostrzeżeniem, iż „zamachy z 11 września 2001 roku były tylko kolejnym terrorystycznym incydentem a reakcja USA na ataki na Nowy Jork – zdecydowanie przesadzona”, po raz drugi stworzyła dzieło głębokie, oryginalne i realistyczne. Dzieło niepozbawione głębokiego wejrzenia w dusze przedstawicieli obu stron konfliktu. Dzieło, które trzeba przeczytać.