– Was chyba popierdzieliło – zdziwił się dowódca ukraińskiego posterunku na moście, gdy dowiedział się, że przyjechali przejąć od niego zadanie i zamierzają pozostać tu na noc, nie tylko tę, ale także pozostałe, o ile tak zadecyduje dowództwo. – Albo wasze generały spróbowały naszej wódki? – śmiał się i klął pod nosem prawie doskonałą polszczyzną. Nazwisko też miał takie bardziej nasze, nazywał się major Borys Kamynskij. Nikt nie zamierzał szukać jego polskich korzeni, ale sam się wcześniej przyznał, że rodzina pochodzi z Lwowa.
– Tylko idiota, który nie zna się na planowaniu, mógł wydać tak idiotyczny rozkaz.
– Sorry, kolego – kapitan Młodszy bezradnie rozłożył ręce. – Wiesz, jak to jest w wojsku. Dostałem rozkaz i muszę go wykonać. Nikogo z naszego naczalstwa nie interesuje, co o tym sądzimy. Dla nich to tylko punkt na mapie, który ma zostać przejęty i odpowiednio zabezpieczony. To wszystko, co dla nich coś znaczy.
– Nadal uważam, że waszych generałów popierdzieliło – upierał się Kamynskij. – Gdzie tu sens, a gdzie logika. My do tego mostu z naszego obozu mamy jakiś kwadrans jazdy, a wy musicie zapierdalać tutaj prawie dwie godziny. Czy wóda im całkiem już mózg wyżarła?
– Z tego, co wiem, to nasi bonzowie uważają, że to z wami jest coś nie tak – zauważył spokojnie Młodszy, uśmiechając się z grymasem na ustach. – Podobno od przeszło dwóch tygodni dostajecie z dywizji rozkaz pilnowania mostu w nocy i olewacie go całkowicie. Nawet nie odpowiadacie na ponaglenia i monity, jakby rozkazy do was nie docierały.
– Hm… – Kamynskij zastanowił się chwilę nad dyplomatyczną odpowiedzią. – Wiesz, drug. Ja jestem zwykły żołnierz, jak moje dowództwo każe mi pilnować tego mostu w nocy, to będę go pilnował, ale do tej pory nikt mi takiego rozkazu nie wydał, więc robię swoje.
– Mam go zabezpieczyć w nocy. Taki dostałem rozkaz – Młodszy rozłożył dłonie i uśmiechnął rozumiejąc delikatność sytuacji. – I muszę go wykonać.
– Odpowiednio zabezpieczyć, mówisz? Chyba nie tym? – Kamynskij wskazał dłonią na konwój, który stał na poboczu i żołnierzy, którzy rozglądali się wkoło oceniając nowe miejsce. – Domyślam się, że to awangarda. Zaraz przyjedzie reszta oddziału i ciężki sprzęt?
– Ciężki sprzęt? – powtórzył z rozbawieniem kapitan sięgając po papierosa, bo jakoś z nim lepiej mu się rozmawiało i czasami mógł dyplomatycznie nie informować swojego rozmówcy, co myśli o rozkazach swoich przełożonych. – To już wszystko, czym dysponuję – zapewnił. – I nikogo więcej się nie spodziewam.
– Wszystko? – Kamynskij patrzył na niego jak na wariata, po czym po raz kolejny spojrzał na przybyły konwój. – Wybacz, kapitan, ale ktoś z nas jest bolnyj? Znaczy się, chorowyj. Ty chyba nie wiesz, na co ty się porywasz – gestykulował rękami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. – U mienja czetiery samochody pancerne BTR-y, moździerze i sporo innego sprzętu, ale nikt mnie nie namówi, abym został tu i pilnował nocą tego cholernego mostu. W dzień, proszę bardzo, ustawiam po dwa BTR-y po obu stronach, chowam ludzi za dodatkowymi zabezpieczeniami i wtedy mogę kontrolować każdy przejeżdżający tędy pojazd. W razie kłopotów mam kontakt z bazą i po czetwiert czasa mam wsparcie od swoich.

Kapitan rozłożył bezradnie dłonie, ale nie przerywał swojemu koledze.
– I tak, gdy wracam tu z rana, to każdego dnia najpierw saperzy dokładnie sprawdzają, czy tubylcy nie zostawili dla nas jakiejś bombowej niespodzianki, i musisz wiedzieć, że zawsze coś znajdują. Czasami jest to IED lub inne paskudztwo w stylu skorpiona lub innego gada. To jest jedyny most w okolicy i wszyscy, którzy mają jakiś interes po drugiej stronie muszą tędy jechać albo nadkładać jakieś sto kilometrów. Myślisz, że nie wiem, że w nocy jadą tędy konwoje tych, którym zależy, aby się z nami nie spotkać? Otóż wiem. Wiem też, że osiemset metrów dalej… – wskazał na północ – jest kładka, którą przemieszczają się piesi i na szczęście tylko piesi. Co najwyżej można ryzykować i przeprowadzić motocykl, ale nic ciężkiego, bo to kilka desek, które trzymają się na słowo honoru. Dopóki nikt mi z tamtej strony nie zagraża, nie próbuję tego rozwalić, bo i tak wiem, że zaraz ją odbudują albo co gorsza musiałbym tam postawić osobny posterunek, a na to nie mam ani ludzi, ani ochoty. Pozwalam im tamtędy wędrować, nawet jeśli przenoszą przy okazji jakieś uzbrojenie. Mam rozkaz zabezpieczyć ten most i właśnie to robię, nic więcej. Zresztą sam się rozejrzyj, jak tu jest.

Szeregowy Leńczyk, który zgodnie z rozkazem kapitana razem z Gecco był przy nim, posłusznie rozejrzał się wkoło, jakby słowa ukraińskiego kapitana były skierowane do niego. Stali na stalowo-betonowym moście, przerzuconym nad szerokim, przeszło dwudziestometrowym kanałem z płynącą poniżej szarą wodą. Po obu stronach mostu stały dwa check-pointy, czyli punkty sprawdzania pojazdów, każdy wzmocniony workami z piaskiem, ale na niewielką wysokość i raczej pełniły tu rolę ozdobną niż rzeczywiście mogły chronić przed niebezpieczeństwem służących tu żołnierzy. Cztery hesko-bastiony, stojące na poboczu, były z niewiadomych powodów puste i co najwyżej mogły służyć do ukrycia się przed wzrokiem potencjalnych napastników. Po północnej stronie mostu stał niewielki i lekko zniszczony budyneczek, który kiedyś zapewne pełnił rolę posterunku kontrolującego, a teraz jedynie zapewniał namiastkę ochrony przed słońcem.
– Dlaczego są puste? – zainteresował się Gecco, wskazując na hesko-bastiony. – Przecież teraz nie dają żadnej osłony.
– A po co mi w dzień osłona? – odpowiedział pytaniem kapitan Kamynskij. – Zresztą, jak wracaliśmy z rana, to przeważnie wszystko było wyrzucone na zewnątrz, a w środku czekały na nas pułapki. Zostawiliśmy je w spokoju i od tamtej pory nikt przy nich już nie kombinuje. Przede wszystkim nie podkładają nam już IED i mamy mniej dodatkowej roboty. To samo było z workami – wskazał na dwa niewysokie sztaple ułożonych worków, za którymi stali ukraińscy żołnierze. – Im więcej ich tu przywoziliśmy i staraliśmy się, aby były wyższe, tym więcej worków było zniszczonych następnego dnia. Robota głupiego. Serio chcecie tu zostać? – spytał z niedowierzaniem. – Wiecie, ja jestem stary żołnierz, byłem w Kosowie, różne rzeczy widziałem, ale uważam, że przede wszystkim trzeba dbać o życie żołnierza. To jest najważniejsza sprawa dla każdego dowódcy. Czy ci wasi generałowie mają was za nic? Nie dali wam nawet lokalnych żołnierzy lub policjantów do kontroli?
– Z tego co wiemy, to chcieli – zapewnił z sarkazmem w głosie sierżant Gecco, unikając spojrzenia swojego dowódcy. – Ponieważ jednak ta akcja ma być dla wszystkich zaskakująca, woleli nie informować Irakijczyków o potrzebie przygotowania takiego oddziału, aby za szybko to się nie rozniosło. Przekazali informacje w ostatniej chwili, ale wtedy okazało się, że Irakijczycy nie mogą nam nikogo podesłać. Oficjalnie nas dzisiaj tutaj nie ma, a pojawimy się dopiero jutro, gdy otrzymamy od nich wsparcie. Dzisiaj musimy sobie radzić sami.
– Jutro futro! – stwierdził wściekle major, kopiąc leżący niedaleko kamień.
– Borys, spokojnie. My też byliśmy na różnych misjach – uspokoił go Młodszy. – Wiesz, jak to jest. Żołnierz z żołnierzem szybko się dogada, choćby nawet nie znał języka, a oficerowie sztabowi to zupełnie inna para kaloszy. Dla nich nie ma spraw nie do załatwienia, albo zadań, których podwładni nie potrafią wykonać. Mają swoje mapy, dyrektywy, sprawozdania i zadania, które muszą wykonać inni. Generał stoi nad nimi i żąda wyników, więc co się mają oglądać na nas. Ja to bym załatwił inaczej, po staremu.
– Po staremu? – zainteresował się ukraiński major. – To znaczy jak?
– My przecież bracia Słowianie. Zaprosiłbym waszych sztabowców do siebie, ugościł, polał wódeczki i wytłumaczył, że ten most ma być nieprzejezdny także w nocy. Nikt bez wcześniejszej kontroli nie miałby prawa tędy przejechać! W czym tu problem? – Młodszy uśmiechnął się szeroko. – Tak jak jest w naszym przysłowiu, nie ma brzydkich kobiet, widocznie za mało alkoholu wypiłeś.
– Ty mądrze gadał, żołnierze się między sobą dogadają, to tylko generałowie nie potrafią znaleźć ze sobą wspólnego języka. Dawniej tak nie było, wszyscy byliśmy sojusznikami, a teraz… – Kamynskij machnął ze zniecierpliwieniem dłonią. – Mój generał czuje się niedoceniony, bo twój nie zaprosił go na jakąś uroczystość i wszystko się wali. Każdy chce pokazać drugiemu, że jak ty tak, to ja ci też odwalę numer. Badziewie, nie wojsko. Chodź, kapitan, ja ci wszystko pokażę na mapie, gdzie powinieneś rozlokować swoich ludzi, a przy okazji i poczęstuję czymś swoim – zaznaczył, przymykając dwuznacznie oko.
– Służba nie drużba, a zaproszenie rzecz święta. Jeden nikomu nie zaszkodzi – zgodził się kapitan i przywołał do siebie towarzyszącego mu Leńczyka. – Przekaż Drwalowi, że tu zostajemy. Niech rozstawi ludzi i sprawdzi, co może poprawić na wczoraj. Za dwie godziny będzie już ciemno, a wtedy nic już nie zrobimy. On już będzie wiedział, co ma zrobić – uspokoił go, dostrzegając jego niespokojne spojrzenie.
Drwal stał przy BRDM i nie czekając na ustalenia dowódców wymieniał się doświadczeniami z żołnierzami ukraińskimi, którzy od razu potraktowali ich jak swoich. Co chwila dochodziło do wybuchu śmiechu i wzajemnych rad, jak przetrwać do powrotu do domu. Jeden z żołnierzy ukraińskich, spod którego kamizelki można było dostrzec koszulkę marynarską, oznakę przynależności do spadochroniarzy lub sił specjalnych, namawiał Drwala, aby sprawdzić, który z nich dwóch jest silniejszy na rękę. Nic z tego nie wyszło, bo Drwal był zajęty omówieniem z jego dowódcą spraw, które mogły służyć wzajemnej satysfakcji. Leńczyk nie zdziwił się, gdy dostrzegł, jak Drwal sięga do kabiny Stara i butelka, którą wyciągnął błyskawicznie zniknęła w szerokim rękawie bluzy Ukraińca. Słyszał jeszcze zapewnienia swojego sierżanta:
– To polska wódka. Super! Nie taka berbelucha, jak ta wasza Czarna Wdowa. Czysta i bezpieczna. Rano wstajesz, głowa nie boli, świeży jesteś jak niemowlak. Będziesz chciał więcej, załatwię. Innym nie sprzedam, dla ciebie zawsze znajdę.
– Sprawdzimy, Poljak. Ty spakojny. Dobra wodka, będzie interes – zapewnił Ukrainiec, wskazując na most. – Ty zrób tak, jak ci gawarił. Ustaw po jednym samochodzie po obu stronach kanału, BRDM postaw z północnej strony, jak już ktoś do nas strzelał, to zawsze z tego kierunku. Ciężarówka będzie tutaj tylko przeszkadzała, więc niech stoi po przeciwnej stronie, w razie kłopotów można się za nią schować, a i strzelać z niej można na obie strony. Zostawię wam po jednej kolczatce z każdej strony mostu, tylko nic nie mów mojemu komandirowi – zastrzegł się od razu. – Co prawda, ja znaju, że on dogadał się już z twoim kapitanem, ale po co mu zajmować głowę głupotami. Tak jak chciałeś, zostawię też agregat i reflektory, ale zapalaj światło gdy samochód podjedzie blisko. Wtedy nie będzie mógł się wycofać, bo kierowca będzie oślepiony, a jakby chciał strzelać, to i tak trudno mu będzie w was trafić. Ja uważaju, że dziś w nocy nie pośpicie na posterunku i powinniście mieć sporo pracy zanim się zorientują, że tutaj jest kontrola.
– Tego się spodziewam – wtrącił Drwal, rozglądając się wkoło. – Gdzie śpicie?
– Miejsce do odpoczynku jest pod mostem, po jego południowej stronie. Jak chcesz, obłóż je dodatkowo workami z piaskiem, część ludzi może tam spać, a w przypadku ostrzału jest ochrona. Teren był sprawdzony rano przez naszych saperów, bo dawniej znajdowaliśmy tam IED albo podrzucone skorpiony i węże, więc jesteśmy ostrożni. Na tej stronie – wskazał na stojący przy moście archaiczny domek – poza tym gównem nie masz nic do ochrony, nawet pod most nie wchodź, bo tam jest stromo i spadniesz do wody. Masz tam jednak nasz maszt do radiostacji, jak chcesz, to go zostawimy, bo nie chce się nam go rozkładać i składać za każdym razem. Niech tylko twój radiowiec sprawdzi, czy końcówki będą pasowały do radiostacji, bo teraz wy Zachód, a my Wschód – nie darował sobie złośliwości. – Co do pustych bastionów, dziś nic nie załatwimy. Worków mamy dużo, ale w bazie, więc dzisiaj nic już nie załatwimy. Pomyśl jednak, co byś chciał, a już moja w tym głowa, aby za kilka dni wszystko znalazło się na miejscu. Cenę znasz – poklepał się wymownie po kieszeni. – Dobra wódka jest najlepszą zapłatą…

Odeszli od samochodów, aby nikt im nie przeszkadzał w dodatkowych ustaleniach, a kilka minut później Drwal zaczął głośno przekazywać rozkazy, aby jak najlepiej byli przygotowani na swoją służbę. Do zmierzchu mieli tyle pracy, że nikt nawet nie pomyślał o jedzeniu. I tak było dobrze, że nie musieli sprawdzać przejeżdżających samochodów, bo póki co, robili to ukraińscy żołnierze, którzy coraz wyraźniej szykowali się do zdania posterunku. Co można było zrobić w ciągu godziny, aby przygotować swoje stanowiska, to zrobili. Z resztą spraw musieli poczekać do następnego przyjazdu, choć każdy z nich wolałby, aby to był jednostkowy wypad. Przede wszystkim przenieśli część worków pod most i zabezpieczyli miejsce odpoczynku. Po obu stronach mostu pozostały niewysokie, trzywarstwowe stanowiska obłożone workami, które musiały im wystarczyć do ochrony podczas ostrzału. Każdy zdawał sobie sprawę z iluzoryczności takiego zabezpieczenia, ale nic innego nie mogli zrobić. Gdyby wcześniej wiedzieli, co ich czeka na miejscu, mogliby zabrać ze sobą dodatkowe worki, ale oficjalnie im przekazano, że wszystko jest odpowiednio zabezpieczone i nie mają się martwić. Dobrze, że nikt z przełożonych nie słyszał ich komentarzy, bo zapewne pułkownik Jagoda musiałby ponownie zasiąść w składzie komisji dyscyplinarnej. Godzinę przed zmierzchem ruch na moście całkowicie zamarł i szykujący się do odjazdu ukraińscy żołnierze próbowali ich przekonać, że nie ma sensu, aby ktoś tu pozostawał na noc, skoro już teraz nikt tędy nie jeździ. W końcu odjechali, rzucając im jeszcze ostatnie rady, jak mogą spokojnie przetrwać do rana.

Nie była to może złowroga cisza, taka, która potęguje napięcie na kartkach horrorów, gdzie w tle można dosłyszeć śpiew ptaków, ale atmosfera i bez tego była napięta. Choć na przykład szeregowy Leńczyk był zadowolony, że nareszcie coś zastąpiło odgłos wiecznie pracującego w bazie agregatu prądotwórczego. Organizacja na moście była prosta i dla wszystkich zrozumiała. Skoro były cztery drużyny, dwie pełniły służbę na obu krańcach mostu, a pozostałe odpoczywały. Jedna była gotowa w każdej chwili do wsparcia kolegów na moście, a druga mogła w tym czasie odpocząć, jeśli oczywiście ktoś umiał zasnąć w takim miejscu. Ostatnia uwaga nie dotyczyła szeregowego Leńczyka, który udowodnił już nieraz, że zawsze może odpłynąć. Co dwie godziny miała następować zmiana, choć nikt raczej nie wierzył, że tej nocy będzie spokojnie.

Gdy ukraiński konwój zniknął w oddali, przez pół godziny na moście nic się nie działo, ale później na drodze pojawiły się samochody. Wyglądało na to, że czekały, aż dotychczasowi strażnicy ich miną i dopiero wtedy postanowili ruszyć. Ponieważ samochody zbliżały się od wschodu, ich kierowcy nie mogli dostrzec na tle zachodzącego słońca, że na moście ktoś pozostał. Jechali szybko, pewni, że nic im nie grozi, a obserwującym ich żołnierzom wydawało się, że jadący znają tę trasę doskonale i często z niej korzystali. Pierwsze jechało osobowe kombi, drugim była furgonetka blaszak z zabudowanym tyłem.

Dojeżdżali do pierwszego spowalniacza – przymocowanej na stałe przeszkody sięgającej połowy drogi, która powodowała, że każdy kierowca musiał wyhamować, jeśli chciał bez problemu z podwoziem kontynuować dalszą jazdę. Najprościej odcinek tuż przed mostem można było przejechać jadąc wężykiem i w ten sposób omijając oba spowalniacze, więc byli w trakcie tego manewru, gdy dostrzegli swoją pomyłkę. Nie wiadomo czy najpierw zauważyli lufę kaemu skierowaną w ich stronę, czy żołnierzy, którzy niespodziewanie pojawili się przy drodze. W każdym razie było już za późno, aby się wycofać, a jakikolwiek podejrzany ruch polegający na przyśpieszeniu lub próbie zawracania skończyłby się wystrzeleniem ostrzegawczej serii, a później… wiadomo, kto byłby celem. W każdym razie obaj kierowcy postanowili się zatrzymać.

Szeregowy Leńczyk pełnił służbę jako strzelec kaemu zamontowanego na Honkerze. Zgodnie z instrukcją cały czas trzymał zbliżający się pojazd w celowniku, od czasu do czasu przenosząc go na drugi samochód, po czym wracał do właściwego i dziwił się, że tamci cały czas zachowują się, jakby go nie widzieli. Jedyny kłopot polegał na tym, że nikt nie przewidział takiej sytuacji i musiał samodzielnie podejmować decyzję, jak powinien zareagować. Niby wszystko było jasne, mógł otworzyć ogień, ale co innego strzelać do kogoś, kto ma widoczną broń, a zupełnie co innego, gdy ktoś jedzie i nie reaguje na polecenia. Na wszelki wypadek odbezpieczył kaem, i co dziwne, od razu poczuł się pewniej. Postanowił, że i tak pierwszy pocisk wystrzeli na postrach i dopiero gdyby…

Gecco osobiście pilnował, aby żaden z żołnierzy nie pojawił się zbyt szybko w polu widzenia kierowców. Martwił się tylko, że postawił za kaemem Rovera, choć z drugiej strony wolał, aby odstał swoją kolejkę jako pierwszy, kiedy jeszcze wszystko nie było skryte w ciemności i mógł mieć nad nim wizualną kontrolę. Nie przewidział tylko, że tak szybko coś się zacznie dziać przy moście, ale teraz nic już nie mógł zmienić. Z uwagą obserwował zbliżające się pojazdy i rozstawienie swoich ludzi, ale wszystko było w porządku. Nie musiał nikogo poprawiać czy upominać. Zgodnie z zasadami, które im wpajał, rozstawili się w pewnym oddaleniu od siebie nawzajem wykorzystując ukształtowanie terenu i rozstawione sztuczne osłony do ochrony swoich tyłków. Każdy miał swój teren ostrzału i nikt nikomu nie wchodził w paradę, nawet Wilk, który jak zwykle musiał wykonać najgorszą robotę, czyli bezpośrednio zatrzymać samochód, sprawdzić dokumenty podróżujących i zawartość pojazdu, nie wchodził w pole ostrzału kolegom.

Prowadzący pojazd zwolnił przy pierwszym spowalniaczu i można było zauważyć zdziwienie i zaskoczenie obu kierowców, którzy dopiero teraz dostrzegli żołnierzy na blokadzie. Wycelowane w ich kierunku lufy broni przekonały ich, że lepiej będzie, jak podjadą bliżej i nie stworzą żadnych kłopotów. Gwałtowne hamowanie i zawracanie nie miało sensu, bo to mogła być ich ostatnia czynność w życiu. Z tym, że tak mogli postąpić ci, co nie mieli nic do ukrycia – ale nie oni. Zanim zdecydowanie nacisnęli hamulce, upłynęło kilka sekund, ale to wystarczyło, aby zbliżyli się do drugiego spowalniacza, a kombi chcąc go ominąć przesunęło się w lewo, przez co Leńczyk miał teraz oba pojazdy na celowniku. Od miejsca, w którym się zatrzymali, mieli do stanowiska Wilka jakieś trzydzieści metrów. Co będzie dalej, zależało od ich decyzji, czy podjadą do blokady i pozwolą na sprawdzenie wozów, czy spróbują uciekać. Wilk stał wyprostowany przy poboczu i ruchem ręki dawał znak, aby podjechali do niego.

To był odruch, szeregowy Leńczyk nie wiedział, co nim kierowało. Czy to, że kombi stało nieruchomo na swoim miejscu, podczas gdy silnik drugiego zaczął głośniej pracować i widział, jak jego kierowca walczy ze skrzynią biegów, próbując wrzucić wsteczny bieg. W każdym razie przesunął lufę pomiędzy oba pojazdy i nacisnął spust, posyłając pocisk w połowę drogi pomiędzy nimi.
– Rover! Nie strzelać! – krzyczał ze swego miejsca Gecco, jakby obawiał się, że nie skończy się na pojedynczym strzale. Mimo rozkazu Leńczyk przestawił bezpiecznik, aby następne naciśnięcie spustu umożliwiło oddanie serii, a nie pojedynczego strzału i zastygł przy swojej broni, obserwując, co się dzieje. To co przed chwilą było scenką rodzajową na tle zachodzącego czerwonego słońca, mogło niespodziewanie stać się dramatycznym wydarzeniem. Wilk stał na poboczu drogi i energicznym ruchem dłoni ponaglał, aby kierowcy podjechali do niego. Któryś z żołnierzy zapalił reflektor przy moście i oświetlił oba stojące pojazdy, dzięki czemu mogli dostrzec postacie siedzące we wnętrzu, a przy okazji oślepiając ich całkowicie. Prawie jednocześnie Leńczyk zauważył, jak kierowca drugiego samochodu wrzucił wreszcie wsteczny bieg, bo zaczął się szybko cofać. Gdyby robił to spokojnie i wolno, na pewno zyskałby na czasie, ale stres i nerwy zrobiły swoje, ponieważ zbyt raptownie wcisnął pedał gazu, chcąc jak najszybciej zniknąć z oświetlonej strefy. Na jego nieszczęście łyse opony zabuksowały po asfalcie, ponadto obciążony silnik zaczął głośniej pracować, co tylko ściągnęło na niego uwagę.

Wilk zrobił krok w jego stronę, zdając sobie natychmiast sprawę z niedorzeczności swego postępowania, bo raptownie przystanął i ruchem dłoni wskazał na uciekający samochód, głośno coś krzycząc w stronę Honkera. Leńczyk nie był w stanie tego usłyszeć, ale ruch dłoni Wilka był jednoznaczny. Posłusznie przesunął lufę kaemu we wskazanym kierunku i nie próbując nawet wycelować, nacisnął spust. Lufę poderwało do góry, seria poszła ponad samochodem, a on poczuł mocne uderzenie w ramię. Klnąc pod nosem własną głupotę, dzięki której zapewnił sobie kolejnego siniaka, mocnej przywarł do kolby i skorygował ustawienie lufy. Odczekał, aż w celowniku dostrzeże wycofujący się pojazd i nacisnął spust. Dźwięk kul trafiających w blachę nie jest czymś ekscytującym, zwykłe „paf… paf.”, ale trafionym pojazdem od razu zarzuciło. Być może kierowca chciał skręcić i za mocno ściągnął kierownicą w prawo, w każdym razie wystawił cały bok pod ostrzał. Możliwe także, że został trafiony pociskiem przebijającym maskę i pod wpływem bólu nie był w stanie zapanować nad swoimi odruchami. Część z serii trafiła w tylną oponę, rozrywając ją na strzępy. Tył samochodu wyraźnie przysiadł na poboczu, po czym pojazd tocząc się do tyłu, zjechał do przydrożnego rowu. Leńczyk zauważył, że kombi, którym się nie interesował, ruszyło ostro z miejsca, skręcając w lewą stronę. Szybko skierował w jego stronę lufę, ale zanim wycelował, jego koledzy także otworzyli ogień. Na tyle celny, że nie było sensu, aby on musiał im pomagać. Doskonale widział, jak pociski dziurawią cały bok pojazdu, który tracąc kontrolę zsunął się na pobocze drogi. Prawie w tej samej chwili wyskoczyło z niego dwóch ludzi i nie oglądając się za siebie rzuciło się biegiem wzdłuż drogi w stronę pobliskich zarośli.
– Nie strzelać! – krzyknął Gecco nie dostrzegając broni. – To cywile.
– Uciekną – zauważył Wilk, ale posłusznie opuścił lufę.
– Chuj z nimi – Gecco splunął na drogę i ze złością spojrzał w kierunku Leńczyka. – Mówiłem ci, kurwa, nie strzelaj! Po jaki chuj strzelałeś?! Z cywilami nie walczymy! Przecież żaden z nich do nas nie strzelał, chcesz znowu spowiadać się P_E i jego ludziom?!
– No bo – zaczął niepewnie Leńczyk. – Tamten chciał uciekać! – wskazał dłonią na furgonetkę stojącą w rowie. Widać było tylko jej przednie zawieszenie i dwa światła reflektorów świecące prosto w niebo. Dopiero teraz zauważył, że drzwi pojazdu są otwarte, a w środku nikogo nie widać. Na wszelki wypadek skierował w tamtą stronę swoją broń. Przeklął w duchu, nie przypominając sobie, aby widział uciekających pasażerów. Obserwował, jak Wilk z kolegami zbliża się ostrożnie do samochodu, bacznie wszystko obserwując, gotowy w każdej chwili do otwarcia ognia.
– Trzeba było walić w niebo! – denerwował się Gecco, wychodząc na drogę. – I czego tam szukasz? – dostrzegł, jak Leńczyk niepewnie kieruje lufę w stronę pobocza. – Masz ochotę jeszcze postrzelać? A może nie lubisz świadków własnej głupoty i chcesz ich dobić? Kurwa, Rover, tak ci się śpieszy, aby kogoś zaliczyć?!
– Myślę, że ich nie trafiłem – odpowiedział niepewnie i ze zdziwieniem poczuł, jak rośnie mu gula w gardle, rozumiejąc sugestie sierżanta. – Starałem się w każdym razie – zapewnił, czując nagły przypływ ciepła na twarzy.
– Kurwa, chyba szlag mnie trafi! – denerwował się Gecco, podchodząc do niego. – Ile razy mam ci tłumaczyć, kurwa, że jak już strzelasz, to tak, aby trafić! Pukanina jest dobra na festynie u cioci Majewskiej, ale nie na wojnie. Zrozum to w końcu, bo inaczej sam się postaram, abyś za długo u mnie nie służył.
– To ja już nie rozumiem, czego pan sierżant ode mnie chce – stwierdził z rezygnacją w głosie Leńczyk. – Raz strzelaj, drugi raz, nie strzelaj. To w końcu, co mam robić?
– Przede wszystkim masz słuchać rozkazów, kutasie! Jak mówię nie strzelać, to niechby się waliło i paliło, to palec ma być sztywny jak chuj na przeglądzie. Niech spróbuje drgnąć, to od razu będziesz miał ze mną do czynienia. Po jaki chuj zacząłeś strzelać, mimo mego zakazu?
– Wilk pokazał na ten samochód, więc myślałem – próbował się usprawiedliwić – że chce uciec.
– Od kiedy wojsko, kurwa, ma zgodę na myślenie! – przerwał mu od razu Gecco, podchodząc bliżej Honkera. Prawie w tej samej chwili na drodze pokazał się kapitan i żołnierze z odpoczywającej drużyny, co jeszcze bardziej zdenerwowało Gecco.
– Gecco! Kto strzelał?! – z daleka słyszeli zdenerwowany głos dowódcy.
– Jak to, kto? – zdziwił się Gecco, nawet nie zerkając na niego. – Jak się wzięło do drużyny Jonasza, to chyba jasne, kto! Dałem mu pierwszą zmianę przy kaemie, bo myślałem, że na początku będzie spokojnie i proszę – wskazał na dwa samochody w rowach. – Zanim się zorientowałem, zaczął strzelać i takie są efekty. Dwa rozwalone wozy i chuj go wie, jakie straty.
– Nie piernicz bez sensu – dowódca już był przy nim i spoglądał na obu z naganą. – Chcesz powiedzieć, że tak bez powodu zaczął strzelać?
– No nie – przyznał z wahaniem Gecco. – Otworzył ogień dopiero wtedy, gdy jeden z pojazdów zaczął uciekać. Ale bez rozkazu! – zaznaczył szybko, kręcąc z niechęcią głową. – Nie pozwoliłem na otwarcie ognia, tym bardziej, że nie widziałem u napastników żadnej broni.
– W samochodzie? – upewnił się kapitan.
– Jak uciekali – odpowiedział z wahaniem Gecco. – Już ja mu pokażę, co to znaczy nie słuchać rozkazów – spojrzał wściekle na strapionego Leńczyka, który najchętniej zapadłby się pod ziemię. – Dam mu taką szkołę, że zapamięta do końca życia.
– Kapitanie. Mamy coś ciekawego – niespodziewanie pojawił się przy nich Luzak, wskazując dłonią w kierunku kombi, z którego uciekło dwóch mężczyzn. – Zabezpieczyliśmy tego składaka, tam jest sporo broni i amunicji w kufrze. Nie wygląda na to, aby ktoś to przewoził dla swoich potrzeb. To coś większego i szkoda, że tamci dwaj nam uciekli – spojrzał na Leńczyka i puścił do niego oko. – Ale rozkaz to rozkaz – zaznaczył. – Jak to nam wyjaśnił pewien znajomy przełożony, wojsko nie jest od myślenia, ale od wykonywania rozkazów.
– Ale się ubawiłem – mruknął pod nosem Gecco, ale unikał spojrzenia kapitana.
– Co jest? – Młodszy nie dał się zbyć byle czym. – Mówicie półsłówkami.
– Kazałem przerwać ogień, jak zobaczyłem, że z tego samochodu ucieka dwóch szuszwoli – Gecco wskazał dłonią w kierunku kombi stojącego przodem w rowie. – Nie widziałem u nich broni, więc stwierdziłem, że mamy do czynienia z cywilami. Nie strzelali do nas, więc wziąłem za pewnik, że to nieszczęśliwy przypadek.
– Potwierdzam, że tak to wyglądało – wszedł mu w słowo Luzak, wyczuwając na sobie wzrok kapitana. – Z samochodu po ostrzale wybiegło dwóch młodych Irakijczyków i zwiewali, aż im się kurzyło pod stopami. Nikt do nas nie strzelał, więc też byłem pewny, że Rover nie wytrzymał i bez powodu strzelał. No, że spietrał się i niepotrzebnie narobił bigosu – spojrzał przepraszająco w kierunku Leńczyka, który nie wiedział, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Pilnować drogi, czy przysłuchiwać się rozmowie, bo od niej zależało, czy nie otrzyma opeeru od dowódcy. – Na szczęście jeden z naszych pocisków trafił w zamek od tylnego kufra i bagażnik był lekko uchylony, więc gdy tam doszliśmy, od razu zauważyliśmy, że przewozi broń. Jest tam parę granatników z zapasową amunicją, kilka starych kałachów i sporo innego badziewia. To na pewno nie był dozwolony ładunek, więc teraz wychodzi na to, że Rover…
– Co z ludźmi? – przerwał mu kapitan. – Trafiliście kogoś?
– W środku nie było krwi – Luzak spojrzał w kierunku unieruchomionego pojazdu, przy którym nadal stało kilku żołnierzy. – Sądząc po śladach na karoserii trafiliśmy w silnik i bagażnik, jakimś cudem omijając kabinę. Ślady są tylko po Berylach, więc Rover do niego nie strzelał.
– Na szczęście – zauważył Gecco, ale nie czuć było w jego głosie satysfakcji.
– Szkoda, że kierowcy uciekli – stwierdził kapitan, zerkając z namysłem na drugi unieruchomiony pojazd. – A tamten sprawdziliście?
– Wilk na niego zerkał, ale mówi, że coś mu śmierdzi. O kurwa! – nim skończył mówić, już leżał na drodze i szybko przeczołgał się za stojący Honker. Chwilę później miał obok siebie kapitana i Gecco, którzy spóźnili się z reakcją, zanim dosłyszeli odgłos wystrzałów.
Pociski wystrzelone ze znacznej odległości nie mogły być celne, ale nigdy nie wiadomo, które mogą być niebezpieczne. Leńczyk schowany za tarczą kaemu był tak samo zaskoczony ostrzałem jak wszyscy pozostali, zresztą bardziej się skupił na słuchaniu rozmowy niż obserwacji terenu. Najpierw usłyszał świst kul, a dopiero po chwili dosłyszał odgłos wystrzału. W pierwszej chwili odruchowo się skulił, ale szybko zerknął przed siebie, aby zorientować się w sytuacji. Na drodze nie było już żadnego z żołnierzy, wszyscy pochowali się w jakichś dołkach lub za przeszkodami. Ważne, że nikt nie leżał na drodze, bo to znaczyło, że nikt nie został trafiony. Przy drugiej serii zauważył w oddali ogniki wystrzałów, skierował w tamtą stronę lufę kaemu i chciał odpowiedzieć ogniem, gdy przypomniał sobie rozkaz Gecco. Kule trafiły w drogę wzbudzając kurz i rykoszetując na moście pomknęły gdzieś dalej.
– Rover! Kurwa! – grzmiał z dołu głos sierżanta. – Dlaczego nie strzelasz?!
– Nie było rozkazu, panie sierżancie! – zameldował służbowo, czując chwilową satysfakcję. – Nie chcę drugiego opierdalania!
– A chcesz kopa w dupę?! – wrzasnął Gecco, podnosząc się na nogi i chowając za Honkera. – Jak mnie wkurwisz, to zaraz zapoznam cię dogłębnie z moim butem! I nie bądź taki cwany, bo jeszcze nie widziałeś mnie, jak jestem zły!
– Czy to znaczy, że mogę strzelać? – spytał, odciągając zamek kaemu.
– To było z kałacha – stwierdził kapitan, udając, że nie słyszy nic niestosownego w wymianie poglądów między podwładnymi. – Jakieś trzysta metrów, więc nie liczy na to, że nas trafi. Raczej chce nam przekazać, że jest na nas wkurwiony.
– Z procy też można zabić… Idiota strzela, a pan Bóg kule nosi, cholera go wie czy mu ostatnio nie podpadłem – odpowiedział zdawkowo Gecco i przypomniał sobie o istnieniu Leńczyka. – Rover, do kurwy nędzy, zacznij wreszcie strzelać! Nie siedź jak kurwa na stołku i nie pokazuj dupy, tylko pokaż mu, że też mamy czym się odgryźć.
– Próbuję go zlokalizować, panie sierżancie – odpowiedział natychmiast, kierując lufę w stronę, skąd strzelano. – Nie chcę walić byle gdzie, bo znowu coś spieprzę. Zalew mówił, to znaczy plutonowy Zalewski – poprawił się natychmiast. – że nieważne ile, ale do kogo i z jaką celnością.
– Przestań pieprzyć! – zdenerwował się Gecco. – Zacznij strzelać albo wypierdalaj! Zaraz ktoś cię podmieni, my idziemy do Wilka.
– To muszą być ci z bagażówki – Leńczyk sprawiał wrażenie, jakby nie przyjmował się ponaglaniem Gecco. Przy kolejnej serii spóźnił się tylko o parę chwil potrzebnych, aby skorygować ustawienie lufy na nikły odblask ognia strzelającego i nacisnął spust. Posłał długą serię, choć nie liczył na to, że trafi, po czym nie czekając na odzew przesunął lufę w miejsce, gdzie po raz pierwszy zauważył błyski wystrzałów i intuicyjnie nacisnął spust posyłając krótką serię. W wyobraźni widział kępy trawy, która podskakiwała ku górze, choć tak naprawdę w zapadających ciemnościach nie mógł tego dostrzec. Odetchnął z ulgą, gdy dokładnie w to samo miejsce poszła seria z BRDM, który wreszcie przejechał most i włączył się do walki.
– Rover, zmieniamy się! – nim usłyszał, poczuł na swoim ramieniu rękę kaprala Wolniaka z drugiej drużyny, który uważał się za głównego specjalistę od cięższej broni i nie miał zamiaru w takiej sytuacji stać z boku. – Powiedz tylko skąd strzelają?
– Wydaje mi się, że jest ich dwóch – szybko i bez zbędnych dyskusji szeregowy Leńczyk przekazał swoje dotychczasowe stanowisko kapralowi, który na pewno był lepszym od niego strzelcem. – Strzelają z jakichś trzystu metrów. Jedno stanowisko zauważyłem tam – wskazał dłonią w stronę niewyraźnych w zapadającej ciemności zmroku poboczach drogi. Równie dobrze mógłby wskazać kierunek zupełnie inny i nikt nie mógłby mieć do niego pretensji. – Sądzę, że muszą tam być jakieś dziury, bo bez problemów znikają, gdy do nich strzelałem. Drugi jest o jakieś sto metrów bliżej drogi i jakby się zbliżał – zakończył z wahaniem.
– Zbliżał? – kapral spojrzał na niego zdziwiony. – Coś ci się popierdzieliło. Chyba odwrotnie, oddalał się?!
– No właśnie – zmieszał się wyczuwając bezsens tego co mówi. – Też się zdziwiłem, ale za pierwszym razem, gdy zaczął strzelać, to był jakby dalej. Tak mi się wydawało – pośpieszył z wyjaśnieniem. – Może ma lepsze stanowisko? Sam nie wiem, co o tym sądzić.
– Raczej nie mów tych rewelacji dowódcy, bo jak nic wyśle cię do okulisty – poradził mu kapral i przestał się nim interesować.
Gdy Leńczyk wysiadł z Honkera, nikogo już przy nim nie było. Luzak, Gecco i kapitan zniknęli po drugiej stronie drogi i korzystając z naturalnych osłon dochodzili właśnie do drużyny, która skupiła się przy pierwszym samochodzie. Stwierdził, że nie pozostało mu nic innego, jak pójść ich śladem. Przebiegał pochylony przez drogę, gdy kałachy znowu się odezwały, ale tym razem nie słyszał odgłosu przecinających powietrze pocisków, a tylko odgłos przebijających metalową karoserię. Nawet obejrzał się za siebie, zastanawiając się czy celem nie jest Honker, ale nie zauważył na nim żadnych reakcji.
– Co za gówno? – zdziwił się. – Do czego oni strzelają?