Od „Piratów z Karaibów” muszkieterowie Paula W.S. Andersona różnią się między innymi tym, że zamiast rumu piją wino. I choć jest to wino tanie, pośród widzów na pewno znajdzie swoich amatorów. Ten filmowy jabol zasmakuje przede wszystkim spragnionym miłośnikom kina awanturniczego.

Alkohol, pieniądze i broń – w te wartości wierzą trzej muszkieterowie Andersona. O ideałach przypominają sobie dopiero wtedy, kiedy na ich drodze staje (a wręcz na nich wpada) d’Artagnan. Młody Gaskończyk sprawia, że zblazowani bohaterowie odzyskują wigor i decydują się na udział w kolejnej przygodzie. Jej przebieg powinni znać wszyscy, którzy czytali powieść Dumasa lub oglądali wcześniejsze jej ekranizacje. Piszę „powinni”, gdyż brytyjski reżyser prowadzi bohaterów na swój współczesny sposób. Owszem, intryga pozostaje ta sama: kardynał Richelieu knuje przeciwko królowi, a „trzej + jeden” – na zlecenie żony młodego władcy – próbują mu w tym przeszkodzić. I choć podobieństw jest więcej, zapominamy o nich wraz z pojawieniem się na ekranie monstrualnego sterowca księcia Buckingham…

Zgadza się, sterowca. Choć XVII-wieczną Francję przedstawiono tu dosyć wiernie, scenarzyści w wielu miejscach zdecydowali się na jej uwspółcześnienie. Skrojeni na miarę naszych czasów są również bohaterowie. Tytułowi muszkieterowie noszą się jak gwiazdy rocka – rozpięte pod szyją koszule, obcisłe spodnie, skórzane kurtki, kamizelki, kolczyki… Bo przed publicznością trzeba się prezentować, ta zaś jest liczna i szczodra – wirtuozów szpady nagradza brawami zarówno za grę zespołową, jak i solówki (jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!). Dodajmy, że wielkim fanem „The Musketeers” jest między innymi sam król Francji, a i o sympatię widza wojacy nie muszą ubiegać się długo.

Równie barwną, a wręcz przekolorowaną postacią jest książę Buckingham (świetna rola Orlando Blooma!), a kroku dotrzymuje mu grany przez Freddiego Foxa król Ludwik. Milla Jovovich jako Milady nie zaskakuje – gra po swojemu i widać, że dobrze się przy tym bawi. Rozczarowuje z kolei niewykorzystany potencjał Christopha Waltza, którego kardynał Richelieu, bardziej niż podekscytowany snuciem intryg wydaje się być znudzony czekaniem na nieuniknione. Boli, tym bardziej, że pamiętamy Waltza z roli Hansa Landy w „Bękartach Wojny”. Przecież to „bad guy” idealny! Na tle tak kolorowej ferajny blado prezentuje się zwłaszcza d’Artagnan – młody Gaskończyk o twarzy 19-letniego Logana Lermana, który przy takim Portosie wypada niczym Luke Skywalker przy Hanie Solo (a nawet słabiej, bo nie ma z nim Mocy).

Anderson spłycił i przerysował bohaterów powieści Dumasa, ale nie powinniśmy mieć mu tego za złe – do kin (a niedawno na DVD) trafił dzięki temu nie nadęty film kostiumowy, ale awanturnicze kino w stylu „Piratów z Karaibów”. W konwencji filmów Gore’a Verbinskiego poprowadzeni są zarówno poszczególni bohaterowie, jak i cała fabuła. Ba, spisana z pirackiej partytury jest tu nawet muzyka! Wszystkie te elementy są jednak o klasę gorsze, jakby filmowcy dysponowali ograniczonym budżetem. Widać to podczas ujęć z wykorzystaniem efektów specjalnych, które momentami reprezentują sobą poziom współczesnych seriali (w oczy kłują zwłaszcza animacje sterowców).

Polskie wydanie DVD „Trzech Muszkieterów” zawiera kilkadziesiąt minut dodatków, głównie wywiadów i filmów z planu. Bohaterką jednego z nich jest Milla Jovovich, która dzieli się z widzami pewną refleksją: „Każde pokolenie zasługuje na własną wersję tej klasycznej opowieści o przyjaźni, lojalności, honorze, miłości, zdradzie i intrygach”. Właśnie!