Ciekawy tytuł wypuścił na rynek Monolith Video, który pod koniec ubiegłego roku wydał film pod tytułem „Papieżyca Joanna”. Jest to telewizyjna koprodukcja niemiecko-hiszpańsko-brytyjsko-włoska. Trzeba przyznać, że mieszanka ciekawa. Widzowie, którzy uważnie śledzą poczynania naszych zachodnich sąsiadów, zauważyli pewnie, że zaczęli się specjalizować w kinie do niedawna zarezerwowanym dla wielkich hollywoodzkich produkcji. Mam tu na myśli filmy przygodowe, katastroficzne i historyczne.

Przyznam, że zdziwienie wzbudzały we mnie informacje, iż niemiecki Indiana Jones poszukuje zaginionego skarbu, i to nie w Egipcie czy starożytnej Mezopotamii, ale w okolicach Düsseldorfu czy Karlsruhe. Nie spodziewałem się także, iż można śmiało nakręcić film o katastrofalnej w skutkach erupcji wulkanu w okolicach Stuttgartu lub trzęsieniu ziemi niedaleko Baden-Baden. No ale cóż, wyobraźnia scenarzystów niemieckich nie zna granic. I przyznaję bez bicia, że żadnej z tych produkcji nie oglądałem, więc ewentualną krytykę, że naśmiewam się z fimów, których nie widziałem, zniosę z największą pokorą. Obejrzałem natomiast „Papieżycę Joannę”. I muszę przyznać, że jest to naprawdę ciekawy, dobrze zagrany i zrealizowany film. Pisałem wyżej, że jest to dość szeroka koprodukcja europejska, ale zarówno reżyserem, jak i scenarzystą, jest Sönke Wortmann, który u naszych zachodnich sąsiadów jest postacią dość znaną i poważaną, przynajmniej jeśli chodzi o przemysł filmowy.

Ale co można napisać o „Papieżycy…”. Film przedstawia dzieje młodej kobiety, Joanny, która zafascynowana wiedzą i nauką w przebraniu mnicha pnie się po szczeblach kariery, zostając na koniec papieżem. Przy okazji zakochuje się, ucieka przed zdemaskowaniem, ratuje papieża przed spiskiem, zachodzi w ciążę, a na koniec umiera. Wielkie to uproszczenie, ale kto jest ciekaw – niech sam obejrzy.

Cóż jeszcze można powiedzieć o dziele Sönkego Wortmanna? Niewątpliwie zaliczyłbym go do „kina feministycznego”, gdyż pokazuje, jak pomimo przeciwności losu i niechęci mężczyzn przedstawicielka płci pięknej prze do przodu, zdobywa wiedzę i pozycję w męskim świecie i dochodzi na sam szczyt. Tę drogę do kariery świetnie przedstawia scena, gdy główna bohaterka, wybijająca się w naukach ponad innych uczniów, idzie wśród szpaleru kolegów a ci, zamiast pogratulować sukcesu, wylewają jej na głowę atrament z kałamarzy. Joanna, pomimo tego upokorzenia, idzie dalej przed siebie. Naprawdę świetna scena.

Poza tym jest to bardzo sprawnie nakręcony film historyczny, realistycznie pokazujący wczesnośredniowieczną ciemnotę z jej zabobonami i tradycjami, w których wyraźnie widać jeszcze pogańskie zwyczaje i wierzenia. Mamy tutaj do czynienia z filmem obyczajowym, melodramatem z niewielką domieszką humoru i thrillerem politycznym. Każdy więc powinien znaleźć w nim coś dla siebie.

Trudno mi napisać coś o aktorach, gdyż współczesna kinematografia niemiecka (poza kilkoma filmami) jest mi obca. Na uwagę zasługuje jednak kreacja Johanny Wokalek, którą kilka lat temu mogliśmy oglądać jako Gudrun Ensslin w „Baader-Meinhof”. Poza tym mamy tutaj epizod hollywoodzki, pewnie aby podnieść rangę tej produkcji, mianowicie role zagrali John Goodman (nie trzeba go chyba nikomu przedstawiać) i David Wenham (Faramir z „Władcy Pierścieni”). O powodach tych gościnnych występów dyskutować nie będę. Skoro w naszych produkcjach grywał taki gwiazdor jak Steven Seagal, to niech Niemcy zatrudniają do swoich filmów kogo chcą.

Na tym chyba kończyłby się związek „Papieżycy…” z Hollywood. I moim zdaniem dobrze. Ten film obyłby się bez udziału w nim aktorów amerykańskich. No ale może Niemcy nie czują się jeszcze zbyt pewni w tego typu produkcjach i próbują przyciągnąć potencjalnego widza znanymi nazwiskami. Nie ma tutaj przerostu formy (czyli natłoku efektów specjalnych) nad treścią. Film ma dobre zdjęcia, charakteryzację i ciekawe krajobrazy. Widać po nim, że nie trzeba posiadać gigantycznych środków i używać najwymyślniejszych technologii, aby nakręcić porządny film historyczny. Nasi zachodni sąsiedzi być może stwierdzili, że skoro w kinie sensacyjno-kopanym zaczęli specjalizować się producenci z Europy Wschodniej, to oni spróbują swoich sił na polu historyczno-przygodowo-katastroficznym. I moim zdaniem wyszło im to całkiem sprawnie.

Podsumowując, „Papieżyca Joanna” to dobry film, który ogląda się przyjemnie, i mimo iż jest to kino niemieckie, nie jest to obraz toporny i kanciasty niczym czołg Tygrys. Być może brakuje mu jeszcze hollywoodzkiego rozmachu czy francuskiej tajemniczości i lekkości, ale ogląda się go miło. Jest to, niczym Volkswagen, dobry i solidny produkt, nie tylko dla zwolenników filmów historycznych. Film DVD dostępny w wersji angielskiej i z polskim lektorem. Jako dodatki wydawca proponuje zwiastun filmu i zapowiedzi.