Z utęsknieniem czekasz na ultraralistyczną symulację działań komandosów – ściśle przestrzegana strategia, perfekcja jak w szwajcarskim zegarku, a każdy krok dokładnie zaplanowany? Brzmi słodko? Fakt, ale tym razem masz pecha – Delta Force Xtreme z realizmem nie ma nic wspólnego! Najnowsze dzieło NovaLogic pojawiło się w naszym pięknym kraju blisko rok po światowej premierze. Niemniej wydawca, firma CD Projekt, znakomicie zrekompensowała nam to opóźnienie. Delta Force Xtreme zostało całkowicie spolonizowane, a na dodatek kosztuje zaledwie 50 złotych, co wydaje się być niewielką sumą w stosunku do zabawy płynącej z gry. Na język polski przetłumaczono dosłownie każdy element gry – począwszy od instrukcji, poprzez menu, odprawy i zadania misji, a także głosy naszych komandosów. Nie dostrzegłem żadnych większych błędów, ale i w sumie nie było ich gdzie popełnić. Największe zdziwienie dotknie jednak tych, którzy zetknęli się z pierwszą częścią sagi Delta Force. Otóż większość misji Xtreme to po prostu odświeżona i mocno rozbudowana wersja „jedyneczki”. Sam miałem dość nietęgą minę, gdy w pierwszej misji w Peru trafiłem do dziwnie znajomego mi obozu.

Klimaty, klimaty

W trybie single player przyjdzie rozegrać nam trzy kampanie – starcie z narkotykowym baronem w Peru, walka przeciwko Frontowi Wyzwolenia Narodowego w Czadzie oraz pojedynek ze zbuntowanymi dowódcami armii rosyjskich na terenach Nowej Ziemi. Każda z lokacji znacznie różni się od siebie. Klimaty Ameryki Południowej to przede wszystkim wilgotne lasy tropikalne, dlatego działania prowadzone są pośród bujnej roślinności, często na terenach górzystych, jedna z misji zaś w pobliżu dość szerokiej rzeki. Przyroda oczywiście nam sprzyja, dlatego drzewa często uchronią nas od kul, a przed wrogiem najlepiej ukryć się w wysokiej po pas trawie. Nieco inaczej sprawa ma się w pustynnej Afryce, gdzie większość starć toczy się na otwartych terenach, a naszym głównym sojusznikiem jest przede wszystkim bogata w pagórki i skały rzeźba terenu. Nowa Ziemia to raj dla miłośników białego i puszystego śniegu. Każda z kampanii zawiera kilka misji (siedem – Peru, pięć – Czad, osiem – Nowa Ziemia), które zawsze znacznie się od siebie różnią. Nigdy nie przeprowadzamy działań w tym samym terenie, ponadto czasem przyjdzie nam pracować w nocy, a czasem w dzień. Zadania również są bardzo różnorakie. Bywa, że ograniczamy się do nudnych zajęć, w których należy po prostu wyeliminować wszystkich przeciwników lub coś wysadzić w powietrze. Jednak tak naprawdę w pamięci zapadają misje, kiedy to szturmem należy odbić głowice atomowe, eskortować konwój lub zakładnika. Są to zwykle nasze ostatnie – i przy okazji najtrudniejsze – zadania w całej kampanii.

Każdej misji przyświeca jeden, główny cel. Niemniej w drodze ku jego realizacji musimy zaczepiać o rozmaite „punkty kontrolne”. Dlatego też często dla ostatecznego sukcesu zdobywamy najpierw mniejsze obozy wroga. Może i jest to „wydłużanie gry na siłę”, ale patent okazuje się bardzo trafny, na przykład w przypadku śmierci naszego komandosa.

Rambo w Delta

Delta Force to oddziały złożone z kilku drużyn – Alpha, Bravo i Charlie. W teorii każda z nich ma przydzielona własne działania i sumiennie je realizuje. W praktyce gracz wciela się w herosa typu Rambo, który w pojedynkę musi wytłuc cały kontyngent przeciwników. Resztę wstyd pokazać – nawet jeśli Alpha i Charlie włączą się do akcji, to zabiją śladowe liczby wrogów – przy dużym szczęściu, bo zwykle bardzo szybko giną i cała odpowiedzialność spada na nasze barki. W tym miejscu spore brawa należą się jednak NovaLogic za znaczące udogodnienia dla graczy. Po śmierci nie musimy bowiem rozpoczynać misji od początku, lecz przyłączamy się do niej jako nowy komandos (z całkowicie świeżym zapasem uzbrojenia i zerową liczbą – całkiem zbędnych – punktów doświadczenia). Dalsze działania prowadzimy od miejsca ostatnio zaliczonego punktu kontrolnego. Dzięki temu bardzo często można zastosować strategię „hajda na wroga”, czyli bierzemy w łapę broń i strzelamy na oślep w kierunku przeciwnika. Niby zabawa przednia, ale co to ma wspólnego z realizmem? Gdyby taki „ananas” trafił się naprawdę, to założę się, że nie przebiegłby nawet dziesięciu metrów. Tymczasem nasi przeciwnicy są totalnymi idiotami, bo bywa, że nie są w stanie trafić w gracza z nawet bardzo bliskiej odległości. Wiele misji przechodziłem po prostu biegnąc. Poziom adrenaliny co prawda nieco się podnosi, gdy tuż przed oczami mignął promień z broni peruwiańskiego przemytnika narkotyków, a ledwie kilka kroków za plecami gracza wybuchł granat. Tyle, że to nie powinno tak się odbywać.

Przepraszam, prowadzisz?

Kolejna naprawdę rewelacyjna rzecz to wprowadzenie do gry pojazdów. Już na samym początku siadamy za sterami samochodu (możemy nawet wybrać czy będziemy nim kierować, siedzieć obok kierowcy, czy strzelać z działka umieszczonego na dachu), jednak prawdziwą kwintesencją tego elementu rozgrywki są motory. Fizyka jazdy nie należy może do najwyższych lotów, jednakże przecież to tylko FPS, a jest to mimo wszystko najwspanialszy element gry Delta Force Xtreme. Zwłaszcza wspaniale wypada on, gdy musimy eskortować konwój i zamiast wytyczoną trasą puszczamy się przez lasy, zarośla i olbrzymie góry.

Nic zatem dziwnego, że motyw ten został wykorzystany w trybie multiplayer. Wieloosobowa rozgrywka to zresztą jeden z kluczowych elementów gry. Dostarcza bardzo sporo przyjemności. Bawić się można na wiele rozmaitych sposobów – na przykład w moim ulubionym trybie kooperacji, gdzie wypełniamy zadania wraz z graczami z całego świata. Dzięki temu mamy naprawdę myślącą i współdziałającą drużynę.

Pozostałe pięć trybów rozgrywki (między innymi Capture The Flag, Deathmatch i Team Deathmatch) to równie przyjemna rozgrywka, zwłaszcza że mamy tam motorów, buggy’ch i helikopterów do woli. NovaLogic oddaje do naszej dyspozycji naprawdę bogaty arsenał. W standardowym wyposażeniu znajduje się oczywiście nóż, pistolet i granaty: dymny, hukowy i odłamkowy. W zależności od specyfiki misji dostajemy też karabin – niekiedy szturmowy, jednak przeważnie jest to szybkostrzelna „snajperka”. Sporo uciechy daje zabawa bazooką, która przydaje się do niszczenia pojazdów pancernych oraz helikopterów wroga. Najbardziej spodobało mi się, gdy zestrzeliłem jeden z nich, przelatujący tuż nade mną, a ten spadł na ziemię przy okazji zabijając mojego żołnierza. Wbrew pozorom jestem normalny. Delta Force Xtreme bazuje na nowym silniku graficznym. Ostatnia gra z tej serii – Helikopter w Ogniu wyglądała po prostu tragicznie. Teraz wszystko prezentuje się dużo przyjemniej. Szczególnie spore możliwości do popisu silnik zdobywa podczas kampanii w Peru. Co prawda, Far Cry to to nie jest, ale tropiki i woda zostały wykonane naprawdę bardzo ładnie i tym razem nikomu nie przyszłoby do głowy nie zagrać w DF z powodu odrzucającej jakości grafiki. Z dźwiękiem podobnie. W menu towarzyszy nam żywa, mobilizująca do działań muzyka, niestety brak jej podczas misji – tam jesteśmy skazani na słuchanie jedynie odgłosu broni oraz rozkazów wydawanych przez radio.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mogłaby zostać lepiej wykonana. Helikopter w Ogniu zawierał bardzo klimatyczne odprawy – opis misji, następnie na „kartkach” wyszczególnione wszystkie cele. Tutaj tego brakuje. Menu jest chłodne, zielonkawe, zawiera dość lakoniczną deskrypcję naszego zadania, a co mamy zrobić dokładnie dowiadujemy się dopiero, gdy zostaniemy rzuceni na „głęboką wodę”. Delta Force Xtreme to naprawdę dobra gra. Jeśli nie jesteś maniakiem realizmu, nie przeszkadza Ci kilka drobnych Bugów, a ponadto posiadasz dobrą myszkę i szybkie łącze internetowe – jest to gra dla Ciebie. Zwłaszcza, że kosztuje tylko 50 złotych.

[ocena]7[/ocena]