Czasy zimnej wojny były pełne niezwykłych sojuszy. Rozpad dawnych układów politycznych, odrodzenie się ruchów narodowych i ekspansja komunizmu wymusiły powstanie niełatwych przyjaźni. Doskonale pasują tu słowa Franklina D. Roosevelta: „to skurwysyn, lecz nasz skurwysyn” – tak właśnie najlepiej można podsumować lata współpracy Stanów Zjedno­czo­nych z panamskim narkodyktatorem Manuelem Noriegą. Wraz z końcem dwubiegunowego świata taki sojusznik przestał być potrzebny, a utrzymywanie generała, który zrobił ze swojego kraju centrum handlu kokainą, stało się bezcelowe. Po latach politycznego wspierania w grud­niu 1989 roku przyszedł czas na działanie „w słusznej sprawie” i zmianę reżimu.

Kluczowy partner Waszyngtonu

Panama jest jednym z państw, dla których strategiczne położenie to zarówno błogo­sła­wień­stwo, jak i przekleństwo. Od czasu ekspansji Europejczyków najwęższe pasmo lądu łączącego Ameryki i dzielącego oceany stało się jednym z najważniejszych miejsc tak zwanego Nowego Świata. Hiszpanie, którzy przybyli tu w 1501 roku, od razu dostrzegli, jak ważny jest to obszar. W 1513 roku powstała Droga Królewska (Camino Real) – szlak łączący miasta na wschodnim i zachodnim wybrzeżu. Przeprawa była niebezpieczna, lecz wysiłek był na tyle opłacalny, że teren współczesnej Panamy stał się jedną z najbogatszych hiszpańskich kolonii.

Obszary te jako punkt przerzutu złota z Peru przyciągnęły uwagę angielskich buka­nie­rów. Aktywność piratów, wraz z powolnym chyleniem się ku upadkowi hiszpańskiego imperium, była jednym z głównych czynników, które doprowadziły do zmniejszenia znaczenia regionu. Najsłynniejszym epizodem tamtego okresu była działalność niesławnego Henry’ego Morgana, który złupił Panamę na przełomie lat 1670 i 1671. Korsarze, przemytnicy i poszu­ki­wa­cze przygód stworzyli mieszankę godną niejednej opowieści przygodowej, lecz niesprzyjającą robieniu interesów. Region przez kolejne dekady tracił na znaczeniu. Zbiegło się to z poważ­nymi zmianami politycznymi. 28 listopada 1821 roku Panama ogłosiła niepodległość, zrzuciła hiszpańską władzę i dołączyła do krajów realizujących ideę Wielkiej Kolumbii (Gran Colombia) Simóna Bolívara.

W założeniach miało to być południowoamerykańskie imperium obejmujące tereny współ­czes­nych Kolumbii, Wenezueli, Panamy i Ekwadoru, a z czasem miało włączyć również Boliwię i Peru. Plan był niezwykle ambitny, jednak umarł wraz ze swoim ojcem. Śmierć Bolívara dowiodła, że unię spajały jedynie charyzma i autorytet „Wyzwoliciela” (El Liber­ta­dor). Niepo­ro­zu­mie­nia w zakresie stopnia centralizacji, ambicje i interesy poszcze­gól­nych ele­men­tów składowych Wielkiej Kolumbii doprowadziły do jej rozpadu i kolejnej fali nie­pod­leg­łości. Panamscy politycy uważali, że zbyt wysokie podatki rabują ich część federacji i fundują mniej zamożne regiony.

Ameryka Środkowa była w tym czasie niestabilna, a jej przyszłość pozostawała niepewna. Globalne zainteresowanie znów powoli słabło. Wszystko to zmieniło się jednak w połowie XIX wieku, gdy w Kalifornii odkryto złoża złota. Wówczas Stany Zjednoczone zwróciły większą uwagę na dawne centrum przeładunkowe cennego metalu i szybko zajęły miejsce Hiszpanii jako głównej siły wpływającej na wydarzenia w regionie. To zainteresowanie odcisnęło trwałe piętno na Panamie, która stała się jednym z najważniejszych sojuszników, a później największych problemów dla kolejnych amerykańskich administracji.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

LUTY BEZ REKLAM GOOGLE 95%

W czasie kalifornijskiej gorączki złota nikt jednak nie myślał o narkodyktatorze. Najważniejsze było eksploatowanie złóż cennego metalu. Górnictwo wymagało ogromnych nakładów pracy, dlatego aby rozwinąć wydobycie na dużą skalę, potrzebni byli ludzie. Duże grupy bezrobotnych mężczyzn były gotowe na wyprawę w poszukiwaniu złota. Jedynym problemem było to, że znajdowali się po drugiej stronie kraju – na wschodnim wybrzeżu, zwłaszcza w Nowym Jorku. Z powodu braku infrastruktury droga lądowa była długa, niebezpieczna i kosztowna, dlatego najlepszym wyborem były parostatki. Docierały one do Panamy i Nikaragui, skąd orga­ni­zo­wano przeprawę na zachodni brzeg i dalszą podróż do San Francisco.

Znaleziono jednak sposób na ułatwienie przeprawy. Sposób, który zlikwidowałby jeden z najbardziej niebezpiecznych elementów podróży: konieczność zejścia na ląd. Odpowiedzią miała być budowa kanału łączącego oceany. Podjął się tego francuski przedsiębiorca wizjoner Ferdinand de Lesseps, który dziesięć lat wcześniej pomyślnie doprowadził do końca budowę Kanału Sueskiego. Był więc odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. W 1882 roku z entuzjazmem rozpoczęto realizację projektu, spodziewając się sukcesu co najmniej na miarę tego z Egiptu.

Budowa kanału jeszcze w epoce Lessepsa, na zdjęciu wykop Culebra, najtrudniejsza technicznie część projektu. Ten kadr z 1896 roku pokazuje, że Francuzi nie byli technicznie przygotowani do tak ogromnego przedsięwzięcia.

Niemal od razu było wiadomo, że przedsięwzięcie będzie ogromnym wyzwaniem. Choroby tropikalne i zawaliska zbierały krwawe żniwo wśród robotników (ponad 20 tysięcy straciło życie) i spowodowały poważne opóźnienia, przy okazji znacznie zwiększając koszty całej operacji. Ostatecznie spółka, w atmosferze skandalu i oskarżeń o malwersacje, ogłosiła w 1888 roku bankructwo i wkrótce weszła w stan likwidacji. Budowę wstrzymano, jednak samej idei nie porzucono. Ale szukanie firmy gotowej kontynuować budowę musiało poczekać. W regionie znów zawrzało.

Wielka Kolumbia i wielka klęska

W tym samym czasie Kolumbia, której Panama była częścią, stanęła w obliczu kryzysu mogącego doprowadzić do implozji. W 1899 roku wybuchł konflikt, który można określić jako „każdy na każdego”, nazwany później wojną tysiąca dni (Guerra de los Mil Días; w rzeczy­wis­tości trwała ponad 1100 dni). W 1902 roku Projekt Wielkiej Kolumbii ostatecznie upadł. W wyniku wojny 3 lis­to­pada 1903 roku Panama kolejny raz ogłosiła niepodległość. Pierwszym krajem, który uznał deklarację, były Stany Zjednoczone. Waszyngton wykorzystał okazję do uzależnienia nowego sojusznika od swojego wsparcia i demonstracyjnie wysłał okręty, pokazując Kolumbii, że Panama ma potężnych sprzymierzeńców.

Karykatura z 1903 roku – prezydent Theodore Roosevelt zmuszający Kolumbię do oddania Panamy pod groźbą użycia siły.
(Charles Green Bush)

Pokaz rodzącej się „przyjaźni” nie był bezinteresowny. Amerykanie w zamian za swoje gesty otrzymali prawo do wznowienia budowy kanału. W związku z nawiązaniem współpracy 18 lis­to­pada 1903 roku podpisano układ Hay–Bunau-Varilla formalizujący współpracę i powołujący Strefę Kanału. Amerykanie przekazali rządowi Panamy 10 milionów dolarów, wyku­pili fran­cus­kie udziały w projekcie i zobowiązali się do wypłaty 250 tysięcy dolarów rocznie. Wielki projekt wymagał wielkich nakładów, ale zakończył się powodzeniem. Budowę ukończono w 1914 roku.

Kanał odniósł sukces. Panama została jednym z najszybciej rozwijających się krajów regionu. Rozkwit miał jednak swoją cenę – niezależność

Rząd Manuela Amadora Guerrero widział w układzie z Waszyngtonem szansę na rozwój i rozkwit gospodarczy. Dla opozycji jednak zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi było zagro­że­niem dla niepodległości. Nastroje nacjonalistyczne były zrozumiałe w społeczeństwie, które przez lata pozostawało pod panowaniem najpierw Hiszpanii, a potem Kolumbii. Istniały obawy, że nowo odzyskana niepodległość zostanie ponownie stracona, a kontrolę nad pańs­twem obejmą Amerykanie. Problem wzajemnych relacji próbowano uregulować w póź­niej­szych traktatach w 1936 i 1955 roku. Ostatecznie w 1977 roku podpisano traktat Torrijos–Carter, który czynił ze Strefy Kanału sferę neutralną i ostatecznie miał przekazać kanał we władze Panamczyków do 31 grudnia 1999 roku. Ratyfikacja umowy w ogólno­kra­jo­wym referendum była niezwykle delikatną kwestią w Panamie. W głosowaniu wzięło udział 96% uprawnionych, spośród których 67% poparło przyjęcie umowy.

Generał Omar Torrijos, stojący na czele Panamy w tym okresie, był typowym człowiekiem swoich czasów. Z jednej strony współpracował z Amerykanami w zakresie odzyskania kanału, z drugiej utrzymywał bliskie relacje z Fidelem Castro, a na potrzeby wewnętrzne był zagorzałym nacjonalistą. Ale już w 1981 roku doszło do gwałtownej zmiany na szczycie władzy – samolot de Havilland Canada DHC-6 Twin Otter, na którego pokładzie znajdował się Torrijos, uległ awarii i spadł w okolicach Penonomé. Generał zginął, a Panama znów pogrążyła się w walkach o władzę. W latach 1982–1985 kraj miał aż pięciu prezydentów.

Niemniej faktyczną władzę przez ten czas sprawowało wojsko, ale wciąż utrzymywano fasadę cywilnych rządów. Decyzje podejmowali dowódcy Gwardii Narodowej i to oni nadawali ton panamskiemu życiu politycznemu. Sprawujący tę funkcję pułkownik, a od 3 marca 1982 roku generał, Rubén Darío Paredes del Río na następcę namaścił Manuela Antonia Noriegę. Sam zamierzał sięgnąć po prezydenturę, jednak poniósł klęskę, po której jego ambicja znacząco osłabła, i usunął się w cień. Noriega zaczął grać pierwsze skrzypce, zyskując de facto nieograniczoną władzę nad Panamą.

Przyszły narkodyktator

Teraz musimy cofnąć się w przeszłość. Trudno bowiem zrozumieć niezwykłą pozycję panamskiego dyktatora bez przyjrzenia się jego życiorysowi. Urodzony 11 lutego 1934 roku w Panamie, pochodził z niezamożnej rodziny pardos (to znaczy mieszanej etnicznie, mającej przodków z Europy, Afryki i wśród przedstawicieli rdzennych społeczności Ameryki Środ­ko­wej) i od wczesnej młodości związany był z wojskiem. Bez specjalnych koneksji czy rodowego majątku służba państwu była jedną z najpewniejszych dróg do awansu społecznego, a młody Manuel miał w przyszłości osiągnąć bardzo wiele.

W szkole za pośrednictwem przyrodniego brata Luisa związał się z… partią socjalistyczną. Było to dość niezwykłe w kontekście dalszej kariery politycznej Noriegi, który stał się niejako symbolem prawicowego dyktatora z Ameryki Łacińskiej. Już wówczas został zwerbowany przez CIA jako informator i zaczął sprzedawać informacje dotyczące działalności młodych lewicowców w Panamie.

Nastoletni Manuel Noriega.

Po ukończeniu szkoły jako inżynier wstąpił do Gwardii Narodowej i został przydzielony do służby w portowym mieście Colón. W tej samej jednostce służył jego późniejszy wróg Roberto Díaz Herrera – człowiek który w przyszłości okaże się jednym z najgłośniejszych i najbardziej niebezpiecznych przeciwników reżimu. Ich dowódcą i mentorem był Omar Torrijos, ówcześnie w randze majora. Trzech mężczyzn połączyła przyjaźń, i wojskowe braterstwo. Dwa lata później – w 1964 roku – zostali przeniesieni do prowincji Chiriquí na pograniczu z Kostaryką. Wywodzący się z niej panamski nacjonalista Arnulfo Arias chciał rzucić rękawicę urzędu­ją­cemu prezydentowi Robertowi Chiariemu z Partii Liberalnej.

Młodzi wojskowi zostali wykorzystani przez rząd do walki z niewygodnym liderem ruchu panameñistas. Prześladowaniem działaczy zajął się osobiście Noriega. Do zadania zabrał się z ogromnym zapałem, który dla mocodawców okazał się nie do przyjęcia. Zamiast prze­pro­wa­dzić falę aresztowań i naciskać na działaczy, torturował zatrzymanych, stosując wobec nich również przemoc seksualną. Gdy do dowództwa doszły kolejne pogłoski o gwałcie, którego miał dopuścić się na nieletniej, Noriega został przeniesiony na inny posterunek.

Wychowanek Szkoły Ameryk

Kolejne skandale seksualne pokazywały, że Noriega nie jest człowiekiem wybitnego charakteru, jednak z perspektywy junty najważniejsze było, że jest lojalny. Torrijos wysłał więc Noriegę na szkolenie pod czujnym okiem Wuja Sama, mając nadzieję, że nie tylko zdobędzie wiedzę, ale również nabierze profesjonalizmu. Szkoła Ameryk (przemianowana w 2001 roku na Instytut Współpracy Bezpieczeństwa Półkuli Zachodniej) od 1961 roku była instytucją kształcącą w duchu prowaszyngtońskim południowoamerykańskich oficerów mogących w przyszłości zajmować kluczowe role w swoich państwach. Do 1981 roku znajdowała się na terytorium właśnie Panamy – kraju kluczowego z perspektywy geostrategicznych interesów USA.

Można zadać pytanie, dlaczego operacja, której celem było stworzenie elit o konkretnym światopoglądzie, skierowana była głównie do wojskowych. Ameryka Środkowa i Południowa były w okresie zimnej wojny dotknięte prawdziwą plagą junt. Tworzenie się związków wojskowych przejmujących władzę było niemal zrytualizowaną formą prowadzenia polityki. Dlatego pozyskanie oficerów wysokiego i średniego szczebla było bezpiecznym kierunkiem, gdyż była duża szansa, że w przyszłości obejmą oni stery w Ameryce Łacińskiej.

Noriega, mimo że był człowiekiem inteligentnym, radził sobie w Szkole Ameryk przeciętnie. Przeszkolony w zakresie walki w dżungli, operacji wywiadowczych i walki psychologicznej, był postrzegany jako obiecujący agent wpływu mogący zabezpieczyć interesy Waszyngtonu w Panamie. Mimo braku wybitnych wyników ukończył szkolenie. Pozostawał lojalnym członkiem rządzącej junty i wszystko wskazywało, że będzie również wartościowym sojusznikiem w walce przeciwko prawdziwym lub wyolbrzymionym wpływom komunistów w regionie. Po otrzy­ma­niu stopnia porucznika wrócił do generała Torrijosa, a ten szybko znalazł pozycję, w której można było wykorzystać w pełni nowe umiejętności młodego oficera. Skierowano go do pracy w wywiadzie.

Jego nowym przełożonym był zaciekły antykomunista, major artylerii Boris Martínez, mający dbać o spokój w Chiriquí. Było to jednak trudne. Wśród lokalnych plantatorów wrzało niezadowolenie z powodu działań United Fruit Company (obecnej Chiquity) – amery­kań­skiego giganta kontrolującego handel owocami, będącego w Ameryce Łacińskiej jednym z symboli neo­kolo­nial­nej polityki Waszyngtonu. Noriega zajmował się moni­to­ro­wa­niem działalności politycznej rolników, a raporty słał nie tylko do Martíneza, ale również do Amerykanów. W przyszłości miało się to okazać dla niego niezwykle korzystne. Noriega cieszył się zaufaniem grającego pierwsze skrzypce w Panamie generała Torrijosa i zdobył zaufanie administracji Lyndona B. Johnsona zasiadającego wówczas w Białym Domu.

Wschodząca gwiazda reżimu

Zanim rozpoczął się miesiąc miodowy związku Noriegi z przemytniczymi kartelami (przypadający na lata 80 i okres złote czasy Pabla Escobara w Kolumbii), w Panamie zaszły poważne zmiany. W 1968 roku doszło do przewrotu wojskowego. Martinez podjął próbę obalenia Arnulfa Ariasa i przejęcia władzy. Sama postać prezydenta nie odgrywała tu większej roli, był to konflikt między frakcjami w panamskich siłach zbrojnych. Ostatecznie zmagania dotyczyły przede wszystkim napięć między zwolennikami Torrijosa i Martíneza.

Torrijos chciał zachowania status quo z wojskiem sprawującym faktyczną władzę za fasadą rządów cywilnych. Martínez uważał, że to farsa i należy z nią skończyć a wojsko powinno oficjalnie przejąć władzę i przestać wskazywać prezydentów będących listkami figowymi dla faktycznego reżimu. Gwałtowne zmiany na panamskiej scenie wymuszały na niemal wszystkich liczących się oficerach stanięcie po którejś ze stron. Przyszły dyktator miał dobre wyczucie polityczne i bezzwłocznie stanął po stronie Torrijosa. Dzięki serii dobrze przemyślanych działań spiskowcom udało się politycznie wymanewrować Martíneza i zmusić go do emigracji do USA.

Amerykanie wiedzieli, że szef panamskiego wywiadu utrzymuje bardzo korzystne finansowo związki z kartelami. Mimo to uznali, że jego kontakty i informacje dotyczące wydarzeń na Kubie czy Nikaragui są na tyle cenne, że można patrzeć przez palce na jego układy z prze­myt­ni­kami. W realiach zimnej wojny klimat dla współpracy panamsko-amerykańskiej z pozoru był niemal idealny. Generał Torrijos sprzyjał zagranicznemu kapitałowi, a jednocześnie toczył gabinetową walkę o przejęcie władzy nad Kanałem. Amerykańscy przyjaciele przymykali oko na to, że w kraju rządzi junta niewiele robiąca sobie z poszanowania praw człowieka czy jakichkolwiek procedur demokratycznych. Najważniejsze było, że Panama przyjęła jednoznacznie antykomunistyczną postawę.

Noriega nie był jednak wiernym przyjacielem. Przede wszystkim pozostawał człowiekiem interesu. Sprzedaż broni lewicowym bojówkom czy robienie interesów z krajami takimi jak Kuba i Libia stało w jawnej sprzeczności z sielankowym obrazem relacji rzekomo łączących Panamę i USA. Amerykański wywiad doskonale orientował się w działaniach Noriegi i jego podwładnych, ale sytuacja wymagała delikatności. Waszyngton uznał, że w imię dobrych relacji nie podejmie żadnych działań wobec Panamczyków.

W 1981 roku, po śmierci Torrijosa, stery przejął generał Florencio Flores Aguilar. Noriega w tym okresie pozostawał w cieniu, nadal budując sieć wpływów oplatającą kluczowe elementy rządu. Floresa obalono już 3 marca 1982 roku.

Przetasowania na szczycie doprowadziły do awansowania Manuela Noriegi do stopnia pułkownika. Przejmując kontrolę nad Gwardią Narodową, przemianował ją na Panamskie Siły Obronne (Fuerzas de Defensa de Panamá) i z pomocą amerykańskich pieniędzy przeprowadził ich gruntowną reformę. Stworzyło to solidne podstawy do ostatecznego ruchu na panamskiej szachownicy – przejęcia władzy.

12 sierpnia 1983 roku Noriega otrzymał kolejny awans i odtąd, jako generał, faktycznie rozdawał karty, ale czynił to – jako osoba nielubiąca być na świeczniku – z drugiego rzędu. Jego pozycja była jednak wówczas znacznie słabsza, niż mogło się wydawać, toteż doskonale zdawał sobie sprawę, że musi zyskać większe poparcie. Cieszył się jednak niezachwianym poparciem wojska.

Żołnierze 508. Pułku desantują się z C-130E, ćwiczenia w Panamie na krótko przed operacją „Słuszna Sprawa”.
(US Air Force / MSGT Ken Hammond)

Dostawy amerykańskiej broni i pieniędzy znacząco poprawiły sytuację członków sił zbrojnych. Całe wsparcie było postrzegane jako zależne od Noriegi, dlatego mógł on stworzyć poczucie osobistej zależności między żołnierzami a naczelnym dowódcą. W polityce wewnętrznej wspierał wiele inicjatyw socjalnych mających bezpośrednie przełożenie na życie codzienne Panamczyków. Inicjatywy te sprawiły, że cieszył się autentycznym poparciem społecznym, nadal umacniając swoją pozycję w kraju. On wskazywał, kto ma zostać głową państwa. Z jego namaszczenia prezydentem został Nicolás Ardito Barletta Vallarino. Mimo oczywistych fałszerstw wyborczych USA zaakceptowały decyzję Noriegi o osadzeniu Barletty na fotelu prezydenckim. I tak był tylko figurantem.

Bezwolne narzędzie?

Utrzymywanie dobrych relacji i przymykanie oka na wiele działań Panamczyków zaczęło przynosić Waszyngtonowi korzyści. Gdy w nieodległej Nikaragui wybuchło powstanie Sandinistów, Amerykanie wiedzieli, że mogą polegać na swoim sojuszniku na południu. Powiedzieć o panamskim zaangażowaniu w ten konflikt, że było entuzjastyczne, byłoby niedopowiedzeniem. Noriega zaangażował się w przerzut broni i szkolenie tak zwanych Contras (od hiszpańskiego La Contrarrevolución), mających obalić rząd i ustanowić proamerykańską administrację. Wsparcie działań Stanów Zjednoczonych przejawiało się również w przekształceniu Panamy de facto w wielką bazę operacyjną CIA. Działając w duchu doktryny Reagana, zakładającej aktywne wsparcie wszystkich ruchów antykomunistycznych, Amerykanie ochoczo inwestowali w nikaraguańskich partyzantów, licząc na konsolidację grup i powstanie zjednoczonego frontu. Dla tych wysiłków wsparcie Panamy i Argentyny były postrzegane jako kluczowe.

Klimat polityczny w regionie sprzyjał postaciom takim jak Manuel Noriega. Jako zręczny polityk zdawał sobie sprawę, że wraz z podgrzewaniem się zimnej wojny w Ameryce Łacińskiej jego pozycja stale się umacnia. Jednocześnie kontakty z kolumbijskimi producentami kokainy, a przede wszystkim kartelem z Medellín, kwitły. Ogromne zyski były transferowane do Europy i USA, gdzie w szybkim tempie powstawała ogromna prywatna fortuna generała. Lata prosperity i swobodnego działania miały wkrótce się skończyć.

Jednym ze zdarzeń, które doprowadziły do przelania czary goryczy, było zabójstwo głośnego krytyka panamskiego reżimu. Hugo Spadafora został zamordowany 13 września 1985 roku. Schwytany przez agentów Noriegi, poddany został okrutnym torturom, a na końcu obcięto mu głowę. Takiej sprawy nie było łatwo zatuszować. Prezydent Barletta próbował sprawiać wrażenie, że chce ją rozwiązać, ale długi cień prawdziwego władcy Panamy nie dawał o sobie zapomnieć. Sami Panamczycy podeszli do sprawy z rezygnacją typową obywateli dla wielu dyktatur, ale nieodwracalnie wpłynęła ona na relacje z USA.

Również na froncie krajowym pojawiły się poważne problemy. Korzystając z okazji, do walki przeciwko Noriedze włączył się jego dawny znajomy, a ówcześnie podwładny, pułkownik Roberto Díaz Herrera. Wytoczył najcięższe działa: oskarżył generała o fałszerstwa wyborcze, robienie interesów z kolumbijskimi kartelami kokainowymi, zlecenie zabójstwa Spadafory, a także przeprowadzenie udanego zamachu na generała Torrijosa. Był to cios w samo serce reżimu i obudził w wielu Panamczykach uśpioną wolę do działania. Na ulice stolicy wyszły tłumy, domagające się rezygnacji Noriegi z zajmowanych stanowisk. Wierząc w swoją wszechmoc, generał się nie ugiął – nakazał aresztowanie Díaza, stłumienie demonstracji i przywrócenie porządku w kraju.

Decyzje te doprowadziły do ostatecznego zerwania przyjaznych stosunków z USA. Waszyngton wezwał Noriegę to ustąpienia i wycofał wsparcie wojskowe, a CIA przestała wypłacać generałowi pensję. W kraju zapanował całkowity chaos. Mimo to reżim, pewien, że nadal trzyma Panamę w żelaznym uścisku, przeprowadził połączone wybory prezydenckie i parlamentarne.

Głosowanie, zgodnie z oczekiwaniami, okazało się farsą. Według oficjalnych danych wygrał Carlos Duque, kandydat popierany przez Noriegę. Nie było jednak wątpliwości, że doszło do fałszerstw na ogromną skalę, a całość procesu od początku była ustawiona. Przegrana kandydata reżimu była tak oczywista, że sam Duque odmówił objęcia urzędu. Niezrażony Noriega wskazał wobec tego innego swojego współpracownika – Francisca Rodrígueza Povedę. Ten na stanowisku utrzymał się tylko cztery miesiące i stracił je w wyniku amerykańskiej inwazji. Pod koniec 1989 roku doszło również do nieudanego puczu, na którego czele stał Moisés Giroldi Vera. Przewrót był jednak kiepsko zorganizowany, a jego przywódca źle ocenił nastroje w siłach zbrojnych. Żołnierze w ogromnej większości okazali się lojalni wobec Noriegi.

Koniec cierpliwości Wuja Sama

Chaos w kluczowym punkcie Ameryki Środkowej był z perspektywy Waszyngtonu nie do zaakceptowania. Dodatkowo na niekorzyść Noriegi działał fakt, że Amerykanie coraz bardziej zaostrzali politykę antynarkotykową. Tolerowanie narkobossa u sterów państwa uznawanego za strategicznego partnera nie wchodziło już w grę. W polityce międzynarodowej Noriega był oportunistą, a jego deklarowany antykomunizm był jedynie narzędziem do walki z opozycją. Rzekome przekonania nie powstrzymały go między innymi przed sprzedawaniem danych wywiadowczych Kubańczykom. Nielojalność sojusznika była dla Waszyngtonu problemem również na polu polityki wewnętrznej. Panama przez lata stała się kluczowym elementem łańcucha przerzutu narkotyków do Stanów Zjednoczonych. Szeroki strumień kolumbijskiej kokainy zalewał amerykańskie ulice, doprowadzając do kryzysu, który podsycany był ścisłymi relacjami między kolumbijskimi baronami w rodzaju Pabla Escobara a skorumpowanym reżimem w Panamie. Generał Noriega stał się przeszkodą, którą trzeba usunąć.

Panamczycy pozostawali całkowicie nieświadomi zmian, jakie zaszły w Stanach Zjedno­czo­nych. Nadal uważali, że ich pozycji nic nie zagraża, a sprawowanie kontroli nad kluczowymi instalacjami infrastrukturalnymi daje im nietykalność. Nie zdawali sobie sprawy, że amerykańska cierpliwość do ich wybryków znajduje się na wyczerpaniu. Ukoronowaniem prowokacji ze strony Noriegi i jego ludzi było uznanie 15 grudnia 1989 roku, że kraj znajduje się w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Deklaracja nie została wzięta na poważnie. Do działania potrzebny był mocniejszy impuls. Za taki można uznać zabicie amerykańskiego obywatela przez panamskich żołnierzy.

16 grudnia w El Chorrillo na posterunku wojskowym zatrzymany został Chevrolet Impala z amerykańskimi tablicami rejestracyjnymi, którym jechali kapitan Richard E. Hadded, porucznik Michael J. Wilson, kapitan Barry L. Rainwater i porucznik Robert Paz. Prawdopodobnie w wyniku błędu kierowcy samochód podjechał w okolice kwatery głównej panamskich sił zbrojnych La Comendancia, zamiast kierować się w stronę hotelu Marriott Caesar Park w centrum stolicy. Panamczycy przedstawili to inaczej. Jako że do zatrzymania doszło dzień po wypowiedzeniu wojny, oficerów uznano za grupę prowadzącą rozpoznanie. Sytuacja była bardzo napięta, wokół samochodu zebrał się gniewny tłum. Doszło do sprzeczki, a żołnierze otworzyli ogień. Hadded został ranny w stopę, a Paz – w plecy. Mimo natychmiastowego przewiezienia do szpitala Paz zmarł (pośmiertnie został odznaczony Purpurowym Sercem). Wieści o tym zdarzeniu zelektryzowały wyższe amerykańskie wyższe dowództwo.

Początkowo Amerykanie nie wiedzieli, jak zareagować na wydarzenia w Panamie. Sytuacja dojrzała jednak do rozpoczęcia działań. Początkowo brano również pod uwagę bierność, ale szybko zrezygnowano z tej koncepcji, a na stole pozostały dwa scenariusze: porwanie Noriegi przez komandosów lub rozpoczęcie inwazji. Wygrała druga opcja Według administracji George’a H.W. Busha oficjalnymi powodami interwencji były ochrona amerykańskich obywateli w Panamie, obrona demokracji i rządów prawa, przeciwdziałanie handlowi narkotykami oraz zabezpieczenie Kanału Panamskiego.

Opracowanie inwazji od strony wojskowej było stosunkowo proste, a sprawie pomagało stacjonowanie w Panamie amerykańskich żołnierzy. Rzadka to sytuacja, żeby można było rozpocząć operację wojskową od środka państwa przeciwnika, a nie od zewnątrz. Obawiano się jednak politycznych konsekwencji działań w Panamie. Nadal świeże w pamięci były problemy z czasów interwencji w Grenadzie (1983 rok), a nawet afery związanej z katastrofalną operacją „Eagle Claw” – próbą odbicia zakładników przetrzymywanych w amerykańskiej ambasadzie w Teheranie (1980 rok). Pojawiły się również obawy o reakcję państw Ameryki Łacińskiej, dlatego politycznie celem było przeprowadzenie inwazji tak, żeby jasnym było, że wróg jest jeden: skorumpowany generał-przemytnik, a nie całe państwo.

Panamskie Siły Obronne

W przededniu amerykańskiej inwazji panamskie siły zbrojne nie prezentowały wysokiej wartości bojowej. Siły lądowe były słabo wyszkolone i całkowicie zinfiltrowane przez Amerykanów, którzy przez lata nie tylko je szkolili, ale również wyposażali. Wyższy poziom prezentowały dwa wyspecjalizowane pododdziały – Jednostka Komandosów (Unidad de Comandos) i kontrterrorystyczna UESAT (Unidad de Especial Seguridad Antiterror). Były jednak na tyle nieliczne, że nie mogły stanowić poważnej przeszkody dla Amerykanów. Zwyczajni panamscy żołnierze wyposażeni byli w bardzo zróżnicowane uzbrojenie. Obok amerykańskich M16A1 w ich rękach znajdowała się broń tajwańska, izraelska oraz szeroki wachlarz produktów z Bloku Wschodniego. Znaczna część była przestarzała, spotykało się nawet granatniki przeciwpancerne M20A1B1 „Super Bazooka”, a niemal całość wyposażenia wymagała gruntownej modernizacji.

Siły powietrzne zajmowały się głównie patrolowaniem wybrzeża i transportem najważ­niej­szych członków reżimu. Niewielka siła bojowa opierała się na śmigłowcach UH-1N i H215, jednak podczas amerykańskiej inwazji nie odegrały one żadnej roli. W służbie było też (zresztą wciąż jest) kilka samolotów szkolno-treningowych ENAER T-35 Pillán. Początkowo lotnicy Fuerza Aérea Panameña szkoleni byli przez Kolumbijczyków i Wenezuelczyków, jednak w 1987 roku rolę tę przejęli panamscy oficerowie. Obsługa naziemna i techniczna pozostała jednak całkowicie zależna od specjalistów z zaprzyjaźnionych krajów regionu.

Równie skromnie wyglądała marynarka wojenna. Zaniedbywana przez lata, nie byłaby zdolna przeciwstawić się komukolwiek. Niemal 2,5 tysiąca kilometrów linii brzegowej patrolowało ledwie osiem jednostek, co wykluczało możliwość nie tylko skutecznej walki, ale nawet efektywnego sprawowania kontroli nad wybrzeżem w czasach pokoju. We Fuerza de la Marina Nacional służyło jedynie 500 osób. Na jej wyposażeniu znajdowało się również pięć okrętów desantowych, dwa okręty wsparcia logistycznego i jeden krewetkowiec przerobiony na okręt transportowy.

Służby porządkowe były ściśle związane z siłami zbrojnymi. Policjanci przechodzili szkolenie w bazach wojskowych, a system tworzył sieć powiązań, której przyświecał tylko jeden cel: utrzy­ma­nie władzy i wpływów generała Noriegi. Interesującą formacją były paramilitarne Bataliony Godności (Batallones de la Dignidad). Ich członkowie rekrutowali się z najbied­niej­szych warstw społecznych i byłych więźniów. Słabo wyszkolona i wyposażona formacja w założeniach miała być prywatną armią dyktatora. Była to praktyka powszechna w Ameryce Łacińskiej, gdzie niemal każdy dyktator czuł, że musi dysponować prywatnymi szwadronami śmierci. Sformowane w 1988 roku „Dig Baty” – jak nazywali Bataliony Godności Amerykanie – nigdy nie wyewoluowały w sprawną formację bojową, mimo że nie były wyposażone gorzej niż przeciętni panamscy żołnierze. Głównym problemem pozostawało to, że otrzymywali oni tylko podstawowe przeszkolenie i nigdy nie udało się wpoić ich członkom wojskowej dyscypliny. Podczas inwazji wielu nie zaprzątało sobie głowy obroną reżimu, lecz skupiło się na rabowaniu sklepów.

Równie mało skuteczny pozostawał panamski wywiad. Służby skoncentrowane były na inwigilacji obywateli i nie przykładały należytej uwagi do zabezpieczenia kraju przed agresją z zewnątrz. Oczywiście ważnym elementem było monitorowanie aktywności wokół Kanału, a niewielka grupa agentów Noriegi nie została wykryta niemal do końca amerykańskiej operacji. Przewodził jej najskuteczniejszy przedstawiciel wywiadu, kapitan Asunción Eliécer Gaitán, człowiek odpowiedzialny między innymi za kontakty tajnych służb z baronami narkotykowymi Kolumbii oraz wywiadami Kuby i Nikaragui.

Nie można jednak powiedzieć, że wywiad był całkowicie głuchy i ślepy. Major Mario Del Cid otrzymywał raporty dotyczące wzmożonego ruchu amerykańskich C-130 Herculesów na trasie USA–Panama i był przekonany, że nadchodzi atak. Wydano komunikaty, w których wzywano dowódców poszczególnych jednostek do gotowości bojowej w obliczu nadchodzącego zagrożenia, ale wydaje się, iż większość oficerów bezceremonialnie zignorowała rozkazy. Jedynie garnizon w koszarach Río Hato potraktował ostrzeżenie poważnie, co w połączeniu z błędami amerykańskich pilotów poskutkowało próbą odparcia ataku.

Samolot szkolny T-35 Pillán uszkodzony na lotnisku David.
(US Air Force / MSGT Ken Hammond)

Panamski reżim liczył również na wsparcie ze strony społeczeństwa. Ale chociaż we wcześ­niej­szych latach Noriega cieszył się poparciem Panamczyków, szczególnie dzięki połączeniu sentymentów nacjonalistycznych i reform prosocjalnych, w 1989 roku nie było po nim śladu. Obywatele odnosili się z pogardą do żołnierzy, nazywając ich „Butami” (Los Botas). Siły zbrojne były słabo wyszkolone, wyposażone w przestarzały sprzęt a wyższa kadra dowódcza przesiąknęła korupcją i nepotyzmem.

Słuszna Sprawa

Już od grudnia 1988 roku w Pentagonie opracowywano plan „Niebieska Łyżka” (Blue Spoon), który zakładał scenariusz konieczności obrony amerykańskich obywateli i instalacji w Panamie. Ówczesny przewodniczący Połączonego Szefostwa Sztabów, generał Colin Powell, stwierdził, że „to nie jest jakieś porywające wezwanie do broni” i że „nie ryzykuje się życia ludzi dla niebieskiej łyżki”. Wkrótce operacja otrzymała kryptonim „Słuszna Sprawa” (Just Cause). Sztabowcy uznali, że realizacja planu zajmie około czterech lub pięciu dni i będzie wymagała przetransportowania około 26 tysięcy żołnierzy. Mieli oni wesprzeć jednostki już stacjonujące w kraju i rozpocząć operację zmiany reżimu.

Od początku planowano zastosować przytłaczającą przewagę ogniową. Jednocześnie na biorące udział w operacji jednostki nałożono poważne ograniczenia w zakresie otwarcia ognia. Otwarcie ognia w obszarze zamieszkałym wymagało autoryzacji oficera w stopniu pułkownika. Atak na jakiekolwiek elementy infrastruktury krytycznej wymagał zatwierdzenia osobiście przez dowódcę operacyjnego amerykańskich sił w Panamie generała Carla Stinera (któremu powierzono to stanowisko jako dowódcy XVIII Korpusu Powietrznodesantowego).

Należy wspomnieć, że cały atak mógł zostać znacznie przyspieszony z powodu plotki. Do agentów wywiadu dotarły pogłoski, że nie tylko Amerykanie są niezadowoleni ze współpracy z reżimem Noriegi. Również kartel z Medellín, będący wówczas u szczytu potęgi w kolumbijskim półświatku, zamierzał dołączyć do walki. Bandyci rzekomo planowani przeprowadzić zamach na amerykańskich obywateli w okolicy Święta Dziękczynienia, które wypadało 23 listopada. Taka operacja zmusiłaby Waszyngton do reakcji i przyspieszenia działań w Panamie. Ostatecznie okazało się to jedynie plotkami.

Odpowiedzialność za całą akcję objął stojący na czele Dowództwa Południowego generał Maxwell R. Thurman. W operacji wzięło udział aż 3300 spadochroniarzy; była to największa tego rodzaju operacja desantowa od czasów drugiej wojny światowej. Siły lądowe podzielono na cztery grupy zadaniowe: Task Force Atlantic, Task Force Bayonet, Task Force Pacific i Task Force Red. W operacji wziął również udział niewielki oddział piechoty morskiej.

„Just Cause” była bez dwóch zdań największą operacją w historii młodego jeszcze Połączonego Dowództwa Operacji Specjalnych (JSOC). Jego szef, generał broni Wayne Downing, miał pod rozkazami 4400 ludzi należących do Delta Force, Navy SEALs, jednostki lotniczej Task Force 160 (obecnego 160. Pułku Lotniczego Operacji Specjalnych) i 75. Pułku Rangers. Ten ostatni po raz pierwszy został skierowany do walki całościowo. Działał jako Task Force Red (tę tradycję nazewniczą podtrzymano potem w wojnach w Afganistanie i Iraku), ale w praktyce wyznaczono mu dwa osobne cele i podzielono na dwa podzespoły: Tango i Romeo.

To właśnie „specjalsi” oddali pierwsze strzały w tym krótkim konflikcie. Operacja „Just Cause” rozpoczęła się o godzinie 0.45 od ataku na stołeczne więzienie Modelo. Miał on takie znacze­nie, że nadano mu osobny kryptonim – „Acid Gambit”. W Modelo siedział Kurt Muse, agent Centralnej Agencji Wywiadowczej pojmany przez bezpiekę kilka miesięcy wcześniej w panamskim porcie lotniczym. Teraz, kiedy zaczynała się inwazja, Noriega mógł kazać zamordować Muse’a w odwecie. Do operacji zaangażowano cztery śmigłowce MH-6 Little Bird z żołnierzami Delta Force. Sean Naylor opisuje przebieg operacji następująco:

Operatorzy zeskoczyli, wysadzili drzwi na dachu i popędzili schodami w dół ku celi Muse’a. Kolejny operator, Pete Jacobs, zjechał na linie po zewnętrznej ścianie, na tyle nisko, że mógł zajrzeć przez okno do celi Muse’a, gotów zastrzelić strażnika, któremu Noriega rozkazał zabić swojego amerykańskiego jeńca w razie próby jego odbicia. W środku operatorzy napotkali trzech strażników. Pierwszy się poddał – i przeżył. Pozostali dwaj popełnili błąd: stawili opór i zapłacili za to życiem.
Operatorzy chwycili Muse’a i wepchnęli go do tyłu kabiny Little Birda. Ale przeciążonemu MH-6 zabrakło mocy podczas startu z dachu więzienia. Śmigłowiec przeciął nisko wiszący przewód i wylądował awaryjnie na ulicy. Piloci wystartowali po raz wtóry, ale śmigłowiec został natychmiast zestrzelony. Wszyscy znajdujący się na pokładzie przeżyli rozbicie się maszyny, ale teraz byli uwięzieni w środku bitwy. Po nerwowych piętnastu minutach – podczas których wokół Muse’a i jego ratowników wrzała bitwa o stolicę – dotarł do nich transporter opancerzony M113 amerykańskich wojsk lądowych. Wszyscy uciekli. Kilku operatorów zostało rannych, ale Muse był cały i zdrowy, i dozgonnie wdzięczny. Była to pierwsza wykonana przez Deltę udana operacja ratunku zakładnika od czasu misji w Sudanie w 1983 roku i pierwsza w ogóle, podczas której Delta była głównym komponentem naziemnym.
Reszta zespołu operacyjnego JSOC-u, która stacjonowała w hangarze w Howard Air Force Base, około dziesięciu mil na południowy zachód od miasta Panama, toczyła równie zaciętą walkę. Task Force 160 straciła dwóch pilotów i trzy śmigłowce. Różnorodna zbieranina statków powietrznych nad polem walki oznaczała, że do akcji musieli wkro­czyć nawigatorzy naprowadzania, którzy w pewnym momencie koordynowali ruchy i ostrzał prowadzony przez 171 różnych statków powietrznych sił specjalnych.

MH-6 Little Bird. Zdjęcie wykonano w 2023 roku, ale żołnierze Delty, którzy ratowali Kurta Muse’a, podróżowali w dokładnie taki sam sposób.
(US Air Force / Tech. Sgt. Carly Kavish)

Należy wspomnieć o nieocenionej roli lotnictwa. Amerykanie od początku cieszyli się stu­pro­cen­to­wym panowaniem w powietrzu. Podczas całej operacji „Just Cause” przeprowadzili loty bojowe trwające łącznie 5 tysięcy godzin, z czego jedną trzecią w nocy, korzystając z całkowitej niemocy Panamczyków. Utrzymywano ścisłą kontrolę nie tylko w celu zapew­nie­nia bez­pie­czeń­stwa siłom naziemnym i utrzymania dostaw. Chodziło też o to, aby uniemożliwić Noriedze ucieczkę prywatnym samolotem. Narkodyktator miał zostać schwytany i postawiony przed sądem. Od początku inwazji rozpoczęto również patrole F-15 i F-16 nad Karaibami i w pobliżu Jukatanu. Był to sygnał dla Kuby i Nikaragui, żeby nie próbowały angażować się w konflikt.

Konflikt był również chrztem bojowym dla F-117. Bombowce przeprowadziły uderzenie na Río Hato, gdzie stacjonował Batalion 2000 – jedna z niewielu panamskich jednostek, które uznawano za zdolne do nawiązania walki. Byli to również lojaliści, po których nie oczekiwano łatwego oddania pozycji. Przelot z bazy w Teksasie wymagał aż pięciokrotnego tankowania w locie, jednak ostatecznie okazał się sukcesem… prawie. Zła pogoda i błędy pilotów spowo­do­wały, że bomby zrzucono w innych miejscach, niż zaplanowano. Zamiast wpaść w panikę, Panamczycy podnieśli alarm i starali przygotować się na nadchodzący drugi atak. Czy ten element operacji był konieczny? Nie. Był to pokaz siły, a przede wszystkim możliwość sprawdzenia nowych „zabawek” w stosunkowo bezpiecznych warunkach bojowych.

Po tym mało obiecującym początku przyszła pora na bitwę lądową o Río Hato, do której skierowano Rangersów z Task Force Red-Romeo (2. batalion i część 3. batalionu plus kilka dodatkowych pododdziałów). Desant spadochronowy z C-130 Herculesów przeprowadzono z wysokości 150 metrów. Ostrzeżeni Panamczycy ostrzelali samoloty z broni maszynowej, próbowali też otworzyć ogień z działka przeciwlotniczego ZU-23-2, ale to zostało skutecznie zlikwidowane przez gunshipa AC-130H. Niemniej kilku Rangersów zostało rannych jeszcze przed skokiem, inni – podczas 12-sekundowego opadania. Leigh Neville opisuje dalsze wydarzenia tak:

Po lądowaniu Rangersi zebrali się w plutony, Kompania „B” przypuściła szturm na koszary, osłaniana ogniem z lecących na małej wysokości AH-6. Podczas gdy kompania „A” bez rozlewu krwi zajęła szkołę podoficerską, Rangersi z kompanii „C” zaatakowali pobliski domek plażowy należący do Noriegi (zadanie to pierwotnie wyznaczono SEALsom). Używszy granatnika AT-4, aby wyważyć drzwi, Rangersi pojmali tam kilku oficerów noriegowskiej bezpieki. Opór w Río Hato okazał się silniejszy, niż oczekiwano. Obrońcy zdołali też zablokować pas startowy samochodami, co spowolniło dostarczenie pojazdów Rangersów. Pomimo to Rangersi zadali obrońcom bardzo wysokie straty (około 34 zabitych, nieznana liczba rannych) w porównaniu z własnymi: czterech Rangersów poległo (w tym dwóch od bratobójczego ognia), a 27 zostało rannych (spośród których część od ognia prowadzonego przez śmigłowiec zapewniający wsparcie). Poza tym około 30 żołnierzy zostało rannych podczas samego skoku. Kilka panamskich wozów opan­ce­rzo­nych zostało zniszczonych przez AC-130, a pododdziały blokujące Rangersów nawiązały walkę z panamskimi bojówkami [członkami Dig Batów – dop. red.] ubranymi po cywilnemu na pobliskiej Autostradzie Panamerykańskiej.

Tymczasem Task Force Red-Tango o godzinie 1.10 rozpoczął desant na terenie portu lot­ni­czego imienia Omara Torrijosa (będącego też bazą lotniczą). Rangersów wspierały śmig­łowce AH-6 i AH-64A oraz samolot AC-130. Kompania „A” 1. batalionu zajęła się nisz­cze­niem sto­ją­cych tam samolotów, podczas gdy kompania „C” nawiązała walkę z obrońcami. Panam­czycy zabarykadowali się na pierwszym piętrze terminala, zamykając ze sobą blisko 350 obywateli Brazylii. Po ponad dwóch godzinach negocjacji poddali się i wypuścili wszystkich zakładników. Pierwsze samoloty zaczęły lądować o godzinie 9.00. Po stronie amerykańskiej bitwa okazała się prawie bezkrwawa. Zginął jeden Amerykanin – medyk z 1. batal­ionu. Pięciu zostało rannych w walce, dwudziestu – podczas skoku (głównie w związku z lądowaniem wprost na pasie startowym). Panamczycy stracili 13 zabitych. W kolej­nych dniach Rangersi wykonywali zadania związane z zabezpieczaniem terenu i przeprowadzili kilka mniejszych operacji, w których zatrzymali aż tysiąc panamskich żołnierzy i członków Dig Batów.

AC-130H.
(USAF / Tech. Sgt. Lee Schading)

Sukces operacji wymagał doskonałego skoordynowania. Pierwsze uderzenie miało całkowicie sparaliżować centrum decyzyjne panamskich sił zbrojnych. Szybko okazało się, że nie do końca jest w co uderzać. Panamczycy zostali całkowicie zaskoczeni, Noriega nawet nie próbował dowodzić, a Dig Baty niemal natychmiast rzuciły się do szabrowania. Wielu żołnierzy przebywało na bożonarodzeniowych urlopach, a sam dyktator w momencie rozpoczęcia inwazji przebywał w klubie La Fiesta w Tocumen, opodal portu lotniczego, gdzie spędzał wolny czas w towarzystwie prostytutek. Przewaga Amerykanów była przytłaczająca. Nie podjęto również żadnych prób uszkodzenia Kanału, który jednak został zamknięty na 29 godzin.

Notabene mało brakowało, żeby Task Force Red schwytała Noriegę już w pierwszych godzinach operacji. Pododdziały zabezpieczające Tocumen zauważyły dwa samochody próbujące się oddalić z dużą prędkością. Rangersom udało się zatrzymać jeden z nich. W tym drugim uciekł dyktator.

Druga grupa – Task Force Pacific – obejmowała głównie pododdziały z 82. Dywizji Powietrz­no­desan­to­wej (z czego 3. batalion 504. Pułku już stacjonował w Panamie). Trzy bataliony i jedna kompania ze składu 1. Brygady 82. Dywizji miały wykonać desant spa­do­chro­nowy na lotnisku imienia Torrijosa, a następnie desantować się ze śmigłowców UH-60A (będących już na miejscu) w celach wymagających działań tego rodzaju. „All-Americans”, jak nazywana jest dywizja, załadowali się do samolotów transportowych C-141 Starlifter w bazie Pope. Pierwotnie desant miał być przeprowadzony w jednej wielkiej fali, ale warunki pogodowe wymusiły rozdzielenie go na trzy fazy.

Transporter opancerzony M113 w mieście Panama.
(DoD / PH1(SW) J. Elliott

Jako pierwsza – o godzinie 2.10 – skakał 2. batalion 504. Pułku. Wówczas również pierwszy raz desantowano z samolotu w warunkach bojowych czołgi M551 Sheridan. Jeden żołnierz został ranny od ognia z ziemi, około 50 spadochroniarzy odniosło niegroźne obrażenia podczas lądowania. Doszło tu również do sytuacji, która dobrze obrazuje nastawienie Panamczyków do swojego „wodza”. Jedna ze stref lądowania okazała się dosłownie jeziorem błota. Spado­chro­nia­rze utknęli tam pod ostrzałem i groziła im śmierć jeśli nie od kul, to od utonięcia w błocie niczym na froncie pierwszej wojny światowej. Śmigłowce, mimo ognia nieprzyjaciela, zatrzymywały się w zawisie nad uwięzionymi spadochroniarzami i wciągały ich na pokład. Tymczasem panamscy cywile utworzyli żywy łańcuch i pomagali się wydostać tym Amerykanom, którzy mieli szczęście wylądować bliżej granicy błota.

Kilka godzin później 2. batalion przewieziono śmigłowcami na wybrzeże Pacyfiku do tak zwanej Starej Panamy (Panama Viejo). Mimo całkowitego rozkładu struktur dowodzenia Panamczycy próbowali przeprowadzić kontruderzenie, któremu przewodzili komandosi UESAT, a wspierały ich co bardziej lojalne siły Dig Batów. Wysiłki okazały się bezowocne, Amerykanie zdobyli pełną kontrolę.

TF Pacific wysłała również kompanię „B” 2. batalionu 504. Pułku dla zajęcia Hotelu Mariott. Przebywało w nim 29 obywateli Stanów Zjednoczonych. Obawiano się, że panamski reżim może spróbować wziąć ich jako zakładników i wykorzystać jako kartę przetargową w przy­szłych negocjacjach. Działania okazały się sukcesem. Osiągnięto wszystkie zakładane cele i rozbito jednostki uważane za elitę panamskich sił zbrojnych. Zabezpieczając stolicę, skupiono się również na zablokowaniu dostępu do ambasad Nikaragui, Libii i Kuby. Obawiano się, że Manuel Noriega może próbować szukać w nich schronienia. Dyktator wybrał jednak inny, zaskakujący kierunek.

Amerykańscy żołnierze po bitwie o Fort Amador przy zdobytym poczwór­nie sprzę­żo­nym kara­bi­nie prze­ciw­lot­ni­czym ZPU-4 kalibru 14,5 mm.
(DoD / PH1(SW) J. Elliott

W tym samym czasie Task Force Atlantic zabezpieczała kluczowe punkty, w tym Kanał. 3. batalion 504. Pułku Powietrznodesantowego, tymczasowo podległy 3. Brygadzie 7. Dywizji Piechoty (brygada przebywała w Panamie od października), zajął Tamę Maddena, jeden z najważniejszych elementów infrastruktury Kanału, a kompania „C” batalionu, wykorzystując śmigłowce UH-1 i barki desantowe LCM, zabezpieczyła więzienie Renacer, wspierana przez śmigłowe UH-1, AH-1S i OH-58C. Jedna z najważniejszych misji przypadła innej kompanii „C” – z 4. batalionu 17. Pułku Piechoty, również podlegającego 3. Brygadzie. Kompanię tę skierowano do dawnej bazy amerykańskiej marynarki wojennej w Coco Solo, gdzie stacjo­no­wała 1. kompania panamskiej piechoty morskiej. Obawiano się, że ci żołnierze podejmą szeroki zakres działań dywersyjnych, które poważnie zaszkodziłyby amerykańskim interesom. Neutralizacja Panamczyków zajęła cztery godziny, pojmano 38 jeńców bez strat własnych.

Znacznie większym wyzwaniem okazało się zdobycie sztabu panamskich sił zbrojnych. Atak miała przeprowadzić Task Force Bayonet. Amerykanie zostali szybko zauważeni, przez co stracili element zaskoczenia. Jak wszędzie starali się zrekompensować to przytłaczającą siłą ognia, ale La Comandancía była dobrze broniona przez siły, które nie zamierzały się poddać. Dwa transportery M113A3 zostały trafione z granatników przeciwpancernych, obrońcy prowadzili skuteczny i przemyślany ostrzał, nie dopuszczając do jakichkolwiek prób szturmu. Nie mogli jednak zapobiec okrążeniu. Odcięci, prowadzili straceńczą walkę. Amerykanie postawili na przytłaczającą siłę ognia. Ogień z wozów bojowych LAV-25, czołgów M551 Sheridan, moździerzy oraz samolotów AC-130 niemal całkowicie zrównał La Comandancíę z ziemią. Rozpoczęty o 1.00 w nocy atak zakończył się dopiero o 17.30. Było to jedno z najcięższych starć całej operacji „Just Cause”.

W ramach TF Bayonet część 1. batalionu 508. Pułku zaatakowała Fort Amador, gdzie Panamczycy również podjęli zaciętą walkę. Atak miał być przeprowadzony za pomocą śmigłowców, ale operację trzeba było przyspieszyć – żołnierze Noriegi zauważyli, co się święci, i na własną rękę zaczęli swoisty atak wyprzedzający. Śmigłowce nie były jeszcze gotowe, więc o godzinie 0.45 do bazy dotarły dwie amerykańskie ciężarówki. Śmigłowce dotarły dopiero piętnaście minut później i musiały desantować żołnierzy pod huraganowym, jak na warunki tej operacji, ostrzałem. Jeden ze śmigłowców pilotowały dwie kobiety: porucznik Lisa Kutschera i chorąży Debra Mann. Był to pierwszy taki przypadek w amerykańskich siłach zbrojnych w działaniach w bezpośredniej styczności z nieprzyjacielem.

Zniszczenia w dzielnicy El Chorrillo po walce między Amerykanami i żołnierzami Panamskich Sił Obronnych.
(US Army)

Oprócz wspomnianych wyżej działań w dniu ataku amerykańscy „specjalsi” zajęli siedzibę państwowej telewizji i dwie stacje radiowe. Odpowiadali również o utrzymanie kontroli nad strategicznym mostem na Pacorze na zachód od stolicy. Starli się wówczas z Batalionem 2000. Panamczycy zostali rozbici. Wywiad spodziewał się, że może dojść do przegrupowania i ponownego ataku, ale te obawy ostatecznie się nie sprawdziły.

Amerykanie stracili 23 poległych i 330 rannych, zginęły także dwie Amerykanki – żony żoł­nie­rzy stacjonujących w Panamie. Możliwe, że aż dziewięciu poległych było ofiarami friendly fire. Panamskie Siły Obronne straciły – według amerykańskich danych – 814 zabitych. Liczba rannych jest trudna do ustalenia, ponieważ wielu żołnierzy zrzucało mundury i trafiało do szpitali po cywilnemu, a Amerykanie przymykali na to oko. Życie straciło też co najmniej 220 panamskich cywilów, głównie podczas bitwy o La Comandancíę. Wielu zginęło też od kul rodaków – członkowie Dig Batów bezpardonowo zabijali ludzi, którzy przeszkadzali im w szabrze, a czasami po prostu strzelali do przechodniów tylko po to, aby spotęgować chaos.

Upadek narkodyktatora

Zabawa w kotka i myszkę, którą prowadzili amerykańscy komandosi z Manuelem Noriegą w ramach operacji o kryptonimie „Nifty Package” (Elegancka Paczuszka), nie mogła trwać w nieskończoność. Nie było pewności, jak znienawidzony narkodyktator spróbuje uciec z kraju, ale że spróbuje – nikt nie wątpił. Uziemienie przez Navy SEALs prywatnego odrzutowca Learjet 35A (ta operacja kosztowała Amerykanów czterech zabitych) i całkowita kontrola nad panamską przestrzenią powietrzną sugerowały, że Noriega raczej nie wybierze tej drogi ewakuacji.

Prywatny Learjet Noriegi potraktowany z granatnika AT-4.
(United States Government)

Pozostawała jeszcze kwestia znajdujących się w stolicy ambasad. Generał utrzymywał rozległe kontakty osobiste z przedstawicielami innych państw. Utrzymywaniu bliskich relacji sprzyjało sprzedawanie danych wywiadowczych, jednak w obliczu amerykańskiej inwazji stare przy­jaź­nie okazywały się wspólnymi interesami. Doraźna pomoc przyszła z dość nieocze­ki­wa­nej strony. Nie od towarzyszy z Kuby czy Nikaragui, lecz z Watykanu. Nuncjusz José Sebastián Laboa Gallego wyraził zgodę na przyjazd dyktatora i schronienie się w placówce dyplo­ma­tycz­nej. Na terenie nuncjatury schroniło się również kilku wysoko postawionych członków reżimu, wśród których był szef tajnej policji Nivaldo Madrinan.

Rozpoczęła się dyplomatyczna gra między Stanami Zjednoczonymi a Watykanem. Waszyng­ton, w całkowicie pozbawionym wyczucia komunikacie, wezwał nuncjusza do natych­mias­to­wego wydania Noriegi. Wobec prób zastraszania Watykan pozostał jednak nieugięty. Pod otoczoną przez Amerykanów ambasadę przyszło około 20 tysięcy Panamczyków, którzy domagali się ustąpienia znienawidzonego generała. Cały czas trwały rozmowy, z których jednak niewiele wynikało. Wówczas sięgnięto po niekonwencjonalne metody walki. Przed nuncjaturą zainstalowano systemy nagłośnieniowe, przez które puszczano… amerykańskiego rocka. Ten rodzaj muzyki miał szczególnie drażnić Noriegę. Wśród wykorzystanych hitów znalazły się „Panama” Van Halena (!), „Welcome to the Jungle” Guns N’ Roses czy „You Shook Me All Night Long” AC/DC. Po proteście skierowanym przez Watykan do rządu USA operację przerwano, jednak pozostała ona jednym z najbardziej barwnych wątków inwazji.

Wewnątrz nuncjatury trwały negocjacje między Laboą a Noriegą. Nuncjusz niejako wymusił na generale poddanie się, sugerując, że jeśli sytuacja będzie się przeciągać, cały personel dyplomatyczny przeniesie się do pobliskiej szkoły katolickiej i tam ustanowi tymczasową placówkę dyplomatyczną, pozbawiając go ochrony. Załamany Noriega z Biblią w rękach wyszedł z placówki 3 stycznia w nocy i oddał się bez walki w ręce Amerykanów. Niedługo później złożył akt kapitulacji na ręce generała Maxwella Thurmana. Natychmiast został aresztowany przez agentów DEA, załadowany na pokład MC-130 i wywieziony na Florydę, gdzie miał oczekiwać na proces.

Noriega w rękach funkcjonariuszy Agencji do Walki z Narkotykami na pokładzie samolotu MC-130E Combat Talon I.
(US Air Force)

Proces trwał od 6 września 1991 roku do 9 kwietnia 1992 roku. Początkowo sąd w Miami skazał generała na 40 lat więzienia, wyrok jednak ostatecznie zredukowano do 17 lat. Był również sądzony in absentia w Panamie (wspomniana sprawa zabójstwa Spadafory) i we Francji (pranie brudnych pieniędzy). Tułaczka po więzieniach zakończyła się w 2011 roku, gdy został przekazany przez Paryż do Panamy, gdzie miał odsiedzieć kolejny wyrok. W 2012 roku zdiagnozowano u generała guza mózgu, który przyczynił się ostatecznie do jego śmierci. Dyktator zmarł 29 maja 2017 roku w wieku 83 lat

Państwo po inwazji

Operacja „Just Cause” zakończyła się oficjalnie 31 stycznia 1990 roku. Była ogromnym sukcesem militarnym, jednak przed Waszyngtonem stanęło kolejne wyzwanie: odbudowa panamskich instytucji i powrót do normalności. W przeciwieństwie do wielu późniejszych operacji w Panamie doszło do udanej zmiany rządu bez zniszczenia państwa jako takiego. ale w warunkach pielęgnowanej od lat kultury korupcji i nepotyzmu nie mogło obyć się bez problemów. Guillermo Endara, który objął urząd prezydenta, brał udział w kilku skandalach korupcyjnych. Podobnie jego następca. Osiągnięto jednak ważny sukces – władza przekazywana była pokojowo, a rząd uległ demilitaryzacji. Całkowite zniszczenie sił zbrojnych umożliwiło ich odbudowę niemal od zera. Przyjęto wiele reform mających uniemożliwić konsolidację władzy wojskowej i ponowne pojawienie się caudillo.

Przemodelowane siły zbrojne wyposażono w nową broń i mundury. Przyjęto założenia, że od tej pory ich głównym zadaniem będzie utrzymywanie porządku i realizacja zadań policyjnych. Reformy spotkały się z problemami w zakresie finansowania. Opóźnienia w wypłatach dla funkcjonariuszy doprowadziły do protestów i zajęcia komendy policji w stolicy w listopadzie 1990 roku. Dało to impuls to kolejnej fali czystek i usunięcia wszystkich funkcjonariuszy w jakikolwiek sposób powiązanych ze starym reżimem.

Drugim problemem była ustawa zakazująca organizowania związków zawodowych i protestów. Obsesyjnie obawiano się powstania ruchu, na którego czele mógłby stanąć nowy Noriega. Próbowano nawet całkowicie rozwiązać siły zbrojne. Kierunek ten został jednak skrytykowany w 2003 roku przez stojącego na czele Dowództwa Południowego generała Jamesa T. Hilla. Uznał on, że słabość militarna Panamy sprawia, iż kraj jest narażony na ataki terrorystyczne oraz wpływy karteli narkotykowych.

Wraz z kolejnymi prezydentami powoli odbudowywano siły zbrojne. Przede wszystkim wszyscy zrozumieli, że kraj o tak dużym znaczeniu strategicznym musi mieć możliwość obrony swojego terytorium. Tym bardziej kraj, na którego terenie znajduje się jeden z najważniejszych kanałów żeglownych na świecie.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

LUTY BEZ REKLAM GOOGLE 95%

Bibliografia

Crandall R., Gunboat Democracy U.S. Interventions in the Dominican Republic, Grenada, and Panama, Rowman and Littlefield Publishers, Lanham, 2006.
Cole R.H., OPERATION JUST CAUSE. The Planning and Execution of Joint Operations in Panama. February 1988 – January 1990, Joint History Officem Office of the Chairman of the Joint Chiefs of Staff, 1995.
Kubiak K., Grenada 1983. Panama 1989, Altair.
Moskos C.C., Army Women, The Atlantic, sierpień 1990.
Musicant I., The Banana Wars: A History of United States Military Intervention in Latin America from the Spanish-American War to the Invasion of Panama, Macmillan, 1990.
Naylor S., Relentless Strike: The Secret History of Joint Special Operations Command. Griffin, 2016.
Neville L., US Army Rangers 1989–2015: Panama to Afghanistan, Osprey Publishing 2016.
Pérez R., Political Culture in Panama. Democracy after invasion, Palgrave Macmillan, 2011.
Rottman G., Panama 1989-1990, Osprey Publishing, 1991.
Schultz Jr. R.H., In the aftermatch of war. US Support for Reconstruction and Nation-Building in Panama Following Just Cause, Air University Press, Maxwell Air Force Base, 1993.

US Army / MSGT Ken Hammond