Starzec odwrócił głowę, gdy usłyszał otwierające się drzwi jego więzienia. Fedon, przyjaciel i wierny uczeń, wszedł do środka. Dołączył do innych przybyłych by pożegnać swojego mistrza. Wszyscy byli poważni, ale starali się ukrywać smutek. Może za wyjątkiem rozhisteryzowanej Ksantypy, która dusiła się od płaczu i biła pięściami w piersi. Pośród milczenia jej dramatyczne wystąpienie wydawało się jeszcze bardziej groteskowe. Sokrates starający się do końca zachować dumnie i godnie poprosił o odprowadzenie rozżalonej żony do domu. W głębi serca tak naprawdę bał się, że gdyby dłużej została mógłby poddać się jej rozpaczy, a tej satysfakcji nie chciał dać swym licznym wrogom. Nie chciał również korzystać z sugerowanych ostatnich pociech jak: dobry posiłek, smaczne wino, czy chwila cielesnej przyjemności. Stwierdził, że przesuwając to, co nieuniknione w czasie o godzinę, czy dwie, niczego nie zyska, a kurczowe trzymanie się resztek życia nic nie przyniesie. Gdy podano mu kielich ze śmiertelnym naparem z cykuty wychylił go od razu. Nawet wtedy nie dał po sobie poznać choćby najmniejszego zdenerwowania, jego twarz pozostała kamienna. Chodził przez moment po pomieszczeniu, pośród coraz głośniejszych szlochów swoich przyjaciół, którym jawna niesprawiedliwość tego wyroku i poczucie bezsilności odebrały tzw. męską postawę. I dlatego Sokrates upomniał ich za to mówiąc, że gdyby chciał by ktoś nad nim płakał, pozwoliłby zostać Ksantypie. Poczuł, że coraz trudniej stawia mu się kroki, ciało jakby sztywniało. Położył się na łóżku i czekał. Uczucie ciężkości postępowało od stóp w górę ku sercu. Starzec przez cały czas zachowywał świadomość i informował o stopniu działania trucizny.
W tej doniosłej chwili śmierci wielkiego filozofa można by spodziewać się równie wielkich i doniosłych ostatnich słów. Ale Sokrates nie lubował się w patosie, wbrew pozorom nie uważał się za kogoś wybitnego. On miał tylko poczucie potrzeby wykonywania misji uświadamiania ludzi. Był przy tym skromny, posługiwał się prostym językiem, jego bronią był przenikliwy umysł i zdolność logicznego myślenia, a tym, za co tak go znienawidzono – szczerość. Tak, więc ostatnimi słowami tego człowieka było: „Kritonie, myśmy winni koguta Asklepiosowi. Oddajcie go, a nie zapomnijcie!”
Sokrates (ok. 470 – 399 r. p.n.e.) był człowiekiem, który wybrał działanie. Znamy go jako myśliciela, ale nie takiego, który oddzielałby się od świata i ludzi za stosami zwojów pergaminowych, czy murami pustelni, lecz takim, który – jak wiemy – chciał rozmawiać z każdym napotkanym przechodniem. Był również aktywny politycznie; należał do Zgromadzenia Ludowego, a gdy bezpieczeństwo tego wymagało, jako hoplita dzielnie walczył pod dowództwem Kleona w bitwie pod Amfipolis.
O Sokratesie, już za jego życia, słyszał chyba każdy Ateńczyk, co nie znaczy, że cieszył się popularnością. Można sobie wyobrazić w jakie zakłopotanie, czy nawet gniew, mógł wprawić wykształconego, dostojnego obywatela publicznie udowadniając mu jego niewiedzę lub ignorancję. Mędrzec prowadził zwyczajny dialog, zadając pytania chciał, by wyłoniła się z tej rozmowy ogólna idea. Sam siebie nazywał „akuszerem prawdy”. Przez swój sposób postępowania został zaliczony do sofistów. Z takim stwierdzeniem mógłby zgodzić się jedynie człowiek nie mający pojęcia o istocie tych nauk. Dla niego istniały niezbywalne i wieczne wartości, takie jak cnota i dobro, w życiu powinno postępować się etycznie i moralnie. Sofiści głosili wprost przeciwne poglądy. Dla nich nie istniały wartości ponadczasowe, człowiek powinien przystosować się do zmieniającego się świata (nie odwrotnie), więc kierować się relatywizmem, względnością i to nie tylko poglądów, cnót, ale samego poznania, które – jak twierdził sofista Gorgiasz – nawet, jeśli było możliwe, to i tak nie da się go przekazać drugiej osobie, bo nie wiadomo, czy ona to zrozumie. Poza tym sofiści byli często ludźmi niezmiernie bogatymi, natomiast Sokrates nie chciał przyjmować żadnej zapłaty. Podobno nie stać go było nawet na sandały. Stanowisko sprzeciwiające się materializmowi było kolejną różnicą między nim a „wędrownymi płatnymi nauczycielami”.
Oprócz sposobu życia działały na niekorzyść również jego poglądy polityczne. Otóż pomimo życia w demokratycznych – i nieco chaotycznie rządzonych – Atenach, bardziej odpowiadał mu ustrój Sparty. Rządy twardej ręki, skromność i porządek życia. A przez to, że mędrzec również konwersował z buntowniczą – z natury – młodzieżą zarzucano mu „psucie” jej.
Najbliższe otoczenie Sokratesa również wpływało na jego złą opinię. Przyjaźnił się z Alkibiadesem, którego oskarżono o zbezczeszczenie posągów boga Hermesa wzdłuż ulic miejskich. Jego kolejnym dobrym znajomym był Kritas, który okrył się złą sławą, gdy na niedługi czas próbował, przy pomocy wojsk Sparty, zaprowadzić w Atenach swoistą dyktaturę.
Kolejną „winą” był fakt uznania go za najmądrzejszego żyjącego człowieka na świecie, przez delficką wyrocznię. Jak wiemy filozof nie popadł w samozachwyt, wręcz odwrotnie, skromnie twierdził, że nic nie wie. Być może to, że – nawet po takich słowach – Sokratesa nie przepełniła pycha i egoizm, co byłoby całkiem naturalne, spowodowały jeszcze większą falę zawiści i gniewu Ateńczyków. Sprzeciw u tych pobożnych, czy też szukających słabszych punktów filozofa, wzbudziło osobliwe podejście do kwestii wiary, bo mędrzec swoim zwyczajem stwierdził, że tak naprawdę nic o bogach nie wie i nawet nie musi wiedzieć, czuł jedynie obecność nadnaturalnych istot nad sobą i chciał pogłębić doznania religijne.
Wyrazem nieprzychylnej postawy mieszkańców Aten wobec filozofa jest na pewno komedia Arystofanesa pt.: Chmury.
W dziele tym prosty i głupi szewc nieradzący sobie finansowo postanawia wysłać rozpuszczonego syna do „Dumalni” Sokratesa, by ten nauczył go oszukiwania innych. Postać mędrca jest pokazana w krzywym zwierciadle, a tytułowe chmury są bóstwem, które on czci i które ma zastąpić bogów olimpijskich. Wszystko toczy się oczywiście nie po myśli szewca i ten pod wpływem gniewu podpala „Dumalnię” i jej mieszkańców. Podobno podczas przedstawienia Sokrates wstał z miejsca by wszyscy mogli go zobaczyć. Świadczyć to może o jego dystansie do swojej osoby. Z resztą, gdyby udawał, że to wcale nie o nim, zostałby ośmieszony jeszcze bardziej…
W świetle tych wszystkich „wykroczeń”, jakich dopuścił się Sokrates, kwestią czasu było formalne oskarżenie, na które pokusił się niejaki Anytos – garbarz ateński mający osobiste zatargi z filozofem i jego przyjacielem. Anytos kiedyś zabiegał o względy Alkibiadesa, ale ten go wyśmiał raniąc jego dumę. Potem jego syn, zamiast kształcić się na garbarza, wolał przebywać w towarzystwie filozofa słuchając nauk. Ojciec chłopca czuł się tym faktem jeszcze bardziej urażony i dlatego zapłacił poecie Meletosowi by sformułował akt oskarżenia, brzmiący: „Zbrodnię popełnia Sokrates, bogów, których państwo uznaje, nie uznając, inne zaś nowe duchy wprowadzając; zbrodnię też popełnia, psując młodzież. Kara śmierci.”
Sąd przed, którym stanął mędrzec nosił nazwę Heliaja, składał się z pięciuset losowo wybranych pełnoprawnych obywateli ateńskich. Znakiem sędziego była laska z literą danego trybunału i odznaka z głową Gorgony. Nie była przewidziana apelacja od wyroku, jaki spoczywał na Sokratesie, czyli wykroczeń przeciwko państwu.
Przed rozprawą archont prowadził wstępne śledztwo, a tekst skargi przez kilka dni wisiał na tabliczce przed gmachem sądowym. W określonym czasie zjawiali się oskarżyciele i oskarżony, składali przysięgę i przedstawiali dowody. W czasie rozprawy najpierw odczytywano tekst oskarżenia, potem przemawiali oskarżyciele. Następnie na zarzuty odpowiadał oskarżony, mógł go reprezentować adwokat. Przerywać mogli tylko sędziowie, a czas przemówienia ograniczała klepsydra. W sali przebywały kobiety i dzieci, by ich płacz i prośby wpływały na łagodzenie kary.
Po obronie oskarżonego, sędziowie udawali się na głosowanie, które odbywało się przez umieszczenie w odpowiednich urnach, białych lub czarnych kamyków. Jeżeli głosy rozkładały się równo sądzono na korzyść oskarżonego. Jeśli chodzi o sprawę Sokratesa, nikt tak naprawdę nie wierzył, że dojdzie kiedyś do oskarżenia, a gdy już się to stało, wydawało się niemożliwym by skazać na śmierć 70-letniego starca. Proces tego człowieka był polityczny, wszelkie oskarżenia o bezbożność, czy psucie młodzieży były tylko pretekstem dla pozbycia się niewygodnej osoby: „Potrzeba raz przeciąć ten ropiejący wrzód intelektualizmu i myślicielstwa, oczyścić raz moralną atmosferę w znękanej ojczyźnie, uratować od zgorszenia to, co jeszcze mamy najdroższego: tę młodzież naszą ukochaną, ten kwiat i nadzieję narodu”. (fragment przemówienia oskarżycielskiego).
Cechą charakteru Sokratesa było to, że nie potrafił znieść ludzkiej głupoty i swojej pogardy dla niej wcale nie ukrywał. Nawet podczas procesu nie zamierzał uśmiechać się do sędziów. Udowodnił bezpodstawność skargi Meletosa, wyśmiał zarozumiałość wykształconych Ateńczyków. Nie prosił sędziów o złagodzenie kary, czyli wygnanie, zaproponował śmiesznie niską kaucję, zaznaczając tym swoją pogardę dla pieniędzy. Po pierwszej naradzie głosy sędziów układały się 220 za uniewinnieniem i 280 za ukaraniem. Ale po kolejnej mowie, w której stwierdził, że jest niewinny, a wyrok tłumaczył zbyt małą znajomością jego osoby przez sędziów, los mędrca był przesądzony: 360 głosów za karą śmierci.
Hipokryzja jego przeciwników mocno kontrastuje z pogodną śmiercią Sokratesa pośród przyjaciół i jego miejsce wśród najważniejszych myślicieli świata.