Ostatnie tygodnie obfitują w doniesienia z Libanu. Działania Izraela wobec północnego sąsiada – regularne uderzenia lotnicze obejmujące także stolicę i inwazja lądowa na południu kraju – budzą liczne emocje w opinii publicznej. Trwająca wojna na Bliskim Wschodzie nie jest jednak jedynym zmartwieniem tego niewielkiego państwa. O problemach Libanu opowiada Jan Wysocki – pracownik Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Liban niegdyś nazywany był „Szwajcarią Bliskiego Wschodu”. Ale jest to państwo mocno doświadczone przez historię.
Co do terminu „Szwajcaria Bliskiego Wschodu”: trzeba pamiętać, że było to określenie na wyrost. Ten przydomek był używany do wybuchu wojny domowej w 1975 roku, ale było to państwo, które cały czas wrzało. Przyczyny tego stanu sięgają pierwszej wojny światowej i traktatu Sykes-Picot. Podzielono wtedy dawne terytoria Imperium Osmańskiego między Francję i Wielką Brytanię. W wyniku tego traktatu powstał Mandat Syrii i Libanu. Potem pojawił się pomysł, by z tego mandatu wyodrębnić oddzielne państwo dla maronitów – grupy chrześcijańskiej żyjącej w tym regionie.
Żeby powiększyć tworzące się państwo, do terytoriów maronitów dodano Dolinę Bekaa aż do pasma górskiego Antyliban. Z tego powodu chrześcijan w tworzącym się państwie było ok. 54%. W celu zapobieżenia napięciom w Libanie powstał system konfesyjny, w którym 11 wyznań ma zagwarantowaną odpowiednią liczbę miejsc w parlamencie w oparciu o spis powszechny z 1932 roku (samych religii w Libanie jest ponad 20) . Spis ten jest już bardzo nieaktualny, jednak na nim opiera się cały system polityczny. To powoduje, że przeprowadzenie nowego spisu jest tematem tabu.
Termin „Szwajcaria Bliskiego Wschodu” odnosi się do banków chrześcijańskich, które działały w Libanie. Z racji tego, że w prawie muzułmańskim pożyczanie na procent jest zakazane, z chrześcijańskich banków korzystali ludzie z całego świata arabskiego. Cały czas trwały jednak napięcia w państwie, co finalnie doprowadziło do wybuchu wojny domowej w 1975 roku. Z tej wojny Liban nigdy się nie podniósł. Do 2005 roku państwo było de facto zależne od Syrii.
W ciągu ostatnich lat sytuacja jeszcze się pogorszyła. Za moment początku nowej fali problemów można uznać początek kryzysu finansowego w 2019 roku.
Ja cofnąłbym się jeszcze wcześniej, do 2011 roku, kiedy wybuchła wojna domowa w Syrii. Niektóre szacunki podają, że do liczącego 5 milionów ludzi Libanu napłynęło w tym okresie około 2 miliony uchodźców z Syrii. Mówimy tutaj o zwiększeniu populacji o 40%. Oczywiście to są górne szacunki, mówimy tutaj jednak o wielkim wysiłku dla państwa.
Kryzys ukraiński pokazał, że dla Polski nawet 2 miliony były wyzwaniem. Zachowując proporcje – Liban odczuł to, co Polska, gdyby przyjęła 10–15 milionów uchodźców z Ukrainy. Państwo nie dało rady sprostać temu wyzwaniu, a wiele organizacji humanitarnych, w tym nasza, musiało wziąć na siebie pomoc uchodźcom syryjskim. Dla tych ludzi nie było pracy lub pracowali za najniższe pensje, bo potrzebowali jakichkolwiek funduszy.
Osłabiony kryzysem uchodźczym Liban został zmieciony kryzysem finansowym z 2019 roku, a gwoździem do trumny okazał się wybuch w bejruckim porcie, który był głównym oknem na świat w państwie. To tego przyszedł jeszcze Covid-19. Te wszystkie czynniki spowodowały, że obecnie nawet 80% populacji Libanu krąży wokół ubóstwa . Funt libański tak bardzo stracił na wartości, że jego zarabianie stało się po prostu nieopłacalne. Zamiast tego najważniejszą walutą stał się dolar. Wielu ludzie żyje jedynie dzięki osobistym kontaktom i systemowi długów wdzięczności [chodzi o system określany jako wasta – przyp. red.].
Ilu uchodźców obecnie znajduje się w Libanie? Mam tu na myśli zarówno Syryjczyków, jak i Palestyńczyków, którzy przybyli do Libanu w trakcie wojen z Izraelem.
To bardzo trudne do ustalenia. Uchodźców syryjskich, którzy nie mają żadnego statusu, jest około miliona do półtora miliona, jednak ustalenie dokładnej liczby nie jest możliwe. Drugą grupą są uchodźcy palestyńscy, którzy przebywają tam o wiele dłużej. Oni mają status, który można określić jako „goście”. Byli rozpoznani, ale nie byli obywatelami, żyli w obietnicy powrotu do Palestyny. W ciągu ostatnich dziesięciu lat pomocy potrzebowali przede wszystkim Syryjczycy, jednak również Palestyńczycy i Libańczycy żyją w tragicznej sytuacji.
Jak Libańczycy przyjęli uchodźców z Syrii? Od Cedrowej Rewolucji 2005 roku do wybuchu wojny domowej w Syrii nie minęło wiele czasu. Czy były napięcia między tymi społecznościami?
Przyjęcia były różne. Sunnici chętniej przyjmowali sunnitów, szyici woleli szyitów. Maronici byli bardziej zdystansowani. Historia relacji syryjsko-libańskich jest trudna. Syria za czasów Hefiza al-Asada [ojciec Baszszara, prezydent Syrii w latach 1971–2000 – przyp. red.] wpływała na Liban. Do dzisiaj partie polityczne w Libanie dzielą się na dwa sojusze: 8 Marca i 14 Marca. Pierwszy z nich jest prosyryjski, a drugi – antysyryjski. Wpływy syryjskie były ogromne, a Syria była jednym z głównych graczy w libańskiej wojnie domowej. Przyjęcie uchodźców było otwarte, ale szybko okazało się, że sami Libańczycy nie będą w stanie sprostać temu wyzwaniu. Kryzys się pogłębiał, przez co pogarszało się również podejście do Syryjczyków. Nie dochodziło do walk czy zabójstw, jednak niechęć się pogłębiała.
Ponad milion osób nie wróci do swoich zniszczonych domów w Bejrucie, Dolinie Bekaa czy na południu Libanu. Nie mają szans na odbudowę domów w najbliższych miesiacach, a nawet latach. Ta sytuacja będzie generować dalsze konflikty bez naszej pomocy.
➡️ https://t.co/3htsq7JWEW pic.twitter.com/XKkvMQh6sv
— Fundacja PCPM (@FundacjaPCPM) October 30, 2024
Uzależnienie Libanu od importu morskiego dotyczy również żywności. Czy wybuch wojny w Ukrainie wpłynął na sytuację w Libanie czy też w obliczu wszystkich innych klęsk nie było to tak widoczne?
Wydaje mi się, że sytuacja była na tyle zła, że trudno mówić o zauważeniu nowego problemu. Problemy z cenami żywności były już wcześniej. Co ciekawe, pewne śledztwa dziennikarskie wskazywały, że zboże, które dociera do Libanu, jest zbożem ukraińskim zawłaszczonym przez Rosjan. Zdecydowanie bardziej wybuch wojny odczuł Egipt. W Libanie ten temat był nośny, ale raczej w kontekście kolejnej „plagi egipskiej” która dotarła do kraju. W 2022 roku było już po libańskiej saurze [„rewolucji” – przyp. red.] czyli serii protestów, które doprowadziły do upadku rządu, jednak nie przyniosły większych reform w państwie. W tym momencie w Libanie wiara w zmianę jest niewielka. Kasta polityczna jest cały czas ta sama, czasem jedynie wymieniająca się władzą. Partie polityczne w Libanie często są „rodzinnymi biznesami”. Mamy ludzi, którzy są w polityce niezmiennie od czasów wojny domowej.
Jak te wszystkie problemy przekładają się na poziom życia w Libanie?
W 2012 roku, kiedy nasza fundacja zaczynała pracę w Libanie, sytuacja Libańczyków była w miarę stabilna. Państwo, pomimo swoich problemów, było w stanie funkcjonować. Na to nałożył się kryzys finansowy, który spowodował gwałtowną inflację. Dochodziło do sytuacji, w których nawet bogaci ludzie przychodzili do banku z bronią, nie w celu obrabowania go, ale wypłaty własnych pieniędzy. Wiele osób straciło pracę, a ci, którzy pracowali, często nie byli w stanie kupić wystarczającej ilości żywności czy innych podstawowych produktów.
A jak najnowsze wydarzenia związane z wojną w Strefie Gazy wpłynęły na Liban?
Konflikt pomiędzy Izraelem i Hezbollahem trwa od 8 października, czyli o jeden dzień krócej niż konflikt z Hamasem. Południe Libanu, zamieszkałe przez szyitów i kontrolowane przez Hezbollah, stało się areną ciągłych ostrzałów. Wydarzenia z ostatnich tygodni spowodowały exodus nawet miliona ludzi z południa na północ. Jest to kolejna grupa uchodźców, z którą musi poradzić sobie Liban. Według szacunków rządu w Bejrucie potrzebne jest około 900 miejsc przeznaczonych do przyjmowania uchodźców, gdzie będą mogli otrzymać pożywienie i schronienie.
Ostrzeliwany jest również Bejrut, czyli główna aglomeracja Libanu. Oficjalnie ostrzeliwane są tylko dzielnice szyickie, ale często obszar rażenia takiego ataku nie równa się tylko jednemu budynkowi, ale całej przecznicy. Już w tym momencie [stan na 26 października według ministerstwa zdrowia Libanu – przyp. red.] można mówić o prawie 2600 ofiar, oraz 12 000 rannych, z których większość to osoby cywilne. Bejrut jest bardzo zatłoczonym miastem, nie da się tak precyzyjnie bombardować tak gęstej aglomeracji. Nawet jeśli trafi się w cel wojskowy, jest prawie pewne, że będą też ofiary cywilne.
Do kryzysu ekonomicznego dochodzi więc regularna wojna, choć na szczęście obejmuje ona głównie południe do rzeki Litani. Strefy, których ewakuacji domaga się Izrael, już dwukrotnie przekraczają powierzchnię Strefy Gazy. Do tego dochodzą ostrzały Bejrutu, a jeśli gdzieś jeszcze miała być praca i życie gospodarcze to tylko tam.
Dwadzieścia osób w jednym pomieszczeniu, dostęp do prądu tylko przed południem, brak ogrzewania. Tak wygląda rzeczywistość uciekających przed wojną z południa Libanu.
️Rana Gabi – szefowa misji Fundacji PCPM w Libanie o sytuacji na miejscu.
➡️https://t.co/3htsq7Kuuu pic.twitter.com/KRuqbrUgoV
— Fundacja PCPM (@FundacjaPCPM) November 1, 2024
Jedną z organizacji, które pomagają mieszkańcom Libanu, jest Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Mógłby Pan w kilku zdaniach przedstawić tę organizację?
Nasza fundacja została założona przez doktora Wojciecha Wilka w 2006 roku. Działamy prawie na wszystkich kontynentach, jednak skupiamy się przede wszystkim na Afryce Wschodniej i Bliskim Wschodzie. Intensywnie działamy również w Ukrainie. Liban jest jednym z najważniejszych państw w naszej działalności – zarówno pomocowej, jak i rozwojowej. Poza wsparciem doraźnym, dostarczaniem pożywienia czy dopłatami do czynszu, chcieliśmy stworzyć samodzielność lokalnych społeczności. Na północy kraju otwieraliśmy kooperatywy rolnicze – pomagaliśmy lokalnym rolnikom uniezależnić się od sytuacji gospodarczej, by mogli samemu wyprodukować pożywienie, a potem jeszcze na nim zarobić. Budowaliśmy również systemy irygacyjne.
Mimo że sytuacja uchodźcza jest teraz bardzo ciężka, dalej działamy w pomocy rozwojowej. Na przykład oczyszczamy koryto rzeki, które zimą wylewa i niszczy uprawy. Naprawialiśmy drogi, montowaliśmy też panele słoneczne na siedzibach straży pożarnej i obrony cywilnej. W Libanie rząd jest w stanie zapewnić prąd przez godzinę lub dwie, a przez resztę czasu ludność musi korzystać z generatorów. We współpracy z Polskim Kontyngentem Wojskowym montowaliśmy na południu lampy solarne, żeby podnieść bezpieczeństwo na drogach. Takie same działania prowadziliśmy w Bejrucie. Staramy się działać szeroko, na ile jesteśmy w stanie.
Oczywiście w skali kraju jest to drobny trybik, ale są to działania odczuwalne dla kilkunastu tysięcy ludzi. Działamy niezmienne w północnej prowincji Akkar, mamy tam bardzo dobre stosunki z lokalnymi władzami, to one poprosiły nas o pomoc w przygotowaniu schronień dla uchodźców. Dzięki tym relacjom jesteśmy w stanie lepiej poznać lokalne potrzeby i jak najefektywniej dotrzeć do potrzebujących.
A jak wygląda pomoc stricte humanitarna?
Trzeba pamiętać, że duże fundacje humanitarne starają się działać w jakimś okresie czasu. Pokażę to na przykładzie. Załóżmy, że dochodzi do trzęsienia ziemi – wtedy jest potrzebna pomoc ratunkowa, ta najbardziej pilna. Osoby, które ją zapewniają, działają do jednego, dwóch tygodni. Po pomocy ratunkowej jest pomoc humanitarna. To są właśnie pakiety żywnościowe i higieniczne, koce, śpiwory. Trzecim etapem pomocy jest pomoc rozwojowa, której efekty mają pozostać na miejscu i wspierać odbudowującą się społeczność.
W Libanie to jest na przykład pomoc w organizowaniu kooperatyw rolniczych, które po naszym odejściu będą działać samodzielnie. W Kenii i w Etiopii szkolimy służby ratownicze, które będą przydatne dla całej społeczności. Pomoc rozwojowa ma przede wszystkim zostawić na miejscu coś, co pomoże w dalszym rozwoju. Szkolimy instruktorów, którzy będą w stanie przekazać tę wiedzę dalej.
Czyli w obliczu najnowszych wydarzeń będą musieli państwo wrócić z pomocy rozwojowej znowu do pomocy humanitarnej?
Niestety tak. Oczywiście nadal prowadziliśmy pomoc humanitarną, ale bardzo zależało nam na pomocy rozwojowej. Niestety obecna sytuacja powoduje, że w większym stopniu skupimy się na potrzebach doraźnych, ale nie zaprzestajemy realizacji naszych obecnych projektów rozwojowych w rejonie Akkar. Na północy jest nadal względnie bezpiecznie, nie spodziewamy się w obecnej chwili walk z Izraelem w tym obszarze i to właśnie tam ucieka wiele osób z południa.
Czy współpraca z polskimi żołnierzami lub całą misją UNIFIL jest ścisła czy to raczej okazyjne interakcje?
To była okazyjna współpraca. Polski kontyngent, wskazał bardzo niebezpieczną drogę, gdzie warto byłoby zamontować oświetlenie. Mówimy tutaj zarówno o bezpieczeństwie drogowym, jak i o przestępczości. Nasza fundacja jest otwarta, staramy się docierać do różnych społeczności, jednak skupiamy się przede wszystkim na północnych obszarach.
Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1600 złotych miesięcznie.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.
Jak wygląda współpraca z innymi organizacjami humanitarnymi. W mojej rozmowie na temat Jemenu pojawił się wątek wspólnych projektów PAH i Caritas oraz koordynacji ze strony ONZ. Czy podobnie to wygląda w Libanie?
Tak, ale już sama koordynacja ze strony ONZ jest współpracą. Takie organizacje jak nasza, PAH czy Caritas działają w ramach klastrów ONZ-owskich. Teraz ONZ ogłosiła, że potrzebne jest 450 milionów dolarów, żeby zaspokoić potrzeby uchodźców napływających z południa. W takiej sytuacji ważne jest przede wszystkim, żeby nie dublować wysiłków. Często jest tak, że mamy bardzo medialne miejscowości, tak jak Lądek-Zdrój czy Głuchołazy podczas powodzi w Polsce. Poza nimi istnieje szereg bezimiennych miejscowości, które były tak samo dotknięte, ale pomoc tam nie docierała. Dlatego bardzo ważna jest koordynacja. Wiele naszych projektów było finansowanych przez agendy ONZ, ale też z programu „Polska Pomoc” realizowanego przez MSZ.
Jakie są główne źródła finansowania PCPM? Jakie są potrzeby?
Takie organizacje jak nasza na ogół mają trzy główne źródła. Pierwszym z nich są wpłaty osób prywatnych. Często te pieniądze są na konkretny cel – na przykład kryzys w Libanie. Ale tak naprawdę to najmniejsza część budżetu takich organizacji. Drugą jest współpraca z biznesem czy też innymi organizacjami, które pozyskują te pieniądze z biznesu, by potem przekazać je w ramach grantu. Trzecim źródłem finansowania są programy finansowania oferowane przez państwo i organizacje międzynarodowe – to są największe źródła i z tych środków prowadzi się często pomoc rozwojową.
Pomoc humanitarną można zabezpieczyć za pomocą zbiórki, jednak gdy chce się działać długofalowo, potrzebne są stabilne i duże środki. Oczywiście nie zamykamy się na żadne z tych źródeł. Dlatego bardzo ważne jest działanie wielowektorowe. PCPM nie tylko zajmuje się pobieraniem funduszy, ale również uruchomiliśmy fundusz POP Fund, adresowany do małych organizacji, które działają lokalnie i nie mają możliwości ubiegania się o finansowanie ze strony dużych firm jak Meta czy Google. Dzięki temu, że jesteśmy jedną z większych organizacji w Polsce, mamy możliwości przekierowania prywatnych pieniędzy na działalność tych małych organizacji zajmujących się pomocą uchodźcom ukraińskim w Polsce. Łącznie w tej sposób przekierowaliśmy około 8 milionów złotych.
Czy Liban jest państwem bezpiecznym dla pracowników humanitarnych?
Na pewno nie powiedziałbym, że Liban jest państwem bezpiecznym. Mówimy o kraju, w którym toczą się działania zbrojne. Działalność humanitarna zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem, ale drugiej strony organizacje takie jak nasza muszą bardzo dbać o pracowników. Nie tylko o ich życie. Ewentualna śmierć pracownika humanitarnego powoduje zatrzymanie takiej pomocy, co widzieliśmy na przykładzie Strefy Gazy i organizacji World Central Kitchen, która po śmierci wolontariuszy musiała przerwać działania na jakiś czas, żeby sprawdzić procedury.
Oczywiście są tereny bardziej bezpieczne na północy. Tam pracują nasi pracownicy lokalni, którzy są raczej bezpieczni. Zresztą nasza organizacja jeździ też do Ukrainy, gdzie również trwa wojna.
Zagrożenie jest, ale pracownicy humanitarni nie jeżdżą na pierwszą linię frontu. To nie są osoby biegające między wybuchami. Główną zasadą pomocy humanitarnej jest już wspieranie po konflikcie czy katastrofie. Na pewno Liban nie jest krajem bezpiecznym, ale sytuacja jest na tyle stabilna, że jesteśmy w stanie zapewnić względne bezpieczeństwo naszym pracownikom. Oczywiście jesteśmy przygotowani na ewentualne pogorszenie się sytuacji. Mamy gotowe plany ewakuacji naszych ludzi.
Czytelnicy mogą dowiedzieć się więcej o działalności PCPM na stronie internetowej fundacji, gdzie jest również prowadzona zbiórka dla Libanu.