Dowody dokonanej przez rosyjskich okupantów masakry ukraińskich cywilów w Buczy pociągnęły za sobą przyspieszenie niektórych działań rządu Niemiec. Kanclerz Olaf Scholz wydał w sprawie typowe dla siebie mdłe oświadczenie, jednak z drugiej strony z Niemiec wydalono czterdziestu rosyjskich dyplomatów. Według części źródeł z czasem liczba ta może sięgnąć nawet stu osób. Do zdecydowanych działań przystąpił za to wywodzący się z Zielonych minister gospodarki Robert Habeck.

Już 31 marca dziennik gospodarczy Handelsblatt informował, że resort gospodarki rozważa nacjonalizację lokalnych spółek-córek Gazpromu i Rosnieftu. Tak radykalny krok ma zabezpieczyć zaopatrzenie w gaz ziemny i ropę naftową, których zapasy w Niemczech nie są zbyt duże. Minister Habeck częściowo potwierdził te rewelacje w niedzielę, kiedy oświadczył, że jego następnym krokiem będzie uniemożliwienie wykorzystania należącej do Rosji infrastruktury na terenie Niemiec jako narzędzia „rosyjskiej arbitralności”.

Habeck przeszedł do czynów już w poniedziałek. Na popołudniowej konferencji prasowej ogłosił przejęcie aktywów przedsiębiorstwa Gazprom Germania, działającej w Niemczech spółki-córki Gazpromu. Po rewelacjach Handelsblatt rosyjski koncern ogłosił w piątek zamiar wyjścia z Niemiec bez wyjaśnienia w sprawie przeniesienia własności. Według ministra gospodarki aktywa miały zostać przekazane podmiotowi stowarzyszonemu z Gazpromem. Niejasna procedura i wątpliwości prawne dały Habeckowi do ręki doskonały argument za przejęciem aktywów spółki i przekazaniem jej w zarząd powierniczy Federalnej Agencji Sieci.

Sypanie głowy popiołem

W obliczu rosyjskiej inwazji niemieckie elity przyjęły taktykę udawania martwego w nadziei, że niedźwiedź sobie pójdzie. Taka postawa wynika nie tylko z krótkowzroczności i uwikłania w różne interesy z Rosją. Największą rolę odgrywa strach. Nie wiadomo, jak bardzo negatywny wpływ miałaby na niemiecką gospodarkę zdecydowana i asertywna polityka wobec Kremla. Niemieccy politycy panicznie boją się jakiejkolwiek odpowiedzialności za spowolnienie gospodarki, pogorszenie standardu życia i konieczności wytłumaczenia się z tego wyborcom.

Co istotne, większość Niemców jest gotowych zapłacić cenę za powstrzymanie Putina na Ukrainie. Przeszło ⅔ ankietowanych popiera zakaz importu surowców energetycznych z Rosji, nawet jeżeli oznacza to wyższe ceny energii i ogrzewania.



Jako że racjonalne argumenty zdają się zupełnie nie trafiać do niemieckiego przywództwa, jedyną drogą zmiany polityki Berlina jest ciągła presja. Takie działania prowadzą od miesięcy sojusznicy z NATO, Ukraina, a nawet niemieckie media, które wreszcie zaczęły przyznawać rację ekspertom od lat ostrzegającym przed rychłym końcem lat tłustych i nadchodzącymi latami chudymi, wymagającymi zdecydowanych decyzji zmierzających do leczenia przyczyn, a nie – jak dotychczas – łagodzenia skutków.

Presja powoli zaczyna przynosić skutki i coś się jednak zmienia na szczytach władzy. Wprawdzie jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale cóż to za jaskółka! Samokrytykę złożył prezydent Frank-Walter Steinmeier.

– Moje obstawanie przy Nord Stream 2 było ewidentnym błędem – przyznał prezydent. – Trzymaliśmy się mostów, w które Rosja już nie wierzyła i przed którymi ostrzegali nas nasi partnerzy. Oceniałem, że Putin nie zaakceptuje całkowitej ekonomicznej, politycznej i moralnej ruiny swojego kraju za swoje imperialne złudzenia. W tym, podobnie jak inni, myliłem się.



Jeszcze radykalniejszy był finał tego posypywania głowy popiołem. Prezydent Niemiec stwierdził otwarcie, że nie ma możliwości powrotu do przedwojennego status quo z Rosją pod rządami Putina. Wprawdzie w Niemczech głowa państwa nie ma realnej władzy, trzeba jednak zwrócić uwagę, kto aktualnie piastuje ten urząd. Steinmeier był ministrem spraw zagranicznych w rządzie Gerharda Schrödera, przez lata bliskim współpracownikiem kanclerza i współarchitektem katastrofalnej polityki rosyjskiej i energetycznej.

Pani minister na drodze do Damaszku

Głos zabrała nawet błyszcząca do tej pory głównie nieudolnością minister obrony Christine Lambrecht. Na wieść o masakrze Buczy stwierdziła ni mniej, ni więcej, że Unia Europejska powinna przedyskutować zakaz importu gazu z Rosji.

Jak zauważa tygodnik Focus, mało prawdopodobne, aby takie wypowiedzi uratowały karierę minister, która na stanowisku wykazała się głównie niekompetencją, a w przypadku Ukrainy – nawet szkodnictwem. Sama Lambrecht zresztą nie ukrywa, że wojskiem i obronnością nigdy się nie interesowała. Resort otrzymała, gdyż trzeba było jakoś wynagrodzić zasłużoną partyjną działaczkę, która miała swego czasu szanse na fotel kanclerski, a której wyższe stanowiska przez lata się wymykały.



Lambrecht objęła resort obrony zaledwie w grudniu, a jest już najbardziej krytykowaną polityczką w rządzie Scholza. Szczególnie długa jest lista jej grzechów odnośnie do dostaw broni dla Ukrainy. Stanowisko minister ewoluowało od całkowitej odmowy, przez zasłanianie się brakami w magazynach Bundeswehry po akceptację połączoną z rezygnacją. Jak jednak wykrył dziennik Welt, przewiny Lambrecht są dużo większe.

Zaledwie kilka dni po rosyjskiej agresji koncern Krauss-Maffei-Wegmann, producent czołgów podstawowych Leopard, wystąpił do rządu Niemiec z propozycją przekazania Ukrainie pięćdziesięciu samobieżnych zestawów przeciwlotniczych Gepard z własnych zasobów. Berlin zbył ofertę wzruszeniem ramion. Okazało się jednak, iż już 28 lutego Rheinmetall przedstawił rządowi listę uzbrojenia, które może przekazać Ukrainie. Nie chodziło tutaj o zasoby Bundeswehry, ale sprzęt prosto z linii produkcyjnych z możliwym szybkim terminem dostawy. Łączna wartość pakietu według ustaleń Welt przekraczała 500 milionów euro. Na liście znalazło się miedzy innymi sto bojowych wozów piechoty Marder składowanych w magazynach koncernu. Najdłuższy termin realizacji, osiem tygodni, dotyczył czterech systemów przeciwlotniczych Skyguard.

Oferta Rheinmetalla wylądowała na biurku pani minister, a stamtąd na cztery tygodnie trafiła do szuflady. Lambrecht miała zasłaniać się koniecznością konsultacji z kanclerzem. Do 25 marca koncern nie doczekał się odpowiedzi. Dopiero po pięciu tygodniach wojny rząd zaakceptował dostawy broni dla Ukrainy o wartości tylko 300 milionów euro.

Sprawa Marderów od Rheinmetalla wywołała kolejną małą burzę. Okazało się bowiem, że Berlin planuje złomowanie bojowych wozów piechoty składowanych w Rockensußra. Ukraina miała deklarować zainteresowanie kupnem tych pojazdów. Pojawiły się oczywiście pytania, dlaczego Berlin (prawdopodobnie) odmówił. Sprawa może być bardzo prosta. W Rockensußra Mardery składowane są „pod chmurką” i po przeszło dziesięciu latach raczej nie nadają się już do użytku. Wozy oferowane przez Rheinmetall najprawdopodobniej są prawidłowo zakonserwowane i składowane pod dachem.



Powiedzmy sobie szczerze: w ostatnich dekadach Bundeswehra nie miała szczęścia do ministrów obrony. Niekompetencja Lambrecht jest potęgowana przez zaniedbania jej poprzedników. Wprawdzie poprzednia szefowa resortu, Annegret Kramp-Karrenbauer, przynajmniej udawała zainteresowanie wojskiem, jednak jej główną zaletą była lojalność wobec Angeli Merkel, na której następczynię była zresztą lansowana. Ursula von der Leyen również była bliską współpracownicą kanclerz, jednak resortem obrony kierowała na tyle długo, że wdrożyła się do tamtejszego trybu pracy. Niemniej wśród jej wielu błędów i grzechów trzeba wymienić rozkręcenie afery wokół karabinków G36 i zakończonych fiaskiem poszukiwań ich następców.

Ostatni mężczyzna na stanowisku obrony Niemiec również się nie wykazał. Karl-Theodor zu Guttenberg był autorem szalonej koncepcji „obrony urzutowanej wrzesz”, a ministerialny fotel traktował jako etap w dążeniu do objęcia urzędu kanclerskiego. Z tego też powodu został wyeliminowany z polityki przez Merkel i jej otoczenie. Dziadersi także w niemieckim wydaniu okazują się najbardziej skuteczni w obronie swoich interesów i eliminowaniu młodszych konkurentów.

Na zakończenie zwróćmy uwagę, że w Niemczech podziały odnośnie do polityki względem Rosji i polityki bezpieczeństwa nie przebiegają po liniach partyjnych. Mają one raczej charakter pokoleniowy. Starsze pokolenie, którego przedstawicielami są Scholz, Merkel, Steinmeier czy Lambrecht, opierają się zmianom. Co ciekawe, zmian i ostrzejszego kursu względem Moskwy, ale także Pekinu, najgłośniej domagają się Zieloni. Z tej partii wywodzą się Robert Habeck i szefowa resortu spraw zagranicznych Annalena Baerbock. Oboje to politycy średniego pokolenia.

Przeczytaj też: „Dyktator mógłby być prezesem koncernu, gdyby użył swoich zdolności w biznesie”

kremlin.ru