Jest lato, rok 1983. Do miasteczka Pasłęk w byłym woj. elbląskim przyjeżdża oddział saperów z Malborka. Magistrat stara się utajnić cel ich przybycia, ale gdy tylko wojskowe ciężarówki zatrzymują się przy zamku, plotka rozchodzi się w błyskawicznym tempie. Zanim saperzy zdążyli wyładować łopaty i detektory, na miejscu wydarzenia pod pólnocno-wschodnią basztą zamku zebrał się już spory tłum gapiów. Sądząc po komentarzach i radach, udzielanych saperom, każdy z towarzystwa wie najlepiej, w którym miejscu trzeba by kopać. Dowódca saperów nie daje się zirytować i rozkazuje swoim żołnierzom ostrożnie rozpocząć prace tam, gdzie mu kazano. Teren pod basztą i pod salą, w której znajduje się restauracja Ratuszowa może być zaminowany. Poszukujący wiedzą dokładnie, jakiej wartości jest to, czego szukają, i że mają do czynienia z dobrze przygotowanym, niewidzialnym wrogiem.

Gdy do Pasłęka przyjeżdża ekipa telewizyjna z Gdańska, przez chwilę w miasteczku pachnie sensacją. Może wreszcie tutaj uda się rozwiązać jedną z największych zagadek powojennej Europy – tajemnicze zniknięcie Bursztynowej Komnaty z Pałacu Letniego w Carskim Siole pod Leningradem (Petersburg). Niejeden lokalny urzędnik partyjny już widzi się na Kremlu, jak zwraca uroczyście odnaleziony ósmy cud świata władzom ZSRR.

Cudu jednak i tym razem nie było. Ze względu na bezpieczeństwo saperzy po 2 dniach przerywają pracę. Północno-wschodnia baszta zamku pasłęckiego w swojej kilkusetletniej historii odparła niejeden atak i tak łatwo sobie wydrzeć tajemnicy nie da. „Dalsze podkopywanie grozi zawaleniem” – oznajmia dowódca jednostki i rozkazuje załadować sprzęt. Co nie oznacza, że komnaty tam nie ma. Wręcz przeciwnie, dla niektórych jest to tylko fakt potwierdzający, że została doskonale ukryta i zabezpieczona.

O tym, że Bursztynowa Komnata została zdeponowana w lochach pod pasłęckim zamkiem, przekonany był Edward Trusielewicz, dziś już nieżyjący radiesteta. Podczas wizji lokalnej w grudniu 1980 miał on zlokalizować dużą ilość bursztynu właśnie pod północno-wschodnią basztą. Tezę tę potwierdził drugi radiesteta, dr Lucjan Nowak, szacując ilość ukrytego bursztynu na tonę. Jednak do Pasłęka prowadzą o wiele poważniejsze ślady, które jak wszystkie inne spekulacje na temat Bursztynowej Komnaty mają swój początek w Królewcu . Według jednej z teorii właśnie to miasteczko odegrało kluczową rolę w ewakuacji komnaty w ostatnich miesiącach II wojny światowej.

Narodziny ósmego cudu świata

Na pomysł wykonania pomieszczenia zdobionego złotem północy wpadł prawdopodobnie pruski król Fryderyk I, jednak za twórcę idei artystycznej uważany jest gdański architekt Andreas Schlüter, profesor i dyrektor Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie. Pracował on również nad stiukowymi rzeźbami w Wilanowie. Na polecenie monarchy wykonał projekt, którego realizacją zajęło się dwóch innych gdańszczan – wybitnych artystów- bursztynników: Gottfried Turau oraz Ernest Schacht. Według projektu Schlütera ściany gabinetu zdobiły kunsztownie rzeźbione płytki różnego koloru, przedstawiające misterne inkrustacje i ornamenty. Poszczególne elementy były wykonane z ogromną precyzją i można je było podziwiać tylko przez szkło powiększające. Z bursztynu artyści stworzyli pejzaże, herby, monogramy, girlandy z kwiatów, artystyczne miniatury i sceny z życia rybaków. Oryginalna komnata składała się z 12 ruchomych płaszczyzn i 10 fragmentów boazerii.
W celu powiększenia estetycznego wrażenia na każdej ścianie gabinetu zawisły prostokątne lustra w ramach, między innymi owalne zwierciadła. Odbijały one wystrój przeciwległych ścian, powiększając przestrzeń gabinetu, zwielokrotniając jego bogactwo artystyczne. Aby spotęgować efekty świetlne, pod bursztynowe płytki podłożono srebrną folię.
Król pruski był zachwycony, bo kazał stworzyć gabinet, jakim nie mógł się pochwalić żaden inny monarcha. Jednak jego syn i następca tronu, Fryderyk Wilhelm I, nie odziedziczył ojcowskiej miłości do sztuk pięknych. Dba przede wszystkim o armię i porządek, dlatego też zwalnia wszystkich artystów zatrudnionych przy komnacie. O pomieszczeniu z bursztynu „żołnierz na tronie” przypomina sobie dopiero podczas wizyty cara Piotra I w roku 1716, na którym pomieszczenie robi ogromne wrażenie. Tak ogromne, że dostaje je w prezencie w zamian za spokój na wschodniej granicy królestwa pruskiego.

Już kilka miesięcy później komnata rozpoczyna swoją tułaczkę, która prawdopodobnie trwa do dziś. Zapakowana w 18 skrzyń w roku 1717 przez Bałtyk dociera do Rosji. Tu okazuję się, że rekonstrukcja w warunkach panujących na dworze Piotra jest niemożliwa, a sam Car toczący jedną wojnę za drugą szybko zapomina o cennym prezencie z Berlina.
Dopiero w roku 1725, gdy następczynią Piotra Wielkiego zostaje jego córka Katarzyna I, pomieszczenie z bursztynu powraca do łask. Na jej rozkaz komnata awansowała na ozdobę sali audiencyjnej Zimowego Domu pod Petersburgiem. Caryca nakazuje rozbudowę o elementy lustrzane oraz dalsze dekoracje bursztynowe.

W Zimowym Domu komnata pozostaje do roku 1755. Wtedy to córka Katarzyny, Elżbieta zleca sprowadzonym z Włoch mistrzom Rastrellemu i Martellemu przeniesienie komnaty do nowej rezydencji letniej w Carskim Siole oraz jej rozbudowę. Okazuje się, że sala przeznaczona na ten cel jest za duża (100 m2 i 6 metrów wysokości) – dlatego też komnata zostaje wzbogacona o 24 kryształowe lustra weneckie, kamienie szlachetne, pozłacane kinkiety oraz słynne mozaiki florentyńskie, przedstawiające alegorie ludzkich zmysłów. Wraz z pięcioma mistrzami bursztynnikami z Królewca artyści włoscy dokonują znaczących zmian, czyniąc z komnaty dzieło w stylu rokoko. Aby dorównać wysokości pomieszczenia, Rastrelli wpada na pomysł podwyższenia komnaty, używając do tego cokołów bursztynowych, oraz nakazuje wykonać stiuki imitujące kolor bursztynu.

W pozłacanych świecznikach Elżbieta nakazała nieustannie palić 565 świec. Jakie wrażenie na odwiedzających ją robiła gotowa Bursztynowa Komnata, nietrudno sobie wyobrazić. Ostatnie szlify komnata otrzymała za czasów panowania Katarzyny II – w roku 1763 caryca kazała wymienić płótno z obrazów na bursztyn, przy czym artyści musieli wyrzeźbić motywy na nowo. W ciągu pięciu lat przerobiono w tym celu ponad 450 kg bursztynu bałtyckiego. Wraz z pałacem letnim, nazwanym później Pałacem Katarzyny, komnata stała się ulubionym miejscem carycy.
To pomieszczenie było istnym cudem. Nie da się oszacować wartości Bursztynowej Komnaty, była bezcenna. Ozdoby była wykończone do perfekcji. Ale najbardziej zachwycała elegancją, tworzoną za pomocą zmieniającym się niuansom bursztynu, które raz to były ciemne, a to raz jasne, a które jednak zawsze pozostawały ciepłymi. To sprawiało, że Komnata posiadała niepowtarzalny urok. Wszystkie ściany całkowicie pokryte były mozaikami, które wykonane były z kawałków bursztynu różnej wielkości o podobnym kolorze żółtawego brązu. Żeby ułatwić wmontowanie bursztynu, podzielono ściany na kwadraty, przy czym właśnie cztery mozaiki florentyńskie, przedstawiające włoskie pejzaże oraz alegorie do 4 ludzkich zmysłów stanowiły centrum. Te dzieła sztuki nie zmieniały się przy zmianie źródła światła – zarówno przy świetle dziennym jak blasku świeć robiły miłe wrażenie. „Nie ma tu niczego narzucającego się, nie ma przesadnej pompy, każdy element wkomponowano tak idealnie w całość, że goście spacerujący po pomieszczeniu nie zwracają uwagi, z jakiego materiału wykonane są ściany, okna czy drzwi. Chociaż rzeźby z bursztynu z całą swoją szlachetnością przypominają marmur, nie robią charakterystycznego dla marmuru zimnego wrażenia. Te ornamenty są o wiele piękniejsze od tych wykonanych z najcenniejszych rodzajów drewna”. Tak na początku XX wieku komnatę opisał Aleksander Fersman, słynny rosyjski chemik, który niejednokrotnie miał okazję podziwiać ją w pałacu letnim w Carskim Siole.

Jednak by utrzymać komnatę w stanie idealnym, koniecznością było stworzenie optymalnego dla bursztynu otoczenia. Warunki panujące w pałacu nie sprzyjały cennemu zabytkowi. Srogie zimy, gwałtowna zmiana temperatury oraz ogrzewanie sali piecykami szkodziło kruchemu materiałowi. Dziś wiadomo, że optymalna temperatura powinna wynosić od +2 do 18 stopni, a wilgotność powietrza między 45 i 60%.

Od zakończenia drobnej przebudowy za czasów Katarzyny II przez następne 190 lat niewiele dzieje się w pałacu letnim pod Petersburgiem. Do rewolucji bolszewickiej w 1917 podziwianie komnaty pozostaje przywilejem nielicznych.

Początek końca

Punktem zwrotnym dla Bursztynowej Komnaty miał stać się rok 1941. Po błyskawicznej inwazji na Związek Radziecki niemiecki Wehrmacht jesienią tego roku rozpoczyna szturm na Leningrad. Pod obstrzałem znajduję się również dawna letnia rezydencja carów w Carskim Siole (Puszkin), lecz dowódcy polowi dbają o to, by nie wyrządzić tu większych szkód, gdyż pałac letni figuruje na liście tzw. kunstoficerów, czyli rzeczoznawców, którzy razem z regularną armią wkraczają na podbite tereny. Ich zadaniem jest systematyczna penetracja terenu ZSRR w poszukiwaniu bezcennych dzieł sztuki w celach „ich zabezpieczania”. Są to z reguły ubrani w mundury znawcy sztuki, ale nie brakowało wśród nich zagorzałych nazistów.

W dramatycznym momencie, gdy radzieccy konserwatorzy zastanawiają się, jak uchronić zagrożone dzieła przed Niemcami, komnata jest już na celowniku złodziei sztuki. Planowana na rok 1941 generalna renowacja zostaje przesunięta na czas nieokreślony. Przybycie niemieckich żołnierzy do pałacu, który nieznacznie ucierpiał podczas zdobywania Leningradu, jest początkiem końca komnaty. O demontażu pomieszczenia o takich rozmiarach i do tego pod obstrzałem nie może być mowy. Pracownicy w obawie o swoje własne życie po prostu nie mają na to czasu i ograniczają się do zabezpieczenia cennego zabytku rolkami papieru oraz wełną. To chroni bursztyn tylko częściowo przed wibracjami po wybuchach pocisków, ale nie przed zachłannością najeźdźców. Przed przybyciem oficerów odpowiedzialnych za „zabezpieczanie”, czyli plądrowanie dzieł sztuki na terenach okupowanych szeregowcy zdążyli uszkodzić bezcenne dzieło sztuki, wyłamując kolbami lub bagnetami kawałki bursztynu ze ścian. Dopiero przybycie na miejsce przełożonych kładzie kres tym wybrykom. Wiadomo jednak, że komnata bardzo ucierpiała podczas zdobywania pałacu.

Toteż żeby niedopuścić do dalszych zniszczeń bezcennego dzieła i wykonać rozkaz partii, zapada decyzja o przewiezieniu jej do Królewca. Pomysłodawcą tej idei był ówczesny dyrektor Pruskiego Muzeum w Królewcu, dr Alfred Rhode. Już przed wojną zasłynął jako wybitny specjalista od bursztynu, więc jak tylko pojawiła się możliwość translokacji komnaty z zagrożonego walkami pałacu, Rhode nie zwlekał i wielokrotnie starał się o pozwolenie demontażu i ewakuacji bursztynu z Carskiego Sioła. To jednak nie było wcale takie proste, gdyż na terenach wokół Leningradu trwały nadal ciężkie walki.
Z pomocą Rhodemu przyszedł jego zwierzchnik, gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch, który zorganizował transport komnaty z zagrożonego Carskiego Sioła do bezpiecznego Królewca.
W przeciwieństwie do dra Rhode, Erich Koch był fanatycznym narodowym – socjalistą. Do NSDAP wstąpił już w roku 1922. Cieszył się zaufaniem Führera, który mianował go wpierw gauleiterem i nadprezydentem Prus Wschodnich, a później komisarzem okupowanych ziem Ukrainy i Białorusi, gdzie panował bezwzględnie i niemal absolutnie. Erich Koch zasłynął nie tylko jako lojalny urzędnik partyjny, ale również jako kolekcjoner zrabowanej sztuki na terenach okupowanych.

Działając pod przykrywką założonej przez siebie fundacji Erich Koch Stiftung, nazista ten w rabowaniu dzieł sztuki ustępował tylko ścisłej górze partyjnej.

W jego imieniu podczas wojny skonfiskowano całe kolekcje, a większość z nich do dziś czeka na odnalezienie. Wiadomo, że jeszcze przed wojną okazaywał żywe zainteresowanie bursztynem. Jednak najciekawszy jest fakt, że Erich Koch był również związany z Pasłękiem. Już w latach 30. organizował tu wiece partyjne, ponadto miał w Pasłęku rodzinę, którą często odwiedzał. To właśnie jego osoba jest jednym z najważniejszych śladów prowadzących pod basztę północno-wschodnią.

Pod okiem kuratora

Zapakowana w 27 skrzyń Bursztynowa Komnata wraz z innymi dziełami sztuki została wywieziona z palacu Katarzyny już jesienią 1941. Do transportu Niemcy używają aż 18 ciężarówek wojskowych, co podczas trwania ofensywy jest wyzwaniem logistycznym. Jest to zadanie w sam raz dla gauleitera Ericha Kocha, który już w latach 20. zasłynął jako organizator funduszy partyjnych, czym zyskał sobie zaufanie Führera. Posiada on nie tylko władzę, ale i odpowiednią dawkę bezczelności, aby skutecznie wyegzekwować wywóz zrabowanych dzieł sztuki z Carskiego Sioła, podczas gdy dookoła szaleje bitwa o Leningrad.

Zrabowana komnata trafia do Królewca w październiku 1941. Składa sie wtedy ze 107 paneli i 150 figur. Już przy rozpakowywaniu okazuje się, że brakuje 2 par drzwi. W liście wystosowanym do generalicji, odpowiedzialnej za wschodnio-północny odcinek frontu, dr Rhode prosi o „fachowy demontaż i przesłanie brakujących elementów do muzeum w Królewcu”, co następuje już w styczniu 1942. Zadbali o to umundurowani rzeczoznawcy.
Rhode był najbardziej uznawanym autorytetem w dziedzinie bursztynu w tej części Europy. Nie był zagorzałym nazistą, ale stosunkowo szybko pogodził się z realami, jakie zapanowały w Niemczech 1933. Rhode to typowy przykład naukowca – oportunisty, który w zamian za doskonałe warunki pracy gotów był sprzedać swoje umiejętności oraz swoje dobre imię. Poświęcił badaniom bursztynu swoje całe życie. W środowisku znawców uchodził za specjalistę i z jego opinią liczono się na całym świecie. Publikacje dr. Rhodego były w pewnym sensie podręcznikami w dziedzinie sztuki bursztynu, i to nie tylko w Niemczech. W jednym ze swoich bestsellerów przypomniał swoim czytelnikom o istnieniu Bursztynowej Komnaty, ubolewając jednocześnie nad faktem, że bezcennego dzieła nie można podziwiać w żadnym niemieckim muzeum. Nie był to jedyny ukłon naukowca w kierunku nowej władzy – w wygłoszonym przez siebie referacie serdecznie podziękował właśnie Erichowi Kochowi, który w 1933 przeforsował w Reichstagu ustawę o ochronie „niemieckiego bursztynu”.

Nietrudno sobie wyobrazić, co dla pasjonaty, jakim był dyrektor muzeum w Królewcu, znaczy możliwość opieki nad Bursztynową Komnatą. Badania nad nią stanowią spełnienie jego marzeń zawodowych i osobistych. Jako prawdopodobnie ostatni fachowiec miał okazję obejrzeć każdą z części i prześledzić wszystkie zmiany, które zostały dokonane przez włoskich mistrzów w Carskim Siole. Miał on też okazję przekonać się, co zostało zniszczone lub ukradzione podczas demontażu. Dziś wiadomo, że do Królewca komnata dotarła w opłakanym stanie. Oprócz kradzieży drobnych części Rhode stwierdził ubytki w parkiecie, brak świeczników i ozdób sufitu, których odzyskać się nie udało.

Po dokładnych pracach badawczych pod koniec marca 1942 tylko część komnaty zostaje częściowo odbudowana i z wielką pompą udostępniona publiczności. Uroczystego otwarcia w Muzeum w Królewcu dokonuje zastępca Ericha Kocha, Helmut von Wedelstaedt, czyniąc z Bursztynowej Komnaty instrument propagandowy. Gazety w całej Rzeszy opisują to wydarzenie jako rzekomy „powrót komnaty do domu”, przypominając, że to właśnie król Prus Fryderyk zlecił budowę komnaty. Nie wspominają natomiast o zrabowaniu dzieła z pałacu Katarzyny i zniszczeniach dokonanych przez plądrujących żołnierzy.

Komnata wystawiana jest na III p. w południowym skrzydle zamku. Tak naprawdę dyrektor muzeum dysponuje tylko jednym pomieszczeniem, które swoimi rozmiarami przypominało salę w pałacu Katarzyny. Te części, które nie weszły w skład ekspozycji, zdeponowano w piwnicach pod zamkiem. Komnata wystawiana w muzeum w Królewcu jest co prawda nadal bezcenna i piękna – ale nie jest to już dzieło Andrzeja Schlütera, które dojrzewało pod nadzorem Rastrielliego.

Wystawa cieszy się ogromnym powodzeniem. Jednak zrabowany bursztyn daje nie tylko powody do radości. Przez te 2 lata, podczas których mieszkańcy Królewca mogli podziwiać komnatę w swoim mieście, niemieccy konserwatorzy z dr. Rhodem na czele mają podobne problemy z jej konserwacją co ich radzieccy koledzy po fachu. Bursztyn po prostu źle znosi warunki panujące w muzeum, tak samo zresztą jak w pałacu w Carskim Siole, gdzie suche powietrze i wahania temperatury dokuczały mu przez ponad 200 lat. Wiadomo, że Rhode zamierzał przeprowadzić niezbędny remont generalny powierzonego mu zabytku, do którego jednak nigdy nie doszło. Historia lubi się powtarzać – wraz ze zbliżającym się końcem wojny to właśnie w Królewcu ważył się los komnaty z Carskiego Sioła.

Początek zagadki

Jest rok 1944 – sytuacja militarna Rzeszy pogarsza się z miesięca na miesiąc. Alianckie samoloty coraz odważniej zapuszczają się w głąb Rzeszy i bombardują największe miasta, również te położone na wschodzie, skąd wojna jak bumerang powraca do Niemiec w postaci kontrofensywy Armii Czerwonej.

Pierwszy nalot RAF-u na wiosnę 1944 nie wyrządza co prawda większych szkód, ale dla dr. Rhode jest on znakiem ostrzegawczym.

Przezorny dyrektor muzeum już od dawna nie wierzy w puste słowa Naczelnego Dowództwa i wie dokładnie, jakie niebezpieczeństwo grozi Królewcowi i bezcennemu skarbowi. Natychmiast po nalocie dyrektor wydaje polecenie spakowania komnaty w skrzynie i przeniesienie ich do lochów pod zamkiem, które uchodzą za bezpieczne. Ale Rhode traktuje piwnice zamkowe jako rozwiązanie przejściowe.
Również człowiek władzy Erich Koch nie wierzy w hasła o ostatecznym zwycięstwie nadawane z Berlina, mimo że sam powtarza je z fanatyczną gorliwością. Jako komisarz dla terenów okupowanych na Białorusi i Ukrainie Koch dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, jaki los czeka Prusy Wschodnie, wie i to, że właśnie Królewiec będzie jednym z pierwszych miast, które padnie ofiarą krwawej zemsty za zbrodnie popełnione przez Niemców.
Dlatego Koch zleca dr. Rhodemu, by ten rozejrzał się za dobrym miejscem ukrycia komnaty poza Królewcem. Do dziś nie wyjaśniono, czy zrobił to przed potężnymi nalotami brytyjskiego RAF-u na Królewiec, które miały miejsce pod koniec sierpnia (26/27 i 29/30 1944) i które obracają w popiół ponad 40% historycznego miasta, w tym również zamek. Wiadomo jednak, że będący pod wrażeniem nalotu i lądowania aliantów w Normandii Erich Koch wywiera presję na swojego podwładnego. 6 września 1944 Alfred Rhode listownie zwraca się o pomoc do księcia Aleksandra zu Dohny, przedstawiciela szlachty wschodniopruskiej, zamieszkałego w pałacu w Schlobitten (Słobity), niedaleko Pasłęka. Proszony o tymczasowe przechowanie Bursztynowej Komnaty oraz innych eksponatów z królewskiego muzeum, książę odmawia pomocy już 11 września, twierdząc, że jego posiadłość nie nadaje się na kryjówkę dla tak cennego skarbu.

Jakimi motywami kierowal się książę, odmawiając Rzeszy tak wielkiej przysługi, nie wiemy. Całkiem możliwe że zrobił to w obawie o własne bezpieczeństwo, gdyż w dobie schyłku III Rzeszy zrabowane skarby używane były jako karty przetargowe w ostrej walce politycznej. Dziś nazwalibyśmy ją „gorącym towarem”, którym książę nie chciał się poparzyć.
Jednak front zbliża się do Królewca i dr Rhode nie ma czasu zastanawiać się nad drobiazgami. Chodzilo o szybką ewakuację cennego skarbu z Królewca. Czy po odmowie księcia kurator zrabowanych dzieł sztuki poszukał innego rozwiązania? Do dziś też nie wiadomo, czy dyrektor muzeum razem z Kochem, czy też pracując przeciwko niemu, zdążył ewakuować komnatę z piwnic przed drugim nalotem na Królewiec. Istnieją mianowicie 4 główne teorie odnośnie losu Bursztynowej Komnaty, które jak wszystkie inne spekulacje na temat Bursztynowej Komnaty mają swój początek w Królewcu. Teoria Nr 1 – Bursztynowa Komnata nigdy nie opuściła Królewca i uległa zniszczeniu podczas drugiego nalotu na miasto w sierpniu 1944 r. Teoria Nr 2 – Bursztynowa Komnata zostala ukryta w Królewcu, prawdopodobnie w podziemiach zamku. Teoria Nr 3 – Bursztynowa Komnata opuścila Królewiec i została zniszczona podczas transportu. Teoria Nr 4 – Bursztynowa Komnata opuścila Królewiec i została ukryta.

Żadnej z wymienionych powyżej teorii nie udało się potwierdzić lub zaprzeczyć. Stanowią one zresztą tylko 4 główne nurty, na podstawie których powstało nie mniej niż 100 mało wiarygodnych, ale niewątpliwie ciekawych teorii spiskowych i sensacyjnych. Tajemnicze zniknięcie bardzo owocnie wpływało na fantazję poszukiwaczy skarbów z całej Europy.
A szukano jej w samym Krolewcu, na dnie Bałtyku, w Weimarze (Saksonia), w bunkrach i sztolniach. Szukali Rosjanie, Litwini, Polacy i Niemcy. Szukały nawet służby specjalne bylego NRD i zwykli poszukiwacze skarbów. Niejeden przypłacił to zdrowiem lub życiem, penetrując podziemia zamków lub bunkry. Najsłynniejszym przypadkiem jest Georg Stein, niemiecki poszukiwacz – idealista, którego zmasakrowane ciało znaleziono w 1987. Pochodzący z Królewca były żołnierz Wehrmachtu opowiadał, jak na własne oczy widział, jak zapakowana w drewniane skrzynie komnata opuszcza zamek w drodze na zachód. Tezę tę próbował udowodnić, szukając jej w bunkrach i sztolniach na terenie Niemiec. Krótko przed śmiercią ogłosił, że jest blisko rozwiązania zagadki. Stein podzielił los skarbu, którego nieustannie szukał – zginął w tajemniczych okolicznościach. Zadziwiające jest to, że w swoich działaniach był skuteczny. Odnalazł np. cenne księgi z biblioteki z klasztoru Petszur z okolic Leningradu.

Komnata tajemnic a Pasłęk

Jednak za najbardziej wiarygodną uznano tezę, według której skarb udało się ocalić i przynajmiej częściowo wywieźć z Królewca. W trakcie transportu do miejsca przeznaczenia komnata została prawdopodobnie ukryta i zabezpieczona. Istnieją bardzo poważne powody, by przypuszczać, że miejsce to znajduje się na terenie byłych Prus Wschodnich.
Przemawia za tym sytuacja militarna Niemiec w 1944 i wojenny chaos wewnątrz kraju. Trudno po prostu uwierzyć, żeby Erich Koch i dr Rhode brali pod uwagę transport komnaty w głąb Rzeszy, ryzykując, że padnie ofiarą nalotu lub zostanie po prostu rozkradziona lub przechwycona przez jakiegoś partyjnego rywala Kocha, których w roku 1944 mu nie brakowało. Szczególnie Kochowi musiało zależeć na schowku blisko Królewca, żeby można ją było po wojnie bez problemu odnaleźć i wykorzystać w formie „asa w rękawie” do ratowania własnej skóry. Również przywiązany emocjonalnie do bursztynu dr Alfred Rhode z pewnością chciał uniknąć niekontrolowanego transportu zatłoczonymi uciekinierami i wojskiem szosami. Jedynym bezpiecznym rozwiązaniem było znalezienie dobrego schowka niedaleko Królewca.

Za tezą ukrycia komnaty na terenie Prus Wschodnich przemawia fakt, że wywozem zrabowanych dzieł sztuki z Prus Wschodnich zajmowali się owi oficerowie rzeczoznawcy, którzy byli odpowiedzialni za ich kradzież w latach 1941-1942.

Działali na podstawie rozkazu z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Specjalnie w tym celu utworzony Einsatzstab A (sztab operacyjny) na rozkaz Führera wywiózł z Prus Wschodnich wiele bezcennych dzieł sztuki – ale nie było wśród nich Bursztynowej Komnaty. W Prusach Wschodnich nadal panował gauleiter Erich Koch, który był na tyle przebiegły i zuchwały, by móc zlekceważyć rozkazy głównego urzędu. Czy przechwycił on skrzynie z bursztynem?
Pasłęk faktycznie mógł odegrać znaczącą rolę w ewakuacji Bursztynowej Komnaty. Leży on nie tylko na terenie byłych Prus Wschodnich, ale również na jednym ze szlaków prowadzącym z Królewca w głąb dawnej Rzeszy niemieckiej i musiał być brany pod uwagę jako tymczasowa kryjówka. Pierwszym śladem prowadzącym poza Królewiec jest list dr. Rhode do księcia zu Dohny. Listowna odmowa junkra nie oznacza przecież, że dr Rhode nie brał tych okolic pod uwagę. Jesienią 1944 r. nie było wiele czasu do namysłu. Za Pasłękiem przemawia również fakt, że zamek wraz z jego podziemiami spełniał warunki mikroklimatyczne i logistyczne. Z kronik miasta wynika, że pod Pasłękiem kilometrami ciągną się korytarze i tunele, które są ze sobą połączone. Atuty miasta doskonale były znane Erichowi Kochowi. Był on związany z miasteczkiem od 1928, kiedy to właśnie tu z niczego tworzył komórki partyjne NSDAP, za co został mianowany gauleiterem Prus Wschodnich. Ponadto miał w Pasłęku rodzinę, którą często odwiedzał. Jedną z ulic miasteczka na jego cześć nazwano Kochstrasse. Osoba gauleitera stanowi ważny, jeżeli nie najważniejszy wątek w opcji pasłęckiej. W literaturze o zaginięciu Bursztynowej Komnaty to właśnie Erich Koch figuruje jak osoba kluczowa i trudno sobie wyobrazić, żeby ewakuacja Bursztynowej Komnaty mogła odbyć się bez jego wiedzy i zgody. Jednak nawet dla człowieka władzy zorganizowanie transportu obiektu, którym interesował się również Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, musiało być ogromnym przedsięwzięciem logistycznym, co znowu przemawia za kryjówką bliżej Królewca. Ogłoszona przez Goebbelsa wojna totalna w 1944 trwała na dobre i „wynajęcie” wystarczającej ilości cieżarówek w celach nielegalnego transportu w głąb Rzeszy wydaje się mało prawdopodobne, zwłaszcza że Koch nie chciał tracić swojego skarbu z pola widzenia.

Istnieją wypowiedzi świadków mieszkających w Pasłęku pod koniec II wojny światowej, którzy widzieli, jak jesienią 1944 na dziedziniec wjechały wojskowe ciężarówki, z których pod osłoną nocy żołnierze rozładowywali drewniane skrzynie. Nikt natomiast nie widział, jaka była ich zawartość. Do dziś świadkowie pozostają anonimowi.
Jeden człowiek, który mógłby wnieść światła w sprawie zawartośći skrzyń, umiera już w 1945 w Królewcu. Jako oficjalną przyczynę śmierci dr. Alfreda Rhode władze sowieckie podają tyfus spowodowany głodem. Zresztą radziecka komisja ds. Bursztynowej Komnaty zadziwiająco szybko, bo w 1946 orzekła, że Bursztynowa Komnata uległa zniszczeniu podczas nalotu na Królewiec. Jednak w 1955 były przewodniczący komisji, Aleksander Brjussow, sam zaprzeczył tym wynikom i przedstawił tezę, że większa część komnaty przetrwała wojnę i została ukryta.

Drugi człowiek, który wiedział z pewnością jeszcze więcej niż Rhode, swoje tajemnice zabrał do grobu. Schwytany przez Brytyjczyków były gauleiter zostaje wydany władzom Polski Ludowej, z którymi od początku prowadzi grę podwójną. Pierwotnie został skazany na karę śmierci, która została zamieniona na dożywocie. Nieoficjalnie mówiło się, że rzekoma wiedza o losie komnaty uratowała go przed szubienicą. Nic więc dziwnego, że podczas przesłuchań i wywiadów Koch często zmieniał zdanie, zadziwiając swoich rozmówców nowymi teoriami o losie komnaty. Do końca nie wiadomo, czy Koch nie wiedział, co się z nią stało się, czy milczał z przekonania. Trudno uwierzyć, żeby człowiek, który był w NSDAP od jej początków, nagle zmienił zdanie i był skłonny pomóc w odzyskaniu przez Rosjan bezcennego skarbu. Erich Koch zmarł w 1986 w więzieniu w Barczewie, nie wskazując żadnych konkretnych śladów.

Zamek w Pasłęku przekopywany był kilkakrotnie. Jednak wizja lokalna radiestetów Edwarda Trusielewicza i dr. Lucjana Nowaka w grudniu 1980, i badania w 1983 umocniła frakcję zwolenników teorii pasłęckiej. Trusielewicz do końca swojego życia twierdził, że ogromna ilość bursztynu leży pod północno- -wschodnią basztą na głębokości 10-11 metrów.
Warto się jednak zastanowić nad jednym – jeżeli nawet udało się wywieźć i ukryć skrzynie właśnie w Pasłęku, to nie z myślą, żeby leżały tam przez następne 50 lat. Chodziło tak naprawdę o tymczasową ewakuację komnaty przed Armią Czerwoną. Owszem, warunki mikroklimatyczne panujące w podziemiach były z pewnością lepsze niż w niejednej sztolni – ale w jakim stanie znajdowałby się bursztyn, gdyby teraz został odnaleziony.
Powrót do Carskiego Sioła

Dlatego też Rosjanie postanowili nie czekać na te być może smutne odkrycie i chcąc pokazać światu piękno Bursztynowej Komnaty w 1979 rozpoczęli jej rekonstrukcję. Była to praca syzyfowa. Radzieccy konserwatorzy dysponowali zaledwie jedną fotografią kolorową i opisami świadków naocznych. Już w 1989 prace wstrzymano z powodu braku pieniędzy. W roku 1999 w sukurs Rosjanom przyszedł niemiecki koncern gazowy Ruhrgas AG, który postanowił objąć patronat nad rekonstrukcją, co było jedyną szansą na jej dokończenie. Firma wyłożyła na ten cel ok. 3,5 miliona dolarów. Większość tej sumy została przeznaczona na zakup bursztynu, który sprowadzano z tego samego wykopaliska, z którego pochodził materiał do oryginalnej komnaty. Prace poprzedziły badania naukowe w archiwach we Włoszech, Niemczech oraz w Rosji.

St. Petersburg, rok 2003.

W mieście z wielką pompą obchodzone są uroczystości związane z 300 rocznicą założenia dawnej stolicy Rosji. Jak na Rosję przystało, uroczystości nie ma końca. Jednak najważniejsze wydarzenie ma miejsce nie w samym Petersburgu, lecz w miejscowości Puszkin, w której mieści się Muzeum Carskie Sioło. W obecności prezydenta Rosji i ówczesnego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, równe 20 lat po badaniach w Pasłęku, Bursztynowa Komnata znów rozjaśniła to samo pomieszczenie w Pałacu Letnim, z którego została wywieziona jesienią 1941. Czy jest to to samo dzieło, które zapierało dech w piersiach gości przyjmowanych przez carów? Niektórzy twierdzą, że jest piękniejsza. Nam, którzy znają ją tylko z fotografii i opisów, nie dane jest to oceniać. Możemy tylko schylić czoło przed rosyjskimi konserwatorami i docenić to, czego dokonali.
Nadziei na odnalezienie tej prawdziwej jednak nie pogrzebano do końca. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku pojawiły się na czarnym rynku dwa fragmenty, których autentyczność została potwierdzona laboratoryjnie. Były to jednak części zrabowane indywidualnie przez oficera Wehrmachtu jeszcze przed przewiezieniem komnaty z Carskiego Sioła do Królewca zimą 1941. Los reszty nadal pozostaje zagadką.
Czy jest szansa na odnalezienie chociaż większości oryginalnych? Wierzy w to dr Aleksander Żurawlow, który pełnił funkcję dyrektora i szefa artystycznego prac związanych z rekonstrukcją. „Bursztynowa Komnata nie uległa zniszczeniu. Leży gdzieś pod ziemią i czeka na swój wielki moment. Ale to jeszcze nie teraz. Dzisiaj jest po prostu za wcześnie na powrót Bursztynowej Komnaty. Nie potrafię powiedzieć, kiedy on nastąpi. Ale jestem pewien, że kiedyś świat dojrzeje do tego powrotu”.

Dopóki podziemia pod Pasłękiem nie zostaną dokładnie zbadane, nie można wykluczyć, że to właśnie tu zaginiony skarb carów zakończy swoją odyseję, którą rozpoczął w 1716. W miasteczku znowu zrobi się nerwowo. Bo kto nie chciałby uczestniczyć w odtajnieniu zagadki Bursztynowej Komnaty?

Autorzy zdjęć: E.ON Ruhrgas i Paweł Tucki.