Upadek Baszszara al-Asada w grudniu 2024 roku nie zakończył niepokojów Syrii, która nadal musi mierzyć się z kolejnymi wybuchami przemocy. Nowe państwo syryjskie, targane starymi problemami, istnieje już ponad pół roku. Dziedzictwo czternastu lat wojny pozostanie jednak widoczne jeszcze przez dziesięciolecia. O tym, jak wygląda życie w tym kraju, rozmawiamy z Magdaleną Foremską, koordynatorką pomocy natychmiastowej Polskiej Akcji Humanitarnej. Wywiad przeprowadziliśmy jeszcze przed wydarzeniami w As-Suwajdzie.
20 czerwca obchodziliśmy Światowy Dzień Uchodźcy, z którymi Syria jest kojarzona od ponad dekady. Nawet w poprzednim roku Syryjczycy stanowili co trzeciego odbiorcę azylu w Unii Europejskiej. Jak w takim razie wygląda sytuacja w tym kraju?
4,5 miliona Syryjczyków jest zarejestrowanych jako uchodźcy w krajach ościennych – Libanie, Jordanii i Turcji. Po czternastu latach wojny i nagłych wydarzeniach z listopada i grudnia sytuacja humanitarna jest bardzo trudna.
Ilu uchodźców wewnętrznych znajduje się w Syrii?
To może być nawet ponad 7 milionów.
W kraju, który liczy 25 milionów mieszkańców.
Tak, chociaż dokładna liczba mieszkańców Syrii jest dyskusyjna. Wiemy, że 1,5 miliona już wróciło do miejsca zamieszkania w ciągu ostatnich miesięcy. Do kraju wróciło też około pół miliona uchodźców z zagranicy, przede wszystkim z Libanu, Jordanii i Turcji. Oczekuje się, że do końca roku do kraju powróci 1,5 miliona osób. Według szacunków będzie to około 700 tysięcy osób z Turcji, 400 tysięcy z Libanu, 200 tysięcy z Jordanii i około 20–30 tysięcy z Egiptu. Nie mamy danych dotyczących powrotów z Europy, ale wiemy, że one też trwają. Zdarza się, że ludzie przyjeżdżają tylko na chwilę, bo pierwszy raz od czternastu lat mogli zobaczyć rodzinę i dom, który zostawili. W najlepszym wypadku taki budynek jest tylko lekko uszkodzony i pusty. Zdarza się jednak, iż zamieszkał w nim ktoś inny, a dochodzenie praw własności może być trudne. Reżim Asada wydawał opuszczone budynki nowym właścicielom. To tylko jeden z problemów.
Jeśli spojrzymy na takie miasta jak Aleppo, Hama lub Hims [centralna część kraju – przyp. red.], gdzie toczyły się bardzo ciężkie walki, to część miasta wygląda w miarę normalnie, a druga połowa jest zwyczajnym gruzowiskiem. W Dajr az-Zaur, mieście na wschodzie kraju, które doświadczyło walk z Da’isz, około 80% miasta to gruzy.
Do dzisiaj? Po siedmiu latach od wyzwolenia z rąk dżihadystów?
Tak. To jest widok jak z Warszawy 1944 roku. Mówiąc o gruzach, mam na myśli również budynki częściowo zawalone lub grożące zawaleniem. Widziałam opuszczony budynek, w którym na pierwszym piętrze bawiły się dzieci. Budynek obok był całkowicie zawalony, a w gruzach stała tabliczka z ostrzeżeniem o minach. To była odległość ledwie kilku metrów. Ta rodzina miała do wyboru mieszkanie w takich warunkach lub w namiocie za miastem. Z takimi decyzjami mierzą się miliony Syryjczyków. Wraz z nastaniem lata coraz więcej osób wraca do kraju, bo pogoda pozwala na życie w prowizorycznych warunkach, bez deszczu lub zimna. Będzie to również okazja, żeby wyremontować zniszczone budynki, co też jest wyzwaniem. Od kolegi z lokalnej organizacji wiem, że wykwalifikowani budowlańcy są zamówieni na ponad rok do przodu.
Idąc przez zniszczoną dzielnicę, można nagle zauważyć suszące się pranie i doniczkę z kwiatkiem. To jest znak, że ktoś zdecydował się wrócić do takiego miejsca, bez bieżącej wody, sanitariatów czy energii elektrycznej. Ludzie są tak bardzo spragnieni powrotu po kilkunastu latach wygnania, że decydują się na taki krok.
Nawet jeśli uda się wrócić do domu w dobrym stanie, problemem nadal jest dostęp do usług. W trakcie wojny wojska rządowe zniszczyły większość dużych szpitali. Pozostały jedynie małe placówki, gdzie zakres możliwości jest ograniczony. Inną bolączką jest edukacja. Na terenach wiejskich za transport do szkoły trzeba zapłacić. Podstawówki są w miarę dostępne, ale wiele osób mieszkających na wsi finansowo nie jest w stanie pozwolić sobie na wysłanie dzieci do szkoły średniej.
Problemem jest też infrastruktura wodno-sanitarna, szczególne w takim klimacie. Przez ostatni tydzień mojego pobytu w Damaszku temperatura nie spadała poniżej 36 ℃. W takich warunkach dostęp do czystej wody i działający system wywozu ścieków jest niezwykle ważny. W syryjskich miastach rury również odniosły uszkodzenia w trakcie wojny. Ścieki potrafią mieszać się z czystą wodą. W Dajr az-Zaur niektóre wodociągi mają części i sprzęt z lat 50. Nietrudno zgadnąć, że jakość wody z takich instalacji nie jest najlepsza. Czasami wody po prostu nie ma. Na obrzeżach dużych miast ludzie mają dostęp do wody zazwyczaj dwa razy w tygodniu po trzy, cztery godziny. Jeśli potrzeba więcej, można zamówić beczkowóz, ale cena wody dla pięcioosobowej rodziny na tydzień to około 25 dolarów. Pensja urzędnika na prowincji to około 45–50 dolarów. Ludzie starają się dzielić wodą czy kupować ją na spółkę.
A jak wygląda sytuacja z żywnością?
Jest to problem i będzie jeszcze większy. Obecnie mamy w Syrii największą suszę od 1989 roku. Już teraz wiemy, że tegoroczne plony będą o wiele gorsze, co wpłynie na ceny żywności. Koszty życia przerastają możliwości wielu osób. W dniu, kiedy Donald Trump ogłosił zniesienie sankcji, wprowadzono kolejne podwyżki, podczas gdy pensje stoją w miejscu.
Z tego, co słyszałem, w Damaszku prąd jest dostępny przez mniej więcej 2 godziny dziennie.
Tak, maksymalnie przez dwie, trzy godziny. Ale nawet w tym okresie dostępności prąd potrafi wyłączać się kilkanaście razy w ciągu godziny. Pewnym rozwiązaniem jest montowanie paneli solarnych, ale koszt instalacji, w zależności od potrzeb, może wynieść nawet 2–3 tysiące dolarów. To jest propozycja dla najbogatszych. Na terenach wiejskich widzi się malutkie panele, które pozwalają przynajmniej naładować telefon. Problem jest ogromny, zwłaszcza że w lecie osoby starsze i dzieci powinny mieć dostęp do klimatyzacji. Według obecnych planów w ciągu trzech lat w najbardziej dotkniętych miastach elektryczność ma być dostępna przez dziesięć godzin. Brak dostępu to też problem dla szkół, zwłaszcza techników, gdzie prąd jest konieczny, by uczyć informatyki czy innych zajęć wymagających sprzętu.
Domyślam się, że ludzie masowo korzystają z generatorów. Jaka jest cena i dostępność paliwa?
Nie ma problemu z dostępem, stacje benzynowe działają. Cena paliwa to około dolara za litr.
Dla Syryjczyka jest to całkiem sporo.
Tak, ale to też zależy od tego, jakie są potrzeby. W Damaszku niektóre taksówki wyglądają, jakby miały za chwilę się rozlecieć. Samochody są w stolicy trzy- lub czterokrotnie droższe niż w Idlibie. Dużo ludzi jedzie na północ, żeby kupić auto. To jest różnica, powiedzmy, 3 tysiące dolarów a 16 tysięcy. W kraju dominują samochody japońskie lub koreańskie.
Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 2000 złotych miesięcznie.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.
Kolejnym wyzwaniem dla Syrii są miny i inne pozostałości po działaniach zbrojnych. Według SOHR od początku 2025 roku około 450 osób zginęło w ten sposób, ponad 200 z nich to były dzieci.
To jest spory problem. Największy we wschodniej części kraju, która była pod rządami Da’isz. Dotyczy to również obszarów rolniczych w pobliżu Eufratu, co jest szczególnie niebezpieczne. Ludzie chcą jak najszybciej wrócić do uprawiania swojej ziemi, a to prowadzi do wypadków. Jadąc autostradą do Dajr az-Zaur, można zobaczyć tabliczki ostrzegające przed schodzeniem z asfaltu. Na miejscu są organizacje zajmujące się rozpoznawaniem i likwidacją min, ale potrzeby są gigantyczne.
Czy jest Pani w stanie wyróżnić, w których miejscach sytuacja jest najgorsza, a w których życie jest nieco bliższe normalności?
Sam Damaszek nie jest zniszczony, chociaż część dzielnic lub miast aglomeracyjnych, zwłaszcza z przeszłością opozycyjną, jest zburzona. Wyjeżdżając ze stolicy, widzi się kilometry ruin. Na wsiach dostęp do wody i elektryczności jest bardziej skomplikowany. W miastach, nawet jeśli stacja wodna jest zniszczona, zawsze można udać się do kolejnej.
W Dajr az-Zaur sytuacja jest gorsza niż na zachodzie. Aleppo, Damaszek czy Hims były historycznie centrami przemysłowymi, są też całkiem blisko siebie. Jest tam dość bezpiecznie. Dajr az-Zaur jest około sześciu, siedmiu godzin jazdy od Damaszku. Tam jest trudniej. Nie tylko z powodu zniszczeń, ale też samej odległości. Sam przejazd przez autostradę może wiązać się z niebezpieczeństwem ze strony niedobitków Da’isz.
Czy w trakcie swojej pracy odwiedziła Pani Latakię lub Tartus na wybrzeżu Syrii?
Nie byłam tam. Chociaż wiem, że po masakrach w marcu władza pilnuje, by nie doszło do powtórki tych wydarzeń. Mimo wszystko część ludzi czuje się zastraszona. Są informacje o porwaniach kobiet alawickich i starciach z nowymi siłami porządkowymi. To się podobno dzieje na terenach wiejskich w okolicach Latakii.
Jak wygląda sytuacja gospodarcza w tym regionie? W Latakii walki nie były tak intensywne jak w innych częściach kraju. Czy tamtejsza infrastruktura jest w lepszym stanie?
Na pewno dostęp do elektryczności jest lepszy. Problemem jest jednak dostęp do wody. Wiele wsi alawickich znajduje się w górach, przez co dostarczenie tam wody jest trudniejsze, a pompy lubią się psuć. Latakia była głównym kurortem przedwojennej Syrii. Turystyka, przede wszystkim wewnętrzna, powoli tam wraca. Niedawno władze wydały dyrektywę, że na plażach publicznych należy wyglądać skromnie, by nikogo nie urazić. Zinterpretowano to tak, że kobiety powinny nosić burkini, a będąc na plaży, trzeba mieć na sobie sukienkę lub koszulę, Ta dyrektywa Ministerstwa Turystyki odbiła się szerokim echem, a nowe władze posądzono o ograniczanie wolności.
Urzędnicy zaczęli kluczyć, mówiąc, że nic nie jest zakazane, ale trzeba brać pod uwagę uczucia i wrażliwość innych. Według mojej znajomej, nowoczesnej sunnitki z Damaszku, tak naprawdę niewiele się zmieniło. Na publicznych plażach zawsze kobiety były bardziej zasłonięte, a pełna dowolność była na plażach hotelowych.
Nowa władza w Syrii trwa już ponad pół roku. Czy po takim czasie widać zauważalną poprawę jakości życia mieszkańców?
Absolutnie nie. Taką zmianę zobaczymy dopiero po zniesieniu sankcji, co zostało zapowiedziane, ale żeby przyszły efekty, musimy poczekać kolejne kilka miesięcy. Przez sankcje niemożliwe są jakiekolwiek transfery finansowe. Banki syryjskie są w sporej mierze sparaliżowane, co wpływa też na naszą pracę. O wiele trudniej jest nam przekazać pieniądze do kraju, żeby sfinansować nasze projekty. Jest problem z dostępnością gotówki, która stanowi podstawową formę płatności. Limit wypłat z banku to zazwyczaj 150 tysięcy funtów syryjskich [nazywanych też lirami – przyp. red.], to jest około piętnastu dolarów. Same dolary są wykorzystywane jako waluta dodatkowa.
Obecnie życie jest nawet cięższe. Jest drożej, sankcje nadal obowiązują. Ale Syria wraca do systemu SWIFT. To duży krok naprzód. W Damaszku pensja urzędnicza wynosi około 125 dolarów.
To ponad dwa razy więcej niż na prowincji.
Tak, ale ceny są zupełnie inne. Damaszek to drogie miasto. Z tego powodu, żeby się utrzymać, Syryjczycy często pracują na dwa albo nawet trzy etaty. Najpierw w urzędzie, potem jako taksówkarz, a czasem jeszcze pełnią funkcję nocnego stróża. Sytuacja jest ciężka, ale ludzie nadal cieszą się ze zmiany władzy.
To jest moje kolejne pytanie. Jakie są obecnie nastroje w Syrii. Nadal czuć te wielkie nadzieje czy dochodzi jednak do brutalnego starcia z rzeczywistością?
Nadal czuć nadzieję. Władza też zdaje sobie sprawę, że musi sprostać oczekiwaniom. Jednym z pierwszych ustaleń Damaszku z Waszyngtonem była zgoda Amerykanów, aby Katar i Arabia Saudyjska wypłaciły pensje sektorowi budżetowemu. Duży entuzjazm wywołała obietnica zniesienia sankcji. We wrześniu Asz-Szara pojedzie do Nowego Jorku wygłosić przemówienie na forum ONZ, jako pierwszy przywódca Syrii od 1967 roku. To też wpływa na poczucie dumy Syryjczyków. W dużych miastach, zwłaszcza w Damaszku, pojawiają się napisy z podziękowaniami dla Donalda Trumpa.

Prezydent Syrii Ahmad asz-Szara i brytyjski minister spraw zagranicznych David Lammy.
(Foreign, Commonwealth & Development Office)
Ludzie czują, że coś się zmienia. Kiedy rozmawiałam z mieszkańcami Damaszku, pytałam, co się działo w mieście w trakcie wojny. Od początku rewolucji rząd odciął się od codziennych spraw mieszkańców, takich jak remonty dróg. Wjeżdżając do miasta, czuć, jakby czas tam się zatrzymał dobrych kilkanaście lat temu. Damaszek sprawia wrażenie przykurzonego. Mnóstwo rzeczy nie działało. Dopiero po zmianie władzy ponownie włączono iluminację na Pomniku Miecza Damasceńskiego – jednym z symboli miasta. Widać też determinację Syryjczyków, którzy wychodzą z założenia, że najważniejszy jest koniec wojny, a z resztą sobie poradzą.
Nawet osoby, które były pesymistycznie nastawione, zaczynają widzieć pewne zalety, chociaż oczywiście nie oznacza to, że zaczęły popierać nowe władze. Wiele osób, zwłaszcza nowoczesnych elit, widziała w Hajat Tahrir asz-Szam restrykcyjnych islamistów. Obecnie zdają się bardziej ich akceptować. Mowa tutaj o syryjskiej klasie średniej, artystach, chrześcijanach czy nowoczesnych sunnitach. Ludzie ci byli przerażeni perspektywą islamistów w Damaszku, teraz wydają się mieć pewien kredyt zaufania. W stolicy funkcjonują kluby nocne, w kawiarniach pije się piwo i wino, chociaż nie tak powszechnie jak przed wybuchem wojny. Żołnierze i policjanci widzą to i nie reagują.
Największy niepokój o swoją przyszłość mają alawici, stanowiący około 10% populacji. Boją się prześladowań i dyskryminacji. Zapewnienie im bezpieczeństwa jest jednym z głównych wyzwań nowych władz i będzie papierkiem lakmusowym, na ile deklaracja, że nowa Syria to dom dla wszystkich, jest prawdą. To samo dotyczy relacji z Kurdami, druzami i chrześcijanami. Atak samobójczy na kościół z 22 czerwca jest przykładem, że sytuacja nie jest do końca opanowana i nowe władze muszą bardziej dbać o bezpieczeństwo swoich obywateli.
Sajdnaja niejedną osobę wyleczyła z asadyzmu.
Nasz kierowca był w tym więzieniu kilka dni po wyzwoleniu, szukał tam swojego brata, który zaginął kilka lat wcześniej. Widział setki zmasakrowanych zwłok, ludzie mieli wydłubane oczy, żeby trudniej było ich zidentyfikować. Słyszałam też historię kuzynki kobiety, z którą rozmawiałam. Jej syn miał nazwisko podobne do jednego z opozycjonistów, miał siedemnaście lat, kiedy aresztował go Muchabarat [z arab. „wywiad”, „służby specjalne” – przyp. red.]. Zamknęli go w więzieniu koło Damaszku.
Jego matka przez dziewięć lat co pół roku jeździła do nich, żeby się dowiedzieć, gdzie jest jej syn. Najpierw mówili, że go tu nie ma. Potem, że go przenieśli. Po dziewięciu latach jej powiedzieli, że od razu został stracony. Przez ten cały czas była okłamywana. Nie spotkałam Syryjczyka, który nie miałby podobnej historii w swojej rodzinie.
Poziom represyjności późnego Asada może być porównywalny z Saddamem.
Wiem od kolegi, dyrektora międzynarodowej organizacji pozarządowej, który mieszkał na terytoriach dawnego reżimu, że gdybyśmy odwiedzili go w tamtym czasie w mieszkaniu, to następnego dnia w jego gabinecie pojawiłby się człowiek pytający o to spotkanie. To był ten poziom inwigilacji.
Opowiem Panu pewną historię z Aleppo. W lutym poznałam tam profesora lingwistyki wykładającego na Uniwersytecie w Aleppo. Zapytałam go, co jest największą zmianą od czasu upadku Asada. Czym jest ta wolność? Odpowiedział: „To, że idąc do pracy na uniwersytet, nie muszę siedem razy pokazywać dokumentów. Trzy miesiące i jeszcze nikt nie poprosił mnie o dowód, to jest niesamowite”. Dla nas to jest nie do pomyślenia.
Od kiedy PAH funkcjonuje w Syrii?
Mieliśmy biuro na północy Syrii w latach 2013–2018. Potem wycofaliśmy się z Syrii, ale wróciliśmy po trzęsieniu ziemi w lutym 2023 roku. Zrealizowaliśmy szereg projektów w północno-zachodniej części kraju, w miastach takich jak Idlib, Afrin czy Azaz. Budowaliśmy nowoczesne wieże wodne, wyremontowaliśmy szkołę w obozie dla uchodźców wewnętrznych i zorganizowaliśmy letnie zajęcia wyrównawcze dla dzieci. Dużym zainteresowaniem cieszyły się zajęcia z przedsiębiorczości. Po ich zakończeniu uczestnicy otrzymywali grant na otworzenie własnej działalności. To były osoby, które straciły wszystko w wyniku trzęsienia ziemi i musiały znaleźć nowy sposób na utrzymanie swoich rodzin. Pół roku po zakończeniu projektu te małe biznesy nadal kwitły. To były warsztaty samochodowe, zakłady krawieckie, różnego typu sklepy. Również kobiety dobrze odnalazły się w tego typu działalności, stając się niekiedy głównymi żywicielkami rodziny. Dało nam to dużą satysfakcję.
Teraz zaczynamy kolejny projekt w Radżo na północy kraju dotyczący odbudowy infrastruktury wodnej, dzięki której ponad 25 tysięcy osób uzyska dostęp do czystej wody. Współpracujemy z fundacją inżynierów z Idlibu. To świetni fachowcy. Podróżujemy też po kraju, przede wszystkim w celu rozpoznania potrzeb lokalnej ludności. Każde miejsce ma trochę inną specyfikę. Wczesną jesienią planujemy rozpocząć kolejny projekt w okolicach Himsu, również w obszarze WASH [Water, Sanitation, Hygiene – przyp. red.].
PAH działał jedynie na terytoriach kontrolowanych przez opozycję? Bez Rożawy?
Nie, chociaż nasze biuro w Iraku pomagało uchodźcom kurdyjskim w trakcie tureckiej ofensywy w północnej Syrii [chodzi o operację „Źródło Pokoju” w 2019 roku – przyp. red.]. W samej północno-wschodniej Syrii nie prowadziliśmy działań. Podobnie w przypadku terenów kontrolowanych przez reżim Asada. Uważaliśmy, że warunki rejestracji nie pozwalały działać niezależnie, co jest jednym z fundamentów naszej pracy. Do Damaszku trafiliśmy już po zmianie władzy.
Drugi pobyt PAH w kraju zaczął się od reagowania kryzysowego. Z tego, co słyszę, obecnie te działania poszły w kierunku wsparcia rozwojowego.
Tak. Po trzęsieniu ziemi w lutym 2023 roku byliśmy na miejscu już po dwóch dniach. Po udzieleniu pomocy natychmiastowej zaczęliśmy działać w bardziej długofalowych projektach. To są rzeczy, które zostaną z ludźmi na lata, a nawet dziesięciolecia. Stosujemy najnowsze techniki i sprzęt, by nowo powstała infrastruktura działała jak najlepiej i jak najdłużej.
Bierzemy pod uwagę również kwestia ekologiczne. Budowane przez nas wieże wodne są wyposażone w panele słoneczne. Dzięki temu nie trzeba korzystać z generatora, którego obsługa swoje kosztuje. Przez większość roku, zazwyczaj dziesięć miesięcy, taka wieża jest zasilana energią słoneczną. Takie rozwiązania to przyszłość Syrii i całego regionu.
Kiedy rozmawiałem z Pani kolegami zajmującymi się Jemenem i Ukrainą, ważnym elementem była współpraca między organizacjami. Jacy są najważniejsi partnerzy PAH w Syrii?
Regularnie współpracujemy z dwiema lokalnymi syryjskimi organizacjami, z którymi realizujemy projekty od 2023 roku. Znakomici fachowcy. Tak naprawdę to ich zespoły odpowiadały za implementację. Nasz najnowszy projekt też będzie realizowany w takiej formie. Razem tworzymy strategię i rozmawiamy z potencjalnymi darczyńcami. Oprócz posiadania odpowiednich kwalifikacji ci ludzie znają lokalny teren, specyfikę każdej dzielnicy w Himsie czy każdej wsi pod Idlibem. Wiedzą, jakie są potrzeby i jak rozmawiać z tymi ludźmi. Z tego powodu zawsze stawiamy na organizacje lokalne, samemu będąc u ich boku.
Jak Syryjczycy postrzegają Polaków? Mają z nami jakieś konkretne skojarzenia?
Mogę powiedzieć, jak postrzegają PAH: bardzo dobrze. Nawet usłyszeliśmy od gubernatora Himsu, że na północy trudno znaleźć ważny element infrastruktury wodnej bez naszego logo. Mamy tam rozpoznawalność z pierwszego i drugiego okresu naszego pobytu.
Dla przeciętnego Syryjczyka pierwszym skojarzeniem z Polską jest Robert Lewandowski. Syryjczycy są gorliwymi fanami piłki nożnej. W kawiarniach często wspólnie ogląda się mecze.
Syryjczycy są bardzo gościnni. Po wielu latach izolacji są spragnieni kontaktów z zagranicą. Ludzie podchodzą, aby się przywitać i chwilę porozmawiać. Potrafią też odmawiać przyjęcia pieniędzy za wodę czy kawę, co bywa kłopotliwe.
Czy Pani jako pracowniczka humanitarna widzi szanse na odbudowę Syrii? Czy ten projekt ma realne szanse powodzenia?
Jesteśmy w momencie, kiedy sytuacja w Syrii jest dosyć stabilna i jest szansa, że pozostanie taka przez jakiś czas. Ale oczywiście to się bardzo szybko może zmienić. Jeśli zniesienie sankcji wejdzie w życie, nasza praca pod kątem logistyki i prowadzenia operacji stanie się o wiele prostsza. Potrzeby są ogromne, środki – jak zwykle – są ograniczone. Mamy jednak nadzieję, że uda się pozyskać kolejne fundusze. Jestem pełna nadziei. Obecnie sytuacja wygląda lepiej niż w marcu, kiedy wracałam z poprzedniego wyjazdu do Syrii. Wiadomo, wiele zależy od czynników zewnętrznych, ale trzymamy kciuki, by ta sytuacja się utrzymała. Po tylu latach wojny Syryjczycy chcą odbudować swój kraj i po prostu normalnie żyć.
