Był 6 czerwca 1983 roku. Ciemnoszary Hawker Sea Harrier FRS.1 numer ZA 176 z lotniskowca HMS Illustrious mknął nad zachodnim Atlantykiem. Radio nie działało, w zbiornikach pozostało paliwa na kilka minut lotu, a podporucznik Ian Soapy Watson nigdzie nie widział macierzystego okrętu. Skoro nie mógł wezwać pomocy, przymusowe wodowanie oznaczało jedno – jeśli ktoś szybko go nie znajdzie, Watson umrze w wodach Atlantyku.

Awaria

W pierwszych dniach czerwca 1983 roku Illustrious uczestniczył w NATO-wskich ćwiczeniach opodal wybrzeży Portugalii i Wysp Kanaryjskich. W ich ramach późnym wieczorem 6 czerwca z pokładu Lusty’ego wystartowały dwa Sea Harriery z 801. Eskadry Lotnictwa Morskiego z misją odnalezienia francuskiego lotniskowca. Prowadzonym w parze był właśnie dwudziestopięcioletni podporucznik Watson.

Zachowując ciszę radiową i nie włączając radaru, aby zminimalizować prawdopodobieństwo wykrycia, Sea Harriery udały się do wyznaczonej strefy. Dopiero tam włączyły radary i rozdzieliły się, poszukując celu. Zakończywszy bezowocne poszukiwania, Watson udał się do strefy spotkania, gdzie jednakże nikt nań nie oczekiwał. Nie byłoby to szczególnym problemem, gdyby nie ciężka awaria aparatury radiowej i nawigacyjnej, która przytrafiła się w międzyczasie w jego nowiutkim jeszcze – miał za sobą półtora roku służby – Sea Harrierze. Dodajmy zresztą, że sam Watson również nie był doświadczonym lotnikiem; był to dopiero jego czternasty lot w tym wyjątkowym samolocie zdolnym do pionowego startu i lądowania, zarazem dopiero czternasty dzień służby operacyjnej, a jego szkolenie wciąż jeszcze formalnie nie dobiegło końca.

„Skorzystałem ze wszystkiego, czym dysponował samolot i co mogło mi pomóc”, wspominał podporucznik Watson. „Próbowałem radiem. Miałem włączony radar. Ustawiłem alarmowy kod transpondera. I nic. A radar niczego nie łapał”. Na szczęście Brytyjczyk nie stracił zimnej krwi i podjął jedyną rozsądną w tej sytuacji decyzję: zwrócił samolot w kierunku wschodnim. Chciał znaleźć się jak najbliżej uczęszczanego szlaku żeglugowego łączącego Teneryfę ze stałym lądem. Tam miałby większe szanse na ratunek, a przy odrobinie szczęścia mógłby katapultować się tuż obok jakiegoś statku i w ciągu kilkunastu minut znaleźć się na jego pokładzie.

 sea harrier alraigo statek

Hawker Sea Harrier FRS.1 numer ZA 176 na Alraigo

Nadzieja

Mając zapas paliwa na sześć minut, pilot zauważył kontakt radarowy w odległości siedemdziesięciu mil morskich – to jest sto pięćdziesiąt mil od wybrzeży Portugalii, na wysokości Porto. Wkrótce dostrzegł swojego wybawcę. Był to 93-metrowy hiszpański masowiec Alraigo zmierzający z Deustu w Bilbao do Santa Cruz de Tenerife i dalej do Casablanki. Zgodnie z pierwotnym zamiarem Watson zszedł niżej, by przelecieć tuż obok statku i upewnić się, że załoga go dojrzy i pospieszy mu na ratunek, gdy już opuści Harriera.

Z bliska Watson zobaczył, co dokładnie znajdowało się na pokładzie Alraigo: biała furgonetka Mercedes MB100 i kilkanaście standardowych kontenerów dwudziestostopowych (zawierały między innymi części do dużego teleskopu dla Instytutu Astrofizyki na wyspie La Palma). Rodziła się więc okazja, by Watson mógł uratować nie tylko życie, ale i samolot. Łatwo sobie wyobrazić, że młody, dwudziestosześcioletni kapitan Aitor Suso Linaza przecierał oczy ze zdumienia, widząc Harriera przechodzącego w zawis nad jego statkiem i wyraźnie szykującego się do lądowania, postanowił jednak być dobrym gospodarzem – wysłał na pokład dziesięciu marynarzy z wężami gaśniczymi i dał rozkaz „maszyny stop”. To pierwsze było, rzecz jasna, ze wszech miar rozsądne, niezależnie od tego, że Watsonowi pozostało paliwa na maksymalnie kilkadziesiąt sekund, ale to drugie bardziej Brytyjczykowi zaszkodziło niż pomogło, gdyż sprawiło, że statek coraz mocniej kołysał się na morzu o stanie pięć.

 Fleet Air Arm Museum

Fleet Air Arm Museum

Niespełna pół minuty później koła Harriera dotknęły kontenerów. Watson natychmiast wyłączył silniki, by ochronić zarówno samolot, jak i załogę Alraigo przed uderzeniem gorącego powietrza i śmieci wzbitych podmuchem. Nie przewidział jednak, że kontenery mogą być bardziej śliskie niż pokład lotniskowca. ZA 176 począł ześlizgiwać się na tył, aż w końcu tylna goleń podwozia wypadła poza krawędź, a ogon uderzył w samochód będący własnością jednej z kwiaciarni na Teneryfie. W tym momencie Watson znów wykazał się zdrowym rozsądkiem – po prostu wciągnął podwozie. Uboczny skutek wstrząsu był jednak taki, że obluzował się i odpadł od węzła jeden z pocisków powietrze-powietrze. Przestraszeni marynarze czym prędzej – z pomocą Watsona – uwiązali zarówno pocisk, jak i samego Harriera, by przypadkiem nie wypadł za burtę. Wkrótce ocalały lotnik stanął przed kapitanem oraz pierwszym i drugim oficerem (dopiero co ściągniętym z koi, więc ubranym w samą bieliznę).

Mimo próśb (i nieomalże gróźb) brytyjskiej Admiralicji kapitan Suso nie zgodził się zmienić kursu i odstawić Harriera na Gibraltar czy tym bardziej na Maltę. Uwiązany samolot bezpiecznie doczekał wejścia do Santa Cruz trzy dni później. Tam czekali już wysłannicy Royal Navy (oraz tłumy gapiów i dziennikarzy), którzy przede wszystkim zabezpieczyli uzbrojenie. Hiszpańska Główna Izba Morska stwierdziła wkrótce, że Harrier musi być zwrócony prawowitym właścicielom, i Royal Navy wynajęła od BP zbiornikowiec British Tay, aby odstawił ZA 176 do ojczyzny. Tamtejsze ministerstwo obrony zadeklarowało z kolei wypłacenie „rekompensaty finansowej” właścicielowi statku, której wysokość ustalono ostatecznie na 570 tysięcy funtów; dodajmy, że Sea Harrier wart był około 7,5 miliona funtów.

 sea harrier alraigo statek

Alraigo wchodzi do portu w Santa Cruz de Tenerife.
(fot. funkoffizier.com)

Epilog

Kłopoty samego podporucznika Watsona nie skończyły się jednak z przybyciem na Teneryfę. Wręcz przeciwnie, opisywana tu historia prawie złamała mu karierę. Mimo że nie obciążono go bezpośrednio winą (prowadzący dochodzenie uznali, że zawinił brak doświadczenia Watsona oraz jego przełożeni, którzy wysłali go w powietrze w nieprzygotowanym samolocie), dostał naganę i na bardzo długo trafił za biurko, najprawdopodobniej nie tyle za własne błędy, ile za to, że naraził na śmieszność Royal Navy. W końcu jednak wrócił do latania i pozostał w służbie do 1996 roku.

Sea Harrier ZA 176 po naprawach również wrócił do latania i spędził jeszcze dwie dekady na stanie Royal Navy. Gdy w końcu jego czas – tak jak i innych Sea Harrierów w brytyjskiej flocie – dobiegał końca, umieszczono go w Newark Air Museum pod Newark-on-Trent w hrabstwie Nottinghamshire. Można go tam oglądać po dziś dzień.

Alraigo został sprzedany przez właściciela, przedsiębiorstwo García Miñaur, w 1991 roku. Obecnie pływa po banderą mołdawską i pod nazwą Golden Fox. Informacji o nim można szukać pod numerem IMO 7502277. Można jeszcze dodać jako ciekawostkę, że pod koniec lat 70. również służył do transportu uzbrojenia – tym razem nie przypadkowego – do RPA (ze względu na embargo ONZ należy tu raczej mówić o przemycie) i rządzonej przez Anastasia Somozę Nikaragui.

Bibliografia:

Raúl Villa Caro, El Alraigo: primer buque de mercancía general, portaaviones de la historia naval española. Revista General de Marina, grudzień 2011.
Tim Wright, Oldies & Oddities: The Alraigo Incident. Air & Space magazine, November 2008. airspacemag.com. Dostęp: 28 stycznia 2013.
Carlos Yárnoz, El buque 'AIraigo’ trasladó en 1978 material bélico para los ejércitos de Suráfrica y del dictador nicaragüense Somoza. El País, 17 czerwca 1983. elpais.com. Dostęp: 5 lutego 2013.
El «Harrier»que aterrizó en un buque español perdió un misil al posarse. La Vanguardia, 10 czerwca 1983.
Sea Harrier force-lands on cargo ship. Flight International, 11 czerwca 1983.
ALRAIGO – IMO 7502277. shipspotting.com. Dostęp: 5 lutego 2013.