Walki w rejonie Goose Green i Darwin były pierwszą okazją do zawarcia bliższej „bojowej znajomości” między żołnierzami przeciwnych stron konfliktu falklandzkiego. Dowiedzieli się oni o swoich nawykach, atutach i niedoborach. Warto było wziąć do serca wnioski przy planowaniu kolejnych działań, gdyż jak się okazało, dalsze walki prowadzono według schematów tam wypracowanych. Na dodatek strona brytyjska musiała poradzić sobie w obliczu jednej z największych traum, jakie mogą spotkać oddział na polu bitwy: utraty dowódcy.

Teren, położenie obrońców

Polem walki był przesmyk długości ośmiu i szerokości jednego do dwóch kilometrów, łączący północną i południową część Falklandu Wschodniego. Mniej więcej w połowie długości położone były dwie główne osady, składające się w sumie z kilkunastu budynków, głównym obiektem było zaś lotnisko polowe. W okolicy rozsianych było jeszcze kilka samotnych gospodarstw lub budynków mających nazwy własne i innych charakterystycznych obiektów krajobrazowych, które były punktami orientacyjnymi w działaniach taktycznych (Camilla Creek House, Boca House czy Burntside Pond).

Zasadniczym celem argentyńskiego garnizonu była obrona obydwu głównych osad i pasa startowego. Zadanie to powierzono podpułkownikowi Ítalowi Piaggiemu i silnemu garnizonowi (tzw. zespół bojowy „Mercedes”), który po otrzymaniu wzmocnień liczył 1630 żołnierzy1, przede wszystkim ze składu 12. i 25. pułku piechoty. Około 1200 mogło być wykorzystanych w bezpośrednich walkach. Argentyński dowódca ze sporą rezerwą podchodził do wartości bojowej powierzonych mu sił, znane są jego wypowiedzi, w których oceniał, iż składały się w większości z poborowych rocznik 1963, z zaledwie trzydziestodniowym przeszkoleniem unitarnym.



Na wyposażeniu Argentyńczyków w momencie rozpoczęcia walki znajdowały się:

  • bateria haubic 105 mm (trzy sztuki);
  • trzy działa bezodrzutowe 105 mm;
  • jeden moździerz 120 mm i dwa 81 mm;
  • bateria artylerii przeciwlotniczej (dwa podwójnie sprzężone działka Oerlikon 35 mm);
  • sześć podwójnie sprzężonych działek przeciwlotniczych Rheinmetall 20 mm2.

Kamienisty grunt utrudniał roboty ziemne, jednak ostatecznie udało się stworzyć system umocnień polowych w oparciu o pola minowe i sieć okopów, z kulminacją w pasie Darwin–Boca House. Wokół lotniska dyslokowano artylerię przeciwlotniczą, z kolei na cyplu na wschód od Goose Green znajdowała się artyleria polowa.

Po otrzymaniu informacji o lądowaniu Anglików pod San Carlos argentyńskie główne dowództwo rozkazało Piaggiemu przesunąć część sił bardziej na północ, dla łatwiejszego odparcia możliwego ataku z tego kierunku. W tym celu argentyński dowódca skierował kompanię kapitana Antonia Manresy z 12. pułku piechoty, w sile 104 żołnierzy, na linię Burntside House–Low Pass. Dodatkowo kilometr na północ od Camilla Creek House skierowano pluton zwiadowczy tego samego pułku. System obrony został wydatnie pogłębiony. Podsumowując, brytyjski lekki batalion spadochronowy nie miał łatwego zadania – był zmuszony do atakowania od czoła głęboko urzutowanych pozycji przeciwnika, bez możliwości manewru.

Siły Brytyjczyków

Po pomyślnym lądowaniu w rejonie San Carlos (21 maja) 3. Brygada Piechoty Morskiej brygadiera Juliena Thompsona przystąpiła do działań lądowych. Zasadniczym celem było odbicie z rąk argentyńskich Port Stanley, jednakże do tego zadania nie można było przystąpić bezpośrednio. Pozostawienie tak dużych sił przeciwnika w Goose Green, sił dysponujących na dodatek własnym lotnictwem szturmowym, groziło oskrzydleniem. Wobec powyższego brytyjskie dowództwo postawiło 2. batalionowi spadochronowemu zadanie rozbicia zgrupowania argentyńskiego w tym obszarze.

Angielscy spadochroniarze pod dowództwem charyzmatycznego podpułkownika Herberta Jonesa, mogli liczyć na wsparcie trzech armat 105 mm z 8. baterii artylerii piechoty morskiej i dział fregaty HMS Arrow. Wsparcia powietrznego udzieliły odrzutowce Harrier. Spadochroniarzom przydzielono również pododdział przeciwlotniczy z wyrzutniami rakiet Blowpipe. W skład batalionu wszedł pluton przeciwpancerny z pociskami Milan, ale z braku możliwości przerzutu (trzy etatowe śmigłowce Ch-47 Chinook poszły na dno wraz z kontenerowcem Atlantic Conveyor) zestawy przeciwpancerne pozostawiono w San Carlos. Taki sam los spotkał personel medyczny, sześć z ośmiu moździerzy 81 mm, trójnogi i zapasowe lufy do karabinów maszynowych oraz plecaki. Dowództwo brygady przydzieliło dwóch oficerów do „zadań specjalnych” – kapitana Roda Bella w charakterze tłumacza z języka hiszpańskiego oraz porucznika Johna Thurmana, który w przeszłości pełnił służbę na Falklandach i znał obszar domniemanego pola walki.

Ze względu na wysokie koszty wojny, generowane w głównej mierze przez niezwykle rozciągnięte linie zaopatrzeniowe (około 13 000 km) brytyjskie dowództwo naciskało na jak najszybsze tempo działań. Postulat ten realizowano jak się dało najlepiej – w warunkach, w których większość armii poruszała się na własnych nogach, jak za starych dobrych czasów. Poza tym kwestia Falklandów stała się przedmiotem obrad Rady Bezpieczeństwa ONZ, która dążyła do zawieszenia broni między stronami konfliktu. Wielka Brytania godziła się na rokowania pokojowe jedynie z pozycji siły, czyli po odbiciu Falklandów.



26 maja wieczorem 2. batalion spadochronowy, opuścił dotychczasowy rejon stacjonowania na wzgórzach Sussex, górujących nad wodami Zatoki San Carlos i skierował się na południe. Ponieważ porzucono gros ciężkiego wyposażenia i zapasów amunicji, batalion szybko posuwał się naprzód, już około godziny 7:00 następnego dnia osiągając Camilla Creek House, pięć kilometrów na północ od najbardziej wysuniętych pozycji argentyńskich. Żołnierze otrzymali czas na odpoczynek po forsownym nocnym marszu i przygotowanie do walki, zaś dowództwo zasięgało informacji o przeciwniku i przystąpiło do planowania dalszych działań.

Pozycje wyjściowe, plan bitwy

Dla nieświadomego obserwatora 27 maja nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Rozpoczął się kolejnym mglistym i zimnym porankiem, ożywianym jedynie podmuchami arktycznego wiatru. Podpułkownik Jones wysłał dwa zwiady terenowe, aby rozpoznały rozmieszczenie i liczebność sił przeciwnika i jego zamiary.

Nieco później spadł grom z jasnego nieba: BBC w serwisie informacyjnym z godziny 10:00 jakby nigdy nic ogłosiła wszem wobec, iż brytyjski batalion właśnie się przygotowuje do ataku3! Dla dowództwa brytyjskiego była to katastrofalna wiadomość – Argentyńczycy otrzymali precyzyjne i wiarygodne informacje na temat zamiarów wroga i to za jego sprawą. W dowództwie brytyjskim zapanowało wzburzenie, podobno Jones groził wręcz procesem sądowym premier Thatcher. Zastępca dowódcy, major Chris Keeble, sugerował przełożenie natarcia. Wszelkie wątpliwości szybko jednak rozwiano. Jones już podjął decyzję i nawet demaskacja zafundowana przez rodzime media nie mogła go zniechęcić do ataku na Goose Green. Zadanie jednak – i tak nazbyt ciężkie – stało się jeszcze trudniejsze, Brytyjczycy stracili bowiem największy atut słabszego – zaskoczenie.

Jak się później okazało, kryzys w zasadzie rozszedł się po kościach, gdyż generał Mario Menéndez, argentyński głównodowodzący na Falklandach, potraktował depeszę BBC jako próbę dezinformacji. Podpułkownik Piaggi również nie podjął istotnych przeciwdziałań, mimo że z pewnością otrzymał informację o niefortunnej depeszy. Nie zmienia to faktu, iż Argentyńczycy już byli świadomi, że wróg jest na wyciągnięcie ręki.

Cały dzień 27 maja upłynął pod znakiem utarczek między patrolami obu stron i nalotów szturmowo-rozpoznawczych RAF-u. Stopniowo do sztabu angielskiego batalionu napływały informacje o przeciwniku. Udzieliło ich na przykład czterech jeńców pojmanych przed południem, zdobyto również mapę z naniesionym układem pól minowych. Według meldunków zespołów zwiadowczych siły argentyńskie były trzykrotnie większe niż wynikało to z wcześniejszych doniesień SAS (punkt obserwacyjny kaprala Trevora Brooksa znajdował się naprzeciw Darwin, po drugiej stronie Choiseul Sound).

Według regulaminów NATO, aby rozpoczynać natarcie na dobrze przygotowanego przeciwnika, należy zapewnić sobie co najmniej trzykrotną przewagę w środkach walki, a na kluczowych odcinkach stosunek musi wynosić 6:1. Dysponując jedynie około półtysiącem żołnierzy, Jones miał prawo odstąpić od natarcia, nie pozwoliła jednak na to jego brawura. Ani jego oficerowie. Sztab batalionu zaproponował scenariusz, wedle którego którego natarcie miało się rozwijać w sześciu fazach – najpierw rozbić wysunięte pozycje przeciwnika, później przełamać jego główny obszar obrony i zdobyć obie miejscowości. Walki miały się toczyć – z wyjątkiem ostatniego etapu – w nocy. W dzień mający przewagę ogniową Argentyńczycy nakryliby ogniem nielicznych nacierających, uniemożliwiając jakikolwiek manewr. Nocą niebezpieczeństwo było mniejsze, a chaos, jaki mógłby się wkraść wśród atakujących, byłby ograniczony ich niewielką liczebnością.

Pozycje wyjściowe brytyjskich spadochroniarzy był rozdzielone przez Burntside Pond. Po wschodniej stronie tego jeziorka ulokowano kompanię A majora Daira Farrara-Hockleya, na przeciwległym brzegu znalazła się kompania D pod dowództwem majora Philipa Neame’a, a na zachód od niej – kompania B majora Crosslanda. Kompanię C majora Rogera Jennera pozostawiono w drugim rzucie. Środki ogniowe kompanii wsparcia (major Hugh Jenner) dyslokowano na brzegu Camilla Creek, co dało artylerii głęboki wgląd w ugrupowanie obronne Argentyńczyków.



Bój pośród nocy

Około 02:30 w nocy, w piątek 28 maja, kompania A w strugach lodowatego deszczu osiąga pozycje wyjściowe. Ponieważ ma już pół godziny opóźnienia, bez zbędnych dywagacji major Farrar-Hockley rozwija kompanię do ataku na Burntside House, na który już od dłuższego czasu spada ogień z HMS Arrow. Po wystrzeleniu amunicji oświetlającej pozycje przeciwnika są się widoczne jak na dłoni. Walka nie trwa długo, po nawiązaniu wymiany ognia około 02:50 Argentyńczycy podają tyły, zostawiając na polu walki dwóch zabitych. Major Hockley melduje Jonesowi opanowanie pierwszego celu, dzięki czemu o godzinie 3:10 działania rozpocząć może kompania B.

Wkrótce zaczynają się pierwsze problemy – o 03:14 Arrow melduje zacięcie armaty, batalion jest więc zdany jedynie na wsparcie ze strony własnych środków ogniowych. Crossland tymczasem dociera do pozycji wysuniętej kompanii Manresy, rozpoczyna się zacięta walka, w której według różnych źródeł ginie od 9 do 12 argentyńskich żołnierzy. Argentyńczycy wyparci ze swoich pozycji przechodzą do działań opóźniających. O godzinie 5:00 Crossland ogłasza zbiórkę kompanii. Na lewym skrzydle, po opanowaniu bez walki Coronation Point, kompania A już godzinę tkwi w bezczynności, Jones nie wyraził bowiem zgody na rozpoczęcie walki o Darwin Hill, wschodni zawias głównych pozycji obronnych Piaggiego. Brytyjski dowódca obawia się, aby zbytnie wysunięcie kompanii Hockleya nie zburzyło planu natarcia, nakazuje więc utrzymywać pozycje. Dowódca kompanii A ma jednak świadomość, iż mija najlepsza pora do szturmu.

Tymczasem kompania D, wchodząca między kompanie A i B, napotyka nierozpoznane wcześniej stanowisko ogniowe przeciwnika i zostaje tymczasowo powstrzymana. Impas przezwycięża bohaterskim wyczynem starszy kapral Gary Bingley, który zanim zginie, unieszkodliwia obsługę karabinu maszynowego. Kompania rusza naprzód, straciwszy jednak trzech żołnierzy.

Walki na pierwszej linii obrony alarmują dowództwo argentyńskiego garnizonu, podpułkownik Piaggi wysyła posiłki. Pluton podporucznika Guillerma Aliagi zajmuje ruiny Boca House, a pluton podporucznika Roberta Estéveza ma wzmocnić pokiereszowaną kompanię Manresy. Estévez spóźnia się jednak i napotyka jedynie resztki tej kompanii i depczących jej po piętach Brytyjczyków. Zajmuje więc pozycje obronne na Darwin Hill, który to manewr za kilka godzin strasznie poplącze szyki Brytyjczykom.

O godzinie 6:00 sytuacja wygląda następująco: kompania A po likwidacji pierwszych ognisk oporu utrzymuje pozycje w okolicach Coronation Point, podpułkownik Jones wstrzymuje dalsze natarcie w kierunku Darwin Hill. Tymczasem pozostałe kompanie posuwają się naprzód i front batalionu wyrównuje się. Niedobitki pierwszoliniowych argentyńskich pododdziałów opóźniają Brytyjczyków, podpułkownik Piaggi uruchamia plutony odwodowe dla wzmocnienia skrzydeł, a w centrum posyła pluton kombinowany podporucznika Ernesta Peluffo, złożony z kadry administracyjnej 12. Pułku Piechoty.

Pół godziny później Hockley otrzymuje wreszcie rozkaz ataku na Darwin. Pozostawiwszy dla osłony ogniowej 3. pluton, postanawia iść dnem jednego z porośniętych jałowcem parowów, by dzięki temu skrycie dotrzeć na przedpola miejscowości i rozpętać piekło w głębi pozycji zaskoczonego przeciwnika. Nic jednak z tych zamiarów nie wychodzi – porucznik Estévez, choć dowodzi wojskiem z poboru, sam jest nie lada rzemieślnikiem pola walki. Argentyńczycy już o 6:45 nakrywają spadochroniarzy ogniem z broni maszynowej i ręcznej, zanim jeszcze tamci zdążyli dotrzeć do zbawczego parowu. Żołnierze Hockleya ile sił w nogach gnają naprzód, ostrzeliwując się w biegu. Komu się nie udaje, zalega za doraźnymi osłonami, albo też jego ciało zostaje na przedpolu. Pierwsze natarcie zostaje udaremnione. Atakująca około kilometra dalej na zachód kompania B dostaje się w krzyżowy ogień z Boca House i Darwin Hill. Major Crossland, nie mając lepszej rady, ukrywa swoich ludzi w krzakach, wyczekując sposobniejszego momentu do kontrataku. Niebawem jego pozycje zaczynają obkładać ogniem argentyńskie haubice.

Ani kroku dalej

Do godziny 7:30 natarcie utknęło na całej linii. Pół godziny później stanowiska brytyjskich armat nieskutecznie zbombardował klucz trzech samolotów uderzeniowych IA 58 Pucará; jeden uszkodzono pociskiem z wyrzutni Blowpipe, ale zdołał powrócić do Port Stanley. Jones postanowił przełamać impas. Według niego największy sens miał atak w pasie odpowiedzialności kompanii A, od razu gwarantował bowiem osiągnięcie Darwin i Goose Green. W przypadku ataku na prawym skrzydle należało przedtem zdobyć silnie bronione lotnisko.



Z tego też względu o 8:00 zebrał batalionowy zespół dowodzenia i ruszył na jego czele na pozycje kompanii A. Pragnął zyskać lepszy wgląd w sytuację na linii i osobiście nadzorować natarcie. Grupa Jonesa połączyła się z kompanią A około 8:30, zbierając uprzednio żołnierzy, którzy zalegli pod ogniem, nie dotarłszy do parowu. Nad głowami walczących noc przechodziła w dzień. Brytyjski dowódca zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Skoro rozstrzygnięcie miał przynieść atak na tym odcinku, należało go wykonać, póki trwała noc. W świetle poranka szanse nacierających, widocznych jak na dłoni, dramatycznie spadały.

Doszedłszy do wniosku, że nie ma chwili do stracenia, rozkazał Hockleyowi przypuścić szturm na ostrogę skalną, wieńczącą prawy stok parowu. Jednocześnie odmówił majorowi Neame’owi pozwolenia na obejście brzegiem morza zgrupowania w Boca House. Atak odparto bez większych osiągnięć, za to z dużymi stratami nacierających. Tymczasem po odparciu pierwszego szturmu Brytyjczyków przeciwnicy nabrali pewności siebie. Estéveza ogarnął prawdziwy szał bitewny. Dwoił się i troił wśród żołnierzy, wskazywał cele, wydawał rozkazy, dodawał otuchy. Po odparciu ataku był już ranny w bark i w bok, nie opuścił jednak swoich ludzi – ukryty w okopie przez radio przekazywał koordynaty artylerzystom.

Jones nie chciał jeszcze dać za wygraną. Widząc porażkę poprzedniego natarcia, doszedł do wniosku, że feralną ostrogę należy obejść z prawej i wypalić Argentyńczykom w plecy. Ponieważ rozumiał, że w przypadku niepowodzenia pokiereszowanej kompanii A może zabraknąć sił do dalszych ataków, postawił wszystko na jedną kartę i osobiście poprowadził żołnierzy do ataku. Jak się okazało, był to ostatni błąd jaki w życiu popełnił.

Wypadki rozwinęły się szybko. Podpułkownik Jones biegł chyłkiem, zakosami, krótkimi skokami w kierunku zachodnim, wzdłuż podnóża ostrogi. W ślad za nim postępował jego osobisty „ochroniarz”, sierżant Norman, i reszta kompanii. Przyczaiwszy się za skałą, przeładował swojego Stirlinga i ruszył pod górę, wychodząc już na tyły przeciwnika. Wtedy otrzymał pierwszy postrzał i padł na ziemię. Zdołał jeszcze się podźwignąć na nogi, ale po chwili przeszyła go seria z karabinu maszynowego i więcej już się nie podniósł. Podpułkownik Herbert „H” Jones, dowódca 2. batalionu spadochronowego, zmarł z ran 28 maja przed godziną dziesiątą rano. Śmigłowiec Scout, który wysłano po jego ciało, został strącony przez Pucarę, a cała załoga zginęła.

Piknik pod ołowianym niebem

Położenie spadochroniarzy było nie do pozazdroszczenia. Natarcie utknęło na całej linii, a dowódca zginął. Na wyczerpaniu była również amunicja do broni osobistej i żołnierze musieli zamienić pistolety maszynowe Stirling na karabiny FN FAL i FN30, odebrane poległym i pojmanym Argentyńczykom. W dodatku żołnierze nie spali już drugą noc i byli wycieńczeni, a jasny dzień nie sprzyjał ich działaniom, choć mogli jeszcze liczyć na mgłę poranka. Śmierć dowódcy wywołała większy szok psychologiczny niż organizacyjny, dowodzenie sprawnie przeszło w ręce dotychczasowego zastępcy, majora Chrisa Keeble’a, który energicznie wziął się do dzieła. Żołnierze pragnęli zaś zemsty za śmierć dowódcy.

Wobec beznadziei swojego położenia unieruchomieni spadochroniarze zaczęli tryskać wisielczym humorem. Jeden z ciężko rannych kaprali kompanii A krzyczał przeraźliwie „Straciłem nogę!” Na co usłyszał odpowiedź sąsiada, która niebawem przeszła do legendy: „Nie straciłeś, leży koło mnie”. Tymczasem w kompanii B doszło do sytuacji niczym ze skeczów Monty Pythona. Żołnierze wśród wymiany ognia rozstawili kuchnię polową i zaczęli przygotowywać śniadanie. Cóż, wojna wojną, ale jeść też trzeba. Ponieważ ciepły posiłek poprawił nastroje, zaczęto żartować jak gdyby nigdy nic, wykonując niekiedy uniki przed seriami pocisków z karabinów maszynowych i eksplozjami pocisków artyleryjskich.



Przełom

Zamęt wśród spadochroniarzy nie trwał długo. Już po dziesięciu minutach od śmierci podpułkownika Jonesa zniszczono za pomocą granatnika przeciwpancernego M72 LAW winne temu stanowisko karabinu maszynowego, a następnie kolejne. Argentyńczycy na przednich pozycjach zaczęli się poddawać – brakowało im amunicji. Zmarł trzykrotnie ranny podporucznik Estévez, spośród jego własnego plutonu powrócić do Goose Green zdołało jedynie trzech lub czterech ludzi. Do godziny 10:30 2. batalion opanował wschodni skraj obrony, za cenę siedmiu zabitych i dwunastu rannych4. Monolit argentyńskiego systemu obrony w końcu pękł. Zmęczeni żołnierze majora Hockleya mogli w końcu nieco odpocząć.

Dla opanowania kluczowego rejonu obrony wystarczyło w zasadzie opanować Boca House, wiadomo było, iż pluton Peluffo, straciwszy osłonę ze skrzydeł, nie będzie długo stawiać oporu. Wobec tego major Keeble postanowił wykorzystać rozwiązania, które odrzucił jego poległy poprzednik: kazał kompanii D obejść od zachodu, wąską plażą pod osłoną wzniesień nadmorskich, pozycje argentyńskie i wyjść na ich tyły. Na pierwszą linię dostarczono również ppk Milan. W ten sposób żołnierze podporucznika Guillerma Aliagi zostali wzięci w dwa ognie, a po odpaleniu Milanów – poddali się. Sam Aliaga otrzymał postrzał w szyję. Jak przypuszczano, centrum bronionego obszaru wycofało się, ale jego dowódca został postrzelony w głowę i w nogę. Przed 12:30 kluczowy rejon obrony między Darwin a Boca House został przełamany.

Ostatni akord

Podpułkownik Piaggi widząc, iż jego system obrony traci na sprężystości, poprosił generała Menéndeza o posiłki i po 12:30 w okolicy Bodie Creek Bridge, na zachód od Goose Green, wylądowały śmigłowce z 84 żołnierzami, których wykorzystano do obsadzenia szkoły w Goose Green i lotniska.

Dalszy plan Brytyjczyków wyglądał następująco: kompania A po opanowaniu Darwin miała utrzymywać zajęty teren, a wchodząca do walki bardziej na zachód kompania C, wzmocniona 3. plutonem z kompanii A, miała posuwać się wprost na lotnisko. Major Neame wraz ze swoimi ludźmi został skierowany na Goose Green, również przez lotnisko. Kompania B miała zaś szerokim manewrem odciąć Argentyńczyków od południa. Działania wznowiono około godziny 13:30.

Kompania C dostała się pod silny ogień karabinów maszynowych i działek przeciwlotniczych, ale mogła kontynuować marsz, ukrywając się w korycie strumienia Bodie Creek, którego ukształtowanie odchyliło kompanię bardziej na wschód – na budynek szkoły. Ogniem odpowiedziały brytyjskie moździerze i granatniki przeciwpancerne. Koncentracja ognia na pozycjach Jennera ułatwiła nieco kompanii D zadanie zdobycia lotniska. Około 15:35 dwa Harriery obrzuciły bombami kasetowymi argentyńskie działka przeciwlotnicze. Udało się zdobyć lotnisko, szkołę opanowano już wcześniej. Do godziny 17:00 Goose Green zostało okrążone.

Około 17:20 kilka kilometrów na południe od Goose Green wylądowała grupa „Solari” kapitana Eduarda Corsiglii, kolejne wzmocnienie zgrupowania Piaggiego, w sile 140 ludzi. Oddział natychmiast ostrzelała brytyjska artyleria, a nie posiadając radia, nie mógł skontaktować się z argentyńskim garnizonem. W nocy Corsiglii udało się znaleźć lukę w pierścieniu i przedrzeć do Goose Green. Idąc ku kwaterze głównej, miał okazję obejrzeć stan obrony. Z jego relacji wyłania się obraz nędzy i rozpaczy – grupy wystraszonych żołnierzy, pałętających się bez celu i nadzoru, „wyglądający jak zombie”5. Panikę wśród Argentyńczyków wywołał brytyjski nalot z godziny 19:25, w którym wykorzystano bomby naprowadzane w wiązce laserowej.

Wraz z zapadnięciem zmroku 2. batalion przerwał działania. Spadochroniarze otrzymali wsparcie – przysłano im na pomoc kompanię J 42. batalionu komandosów Królewskiej Piechoty Morskiej6. Otrzymali również w końcu amunicję, a HMS Arrow prowadził ostrzał nękający argentyńskich pozycji.



Ponieważ Keeble nie chciał ryzykować strat wśród cywili podczas generalnego szturmu, a zapasy granatów artyleryjskich były na wyczerpaniu, postanowił uciec się do podstępu: za pośrednictwem dwóch pojmanych podoficerów sił powietrznych wysłał do podpułkownika Piaggiego ultimatum, upływające o 08:30, w którym groził zmasowanym ostrzałem artyleryjskim w wypadku odmowy złożenia broni (choć faktycznie nie miał takiej możliwości, pozostało mu na przykład ostatnie 20 pocisków moździerzowych), losem ludności cywilnej obciążając upór Argentyńczyków. W godzinę później odpowiedzi Piaggi zaprosił adwersarza na rokowania. Argentyński garnizon złożył broń i hełmy (które uprzednio zostały starannie zanieczyszczono fekaliami) w ręce Brytyjczyków, którzy o 11:50 wkroczyli do Goose Green, fetowani przez ludność cywilną. Walki dobiegły końca.

W ich wyniku 47 żołnierzy argentyńskich zginęło, a 98 odniosło rany. Po stronie brytyjskiej wymienia się 15 zabitych i 30–40 rannych7.

Wnioski

Bitwa w rejonie Darwin–Goose Green była pierwszym dużym starciem lądowym w wojnie o Falklandy. Obie strony otrzymały możliwość zdobycia wiadomości o taktyce strony przeciwnej. Z jej przebiegu wysnuć można szereg wniosków.

Po pierwsze: silnie okopanego przeciwnika lepiej atakować w nocy, lub wykorzystując mgłę czy też zasłonę dymną. Po wtóre: armia z poboru nie może stawić równorzędnego oporu zawodowcom, argentyńscy żołnierze mimo przewagi liczebnej, nie byli w stanie sprostać brytyjskim spadochroniarzom, choć nie można im odmówić osobistego bohaterstwa. Po trzecie: umocnienia polowe stwarzają duży problem nawet dla profesjonalnie wyszkolonego wojska, w ich niszczeniu użyteczne są granatniki rakietowe i przeciwpancerne pociski kierowane. Po czwarte: wiele zależy od przykładu dowódcy. W głównym rejonie obrony argentyńscy dowódcy plutonów i drużyn zwykle padali ofiarami walk, a ich żołnierze walczyli często do ostatniego naboju, podczas gdy pod Goose Green niektóre pododdziały poddawały się bez walki. Poza tym nawet najdzielniejszy opór mogą zniweczyć braki dostaw elementarnego zaopatrzenia (amunicji). Po szóste: utrata dowódcy może poskutkować wzrostem morale żołnierzy – pragnących zemsty za poniesioną stratę.

Walki w okolicach Stanley, do których doszło po około dwóch tygodniach, zadecydowały o wyniku całej wojny. Jak się okazało, przebiegały w podobnych warunkach, co bitwa pod Goose Green, to znaczy słabsza liczebnie lekka piechota brytyjska szturmowała nocami wzgórza na których okopali się Argentyńczycy.

Bibliografia:

Anderson D., Wojna o Falklandy 1982, Osprey Publishing, Poznań 2009.
Corbacho Alejandro D., Reassessing the Fighting Performance of Conscript Soldiers during the Malvinas/Falklands War (1982), Universidad del CEME, Bueno Aires, 2004.
Frost J., 2 Para Falklands – The Battalion at War, Buchan&Enright, 1983.
Kubiak K., Falklandy – Port Stanley 1982. Bellona, Warszawa 2007.
Oakley D., The Falklands Military Machine, Spellmount Limited, Tunbridge Wells 1989.

Przypisy

1. Oakley, s. 47.

2. Na podstawie: A. D. Corbacho, Reassessing the Fighting Performance of Conscript Soldiers during the Malvinas/Falklands War (1982), Universidad del CEME, Bueno Aires, 2004, s. 6.

3. „A parachute battalion is poised and ready to assault Darwin and Goose Green”, Oakley, s.152. Komunikat był wynikiem nonszalancji Johna Notta, ministra obrony Zjednoczonego Królestwa, który wyjawił informację w wywiadzie dla BBC.

4. Stanley, s. 201.

5. Corbacho, s. 10.

6. Była to kompania złożona z żołnierzy odbywających służbę na Falklandach w przededniu wojny. W obliczu argentyńskiej inwazji złożyli broń i zostali odesłani do Wielkiej Brytanii.

7. Za: A. D. Corbacho, s. 11.