Artykuł niniejszy jest uzupełnieniem recenzji książki Mariana Zacharskiego „Rotmistrz”, która to publikacja zainspirowała jego powstanie.

Postać polskiego oficera Jerzego Sosnowskiego, reprezentanta kraju w jeździectwie i agenta wywiadu II RP, do dnia dzisiejszego ze względu na rozmach prowadzonej przez niego działalności szpiegowskiej, a przede wszystkim niewyjaśnione definitywnie okoliczności śmierci, wzbudza ogromne zainteresowanie u wszystkich, którzy z tytułu zawodowego charakteru pracy czy hobbistycznych skłonności zetknęli się z tą postacią. Wydana nakładem Wydawnictwa Zyśk i S-ka książka autorstwa innego byłego oficera wywiadu, Mariana Zacharskiego, skłoniła mnie, by „w krótkich, żołnierskich słowach” scharakteryzować postać znakomitego przedwojennego oficera i jego rolę jako agenta referatu „Zachód” Oddziału II Sztabu Generalnego/Głównego Wojska Polskiego. Tekst poniższy nie pretenduje, w żadnym razie, do miana publikacji naukowej, powstało bowiem już kilka wartościowych prac na ten temat – odsyłam do mojego omówienia książki Zacharskiego – a stanowi swoiste repetytorium tej książki, to jest napisanej świetnym językiem literackim powieści szpiegowskiej.

Nie minęły trzy lata…

… od momentu podpisania traktatu wersalskiego, gdy doszło do porozumienia – jakże znamiennego i w wymiarze międzynarodowym ważnego – w postaci układu dwustronnego między Republiką Weimarską a Rosją bolszewicką zawartego we włoskiej miejscowości Rapallo. To, co się wydarzyło, dla ogółu społeczności europejskiej było wielkim zaskoczeniem, ale dla wnikliwych obserwatorów europejskiej sceny politycznej czy decydentów politycznych stanowiło realizację określonej wizji rozwoju sytuacji geopolitycznej w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie mimo pojawienia się w wyniku I wojny światowej nowych organizmów państwowych, w krótkim odstępie czasu miał nastąpić kolejny podział strefy wpływów między Niemcami a reprezentującym nowy model ustrojowy, ale o silnych tradycjach mocarstwowych – Związkiem Sowieckim (do których to tradycji bolszewicy chętnie się odwoływali w momencie realizowania własnych celów ekspansjonistycznych). Taki bieg wydarzeń przewidział między innymi Jacques Seydoux – czołowy teoretyk francuskiej polityki zagranicznej, jeden z najbliższych współpracowników Aristide’a Brianda. Poczyniony w Rapallo krok zbliżenia między oboma państwami sprawił, że we Francji zarzucono myśl o oparciu się na systemie sojuszy z państwami wschodnioeuropejskimi, a rozpoczęto działania zmierzające do zacieśnienia współpracy z Niemcami i zmiany stanowiska wobec Rosji. Zdecydowane przyśpieszenie w tym zakresie nastąpiło w 1924 roku, kiedy władzę we Francji objął tak zwany Kartel Lewicy.

Powtórka z rozrywki?

Podpisanie układu w Rapallo i reorientacja francuskiej polityki zagranicznej względem sojuszników w Europie Wschodniej wzbudziły określony niepokój w stolicach państw tej części kontynentu. Ze szczególną uwagą rozwojowi wydarzeń przyglądała się Warszawa. Zakładano, notabene słusznie, że za fasadą układu politycznego i gospodarczego Niemcy i Związek Sowiecki porozumiały się także w sferze wzajemnych kontaktów wojskowych. Naturalną koleją rzeczy wydawało się, że ograniczone postanowieniami traktatu wersalskiego państwo niemieckie będzie szukało możliwości rozwoju własnych sił zbrojnych i prowadzenia prac badawczych nad nowoczesnymi środkami bojowymi. Porozumienie z Rosjanami gwarantowało z jednej strony możliwość wykorzystania rosyjskiej infrastruktury przemysłowej i badawczej, z drugiej – ścisłą ochronę tej działalności. Bolszewikom natomiast zależało na rozwoju własnego przemysłu ciężkiego w oparciu o niemieckie technologie i szkoleniu własnej kadry oficerskiej we współpracy z niemieckimi partnerami. Sygnały o właściwych ustaleniach poczynionych w Rapallo docierały do stolicy państwa polskiego, przed którym jawiła się groźba „powtórki” z roku 1795 – całkowitego unicestwienia Rzeczpospolitej. Nie łudzono się bowiem, czemu mają służyć wzajemne kontakty obu sąsiadów. Brakowało tylko wiarygodnych dowodów, świadczących o łamaniu przez Niemcy postanowień wersalskich. Do akcji wprzęgnięto służby specjalne.

Ułańska dusza – lekarstwem na całe zło?

Gdy mówimy o działaniach operacyjnych służb specjalnych w okresie międzywojennym, musimy pamiętać, iż w większości krajów europejskich całokształt spraw z tym związanych spoczywał w rękach czynników wojskowych. Nie inaczej było w przypadku państwa polskiego. Wydziały skoncentrowane w strukturze Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego (w 1928 przemianowanym na Sztab Główny) od 1921 roku odpowiedzialne były przede wszystkim za bezpieczeństwo państwa w sferze pozyskiwania informacji o poczynaniach państw wrogich Polsce i uniemożliwiania penetracji terytorium własnego kraju przez obce służby.

W 1924 roku wystąpiła potrzeba powołania do życia nowej, niezależnej od źródeł oficjalnych placówki wywiadowczej ukierunkowanej na pozyskiwanie informacji z samego centrum dyspozycyjnego państwa niemieckiego – z Berlina. Do zadań jej kierownika miało należeć zorganizowanie siatki szpiegowskiej, której agenci winni być uplasowani w najważniejszych ogniwach administracji państwowej, a zwłaszcza ministerstwa Reichswehry (sił zbrojnych). Rozpoczęto poszukiwania właściwego kandydata. Wkrótce uwagę decydentów wywiadu zwrócił oficer 8. pułku ułanów, rotmistrz Jerzy Sosnowski – znakomity jeździec, członek hippicznej kadry narodowej. Oprócz niewątpliwych korzyści wynikających z faktu, iż biorąc udział w wielu międzynarodowych konkursach hippicznych, miał okazję poznać reprezentujących barwy Niemiec oficerów, sam znakomicie posługiwał się językiem niemieckim (służył w czasie I wojny światowej w cesarsko-królewskiej armii), a także francuskim i rosyjskim. Jednocześnie jego „ułańska dusza” dawała o sobie znać w sposób niekoniecznie licujący z poczuciem odpowiedzialności, szczególnie gdy w grę wchodziła sfera uczuciowa. Liczne podboje sercowe zwieńczone głośnymi skandalami przysporzyły Sosnowskiemu nie tylko przyjaciół, ale i wrogów. Z drugiej strony dysponował „tym czymś”, co urzekało przedstawicielki płci pięknej. Wspomniane walory i znajomość realiów życia w niemieckojęzycznych krajach oraz kontakty wśród kasty oficerskiej w Niemczech wpłynęły na decyzję o werbunku rotmistrza do nowej, jakże niebezpiecznej, a zarazem rokującej duże nadzieje na sukces, operacji wywiadowczej.

Przez Paryż do Berlina

Przeprowadzony zgodnie z procedurami werbunek nie nastręczył większych problemów, Sosnowskiemu spodobała się wizja „życia na wysokich obrotach”, czego brakowało mu w kraju. W Berlinie miał uchodzić za osobę o arystokratycznych manierach, wrogo nastawioną do porządków panujących w Polsce, przez co został zmuszony do jej opuszczenia. Zanim miał znaleźć się w stolicy Niemiec, odbył dwumiesięczny „stage” w Paryżu, gdzie towarzyszyła mu ówczesna żona. Po tym krótkim pobycie, co było częścią planu opracowanego w centrali polskiego wywiadu, oboje znaleźli się w kwietniu 1925 roku w Berlinie. Tam Sosnowski nawiązał kontakt ze konkurentem z zawodów hippicznych – Richardem von Falkenhayn. Jednocześnie do powrotu do domu została nakłoniona żona rotmistrza, co także stanowiło część planu. Od tego momentu rozpoczyna się prawdziwa działalność szpiegowska polskiego „arystokraty”.

Strzały Kupidyna, Łuk Erosa, szantaż i pierwsze podejrzenia

Kontakt z kolegą z Hippodromu zaowocował w pierwszej kolejności nawiązaniem romansu z żoną von Falkenhayna – Benitą. Z korzyścią dla niej i jej męża, okazało się bowiem, iż pozostawali małżeństwem jedynie na papierze. W krótkim czasie udało się rotmistrzowi do tego stopnia zawładnąć nie tylko ciałem, ale i duszą kochanki, że w momencie wyjawienia jej faktycznej roli Sosnowskiego Benita przystała na współpracę. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że Sosnowski roztoczył przed nią wizję życia w luksusie i dobrobycie, jakiego w międzyczasie doświadczyła, co miało stanowić swoistego rodzaju wyznacznik przy kreowaniu kolejnych kroków werbunkowych. Rotmistrz nakazał bowiem poszukiwanie wśród znajomych i koleżanek Benity pracownic ministerstwa Reichswehry, które za pracę w bardzo ciężkich warunkach otrzymywały niskie wynagrodzenie. Blichtr świata luksusu, jaki miał stać się ich chwilowym udziałem, w konsekwencji doprowadzić miał do długotrwałej współpracy z polskim wywiadem. Parawanem faktycznego mocodawcy miała być postać niejakiego Mister Gravesa, obywatela brytyjskiego, dobrze ustosunkowanego w kręgach politycznych własnego kraju, którego celem miało być informowanie o próbach zbliżenia niemiecko-sowieckiego, przedstawianego jako zagrożenie dla utrzymania cywilizacyjnego charakteru ładu powersalskiego w Europie. Zdawano sobie bowiem sprawę, że łatwiej będzie przełknąć potencjalnym agentkom fakt zdrady, jeśli miałyby pracować dla państwa, które w ówczesnych realiach uchodziło za orędownika wzmocnienia pozycji Niemiec na arenie międzynarodowej, a zarazem faktycznej pozycji rozgrywającego w realiach geopolitycznych.

Dodatkowym argumentem przemawiającym za podjęciem ewentualnej współpracy stał się osobisty wdzięki i zaangażowanie Sosnowskiego, występującego w roli pośrednika między agentkami a Mr Gravesem. Stopień zaangażowania był na tyle wysoki, że wcześniej czy później każda z pań, które znalazły się na celowniku rotmistrza, trafiała do jego sypialni lub on lądował w jej alkowie.

Już w początkowym okresie działalności polski agent napotkał ludzi mu nieżyczliwych, którzy podejrzewali, że pracuje dla Polski. Jedną z tych osób, oficera niemieckich służb specjalnych Günthera Rudloffa, szybko zneutralizowano dzięki podstępowi, jakim było udzielenie mu pożyczki za pokwitowaniem, dzięki podstawionej osobie. Rzecz jasna, pokwitowanie znalazło się w Warszawie. Drugie niebezpieczeństwo stwarzała hrabina Bocholtz (faktycznie Bucholtz), która jako jedyna nie darzyła Polaka sympatią, zręcznie to ukrywając. Niemniej jednak, prowadziła za jego plecami oszczerczą kampanię, która w pewien sposób rzutowała na pozycję w Berlinie.

Dzięki znacznym funduszom płynącym z Polski udało się Sosnowskiemu w krótkim czasie zdobyć zaufanie śmietanki towarzyskiej stolicy Niemiec i wpisać się w krajobraz życia, szczególnie nocnego. Stopniowo, dzięki kontaktom Benity von Falkenhayn, pozyskał do pracy wywiadowczej Irenę von Jena i Renatę von Natzmer – pracownice tajnych komórek w ministerstwie Reichswehry. Wśród licznej rzeszy kochanek znalazły się także żony dygnitarzy oraz funkcjonariuszy cywilnych i wojskowych organów bezpieczeństwa, dzięki czemu informowany był o czynionych próbach weryfikacji jego tożsamości i ewentualnych kontaktów z wywiadem polskim.

Blaski i cienie sukcesu

Rozwój działalności operacyjnej Sosnowskiego przerósł oczekiwania centrali polskiego wywiadu. Na stół jego szefów spływały liczne dokumenty pochodzące z tajnych sejfów niemieckich oficjeli wojskowych, świadczące o ścisłej i głębokiej współpracy Niemiec z Związkiem Sowieckim. Sowicie opłacane agentki dostarczały bez najmniejszych problemów ściśle tajne plany operacyjne, dokumentację finansową i dane personalne. Rotmistrz mógł święcić triumf, jednak nad jego głową powoli zaczynały się zbierać chmury.

W Warszawie od pewnego momentu zaczęto powątpiewać w autentyczność dokumentów. Skala przekazywanej wiedzy stwarzała wrażenie, iż mogą to być świetnie spreparowane przez Niemców papiery mające na celu świadomą dezinformację strony polskiej (tzw. inspiracja). Podnoszono kwestie lojalności samego agenta i kosztów prowadzonej działalności. Jednocześnie wraz z przełomem lat dwudziestych i trzydziestych zaczęło ubywać z najwyższego kierownictwa polskiego wywiadu osób, które w zdecydowany sposób broniły pozycji Sosnowskiego i ręczyły za jego osiągnięcia. Jednocześnie on sam przyczynił się pewnymi krokami do tego, że coraz mniej mu ufano.

Stopniowa redukcja funduszu dyspozycyjnego (wynikająca m. in. z konsekwencji Wielkiego Kryzysu), wysoki poziom stresu idący w parze z coraz mniejszym potencjałem seksualnym (odwrotnie proporcjonalnym do zwiększającej się liczby kochanek) i sygnały płynące z Warszawy o malejącym zaufaniu ze strony kierownictwa Oddziału II nie mogły nie pozostawić śladu na psychice i postawie – awansowanego w międzyczasie do stopnia majora – Jerzego Sosnowskiego. Punktem krytycznym stała się sprawa planu „A”. Dzięki pannie von Natzmer udało się zdobyć plan operacji na wypadek wojny z Polską. Agentka i Sosnowski uznali, że tak wartościowy dokument może być przekazany tylko za odpowiednią cenę. Na zaproponowaną kwotę nie zgodzili się decydenci Oddziału II. Próbując „wydębić” znaczną sumę (na pokrycie wydatków swoich i agentek), Sosnowski nakłonił von Natzmer, by nie podejmowała negocjacji w celu obniżenia ceny. Koniec końców, plan został zdeponowany w jednym z szwajcarskich banków, by w niedługim czasie znaleźć się w rękach Polaków, którym major Sosnowski przekazał dokument nieodpłatnie. O tym fakcie, w nieznanych okolicznościach, dowiedziały się agentki i urządziły majorowi karczemną awanturę. Znalazł się w swoistym potrzasku, z jednej strony tracił zaufanie centrali, z drugiej nadwerężył zaufanie swojej agentury.

Splot wielu okoliczności sprawił, że udało się w końcu niemieckim organom kontrwywiadowczym wpaść na ślad szpiegowskiej działalności majora Sosnowskiego. Nie bez winy był sam agent. W początkach 1934 roku udało się usidlić jego samego i najcenniejsze agentki. Po aresztowaniu poddano ich długotrwałemu śledztwu. W jego wyniku zostali oskarżeni o szpiegostwo i postawieni przed sądem. Benitę von Falkenhayn i Renatę von Natzmer skazano na karę śmierci, a Jerzego Sosnowskiego i Irenę von Jena – na dożywocie.

I gdy wydawać się mogło, że emocje już opadły, a na polskiego szpiega czeka niemieckie więzienie, nastąpił nagły zwrot. W więzieniu spędził ponad dwa lata od momentu aresztowania, następnie w kwietniu 1936 roku został wymieniony wraz z grupą polskich agentów na jednym z przejść granicznych. Major wierzył cały czas, że państwo polskie nie zapomni o swoim bohaterze, nie sądził jednak że dalszy bieg wypadków całkowicie go zaskoczy.

Bohater czy zdrajca?

Od momentu przekroczenia granicy znalazł się pod czujnym nadzorem ze strony żandarmerii wojskowej, która odtransportowała majora do Warszawy, do siedziby „dwójki”. Tam został poddany długotrwałemu przesłuchaniu, w toku którego, uświadomił sobie, że jest podejrzewany o zdradę. Mimo chwilowych oznak załamania, prób odebrania sobie życia czy podjęcia głodówki, postanowił walczyć nie tylko o zachowanie dobrego imienia, ale przede wszystkim o siebie. W toku procesu unaocznił bezsens stawianych mu zarzutów. Mimo to został skazany na karę długoletniego więzienia. Gdy zaczął ją odbywać, wybuchła wojna. Koleje losu rzuciły go daleko na wschód, gdzie po klęsce wrześniowej znalazł się w rękach Sowietów, a tam…

Nie piszę o dalszych losach bohatera książki, uważam bowiem że tę część trzeba przeczytać bez żadnych wstępów. Zresztą sam zacząłem jej lekturę właśnie od partii poświęconej sytuacji Jerzego Sosnowskiego już po wybuchu wojny. Z zainteresowaniem zapoznałem się z wersją autora, jedną z kilku – co trzeba podkreślić – funkcjonujących w obiegu.