Nie sposób wskazać precyzyjnie, kiedy ludzkość uznała, że za występki należy winnych karać. Musiało się to stać jeszcze w głębokiej starożytności, może nawet w czasach prehistorycznych. Cóż jednak począć w sytuacji, gdy mamy trupa z nożem w plecach, lecz wokół nikogo z okrwawionym ubraniem? Z odpowiedzi na takie i jemu podobne pytania zrodziły się kryminalistyka, kryminologia i forensyka. O ile w zalążkowej formie dziedziny te istnieją od niepamiętnych czasów, o tyle skok jakościowy z prawdziwego zdarzenia nastąpił w drugiej połowie XIX wieku dzięki badaczom takim jak Cesare Lombroso, Francis Galton, Auguste Tardieu i wielu innych. Jedną z najwybitniejszych postaci w historii medycyny sądowej był sir Bernard Spilsbury.
Ten urodzony w 1877 roku angielski chemik i patomorfolog w pierwszych dekadach XX wieku zyskał sobie sławę graniczącą z legendą, sięgającą aż za ocean. Nazywano go wręcz „żywym następcą Sherlocka Holmesa”, gdyż podobnie jak detektyw z utworów Arthura Conana Doyle’a wykazywał się zdolnością logicznego myślenia oraz dostrzegania i celnego interpretowania niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka dowodów i poszlak.
Crippen
Sławę dała mu przełomowa pod wieloma względami sprawa Hawleya Crippena, zamieszkałego w Londynie amerykańskiego homeopaty oskarżonego o zamordowanie żony, Cory Henrietty Crippen, skądinąd po części Polki z pochodzenia. Pani Crippenowa zniknęła nagle w styczniu 1910 roku, jej mąż ogłosił, że zmarła w ojczyźnie, a wkrótce związał się z inną kobietą. Policjanci przesłuchali go i przeszukali jego dom, nie znaleźli jednak niczego, co mogłoby obciążyć Crippena. Ten wszakże wraz z kochanką uciekł do Brukseli, następnie do Antwerpii, a stamtąd liniowcem SS Montrose do Kanady, udając ojca swojej towarzyszki, która z kolei przebrała się za chłopaka. Niestety dla nich kapitan statku rozpoznał Crippena. I tu nastąpiło pierwsze epokowe wydarzenie.
Otóż kapitan transatlantyku – będącego pierwszym statkiem, na którym zainstalowano nowy telegraf Marconiego – nadał informację o pobycie Crippena na pokładzie za pośrednictwem tego właśnie urządzenia. Inspektorzy Scotland Yardu ruszyli przez Atlantyk szybszą jednostką, wyprzedzili Montrose’a i w Quebecu założyli Crippenowi kajdanki. Amerykanin stał się więc pierwszym człowiekiem aresztowanym dzięki użyciu tej metody komunikacji. Warto tu podkreślić, że gdyby zamiast do Kanady, będącej dominium brytyjskim, Crippen uciekł do ojczyzny, aresztowanie go w ten sposób nie byłoby możliwe ze względu na brak międzynarodowego listu gończego.
W międzyczasie zaalarmowana ucieczką policja raz jeszcze przeszukała dom przy 39 Hilldrop Crescent. Tym razem pod piwniczną podłogą znaleziono szczątki ludzkiego ciała. To właśnie Spilsbury’emu powierzono jego zbadanie. Patolog odnalazł w zwłokach ślady skopolaminy, rozpoznania tożsamości dokonał zaś na podstawie próbki tkanki: zidentyfikował ją jako bliznę, umiejscowioną na podbrzuszu – to zaś ze względu na obecność określonej tkanki mięśniowej i pozostałości włosów łonowych. Obecność blizny w tym miejscu pokrywała się z informacjami o zabiegach medycznych, którym poddawała się pani Crippenowa.
Trudno powiedzieć, co bardziej przemówiło do ławy przysięgłych: klarowny i logiczny wywód świadka – w takiej bowiem roli występował Bernard Spilsbury – czy też okoliczność obciążająca w postaci ucieczki. Tak czy inaczej, Hawleya Crippena uznano za winnego zabójstwa i skazano na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 23 listopada 1910 roku w więzieniu Pentonville.
Crippen runął w głąb zapadni z pętlą na szyi, a Bernard Spilsbury równie szybko trafił na szczyt, gdzie pozostać miał przez trzy dekady. Jeżeli naukowiec może być „celebrytą” i jeżeli w tamtych czasach w ogóle kogokolwiek można by tak nazywać, Spilsbury niewątpliwie zasługiwał na to miano. Stał się ulubieńcem prasy, która – jak pisze Ben MacIntyre – relacjonując procesy, „rozpisywała się o jego wyprostowanej, przystojnej sylwetce […] i charakterze łączącym naukową pewność z edwardiańskim kręgosłupem moralnym”. Już w tamtym okresie przeszedł do historii jako człowiek, który wyciągnął patologię i patomorfologię z cienia, gdzie przebywała jako „nauka o gmeraniu w trupach”. Jego sławę ostatecznie przypieczętował proces seryjnego zabójcy George’a Josepha Smitha. Chociaż trwała już Wielka Wojna, sprawa „młodych żon w kąpieli”, jak ją nazwano, zelektryzowała Brytyjczyków i na krótko zepchnęła wieści z frontu na drugi plan.
Smith
Sprawa trafiła w pole zainteresowania stróżów prawa w styczniu 1915 roku, kiedy to Superintendent Arthur Neil otrzymał list, którego autor zwracał uwagę na podobnie tajemnicze zgony dwóch kobiet – Alice Smith i Margaret Elizabeth Lloyd. Obie zmarły nagle podczas kąpieli, odpowiednio w grudniu 1913 i grudniu 1914 roku. Mąż pierwszej nazywał się George Smith, drugiej – John Lloyd. Autorem listu był człowiek, u którego Smithowie zatrzymali się w trakcie urlopu nad morzem. Neil wkrótce doszedł do wniosku, że donos krył w sobie dużo więcej niż ziarno prawdy. Przede wszystkim istniał doskonały, typowy motyw zabójstwa: pieniądze z polis ubezpieczeniowych i zapisy w testamentach. Odnalazł też Johna Lloyda i doszedł do wniosku, że jest to ten sam człowiek, który wcześniej dał się poznać jako George Smith. Smith przyznał się do używania podwójnej tożsamości i został aresztowany pod zarzutem bigamii. Tu pojawił się na scenie Bernard Spilsbury.
Zabójstwo przez utopienie zawsze było (i wciąż jest) zmorą dochodzeniowców, gdyż trudności nastręcza już choćby samo stwierdzenie faktu, że nie był to wypadek, a także to, czy denat faktycznie utonął, czy też zginął w jakiś inny sposób, a następnie znalazł się w wodzie. Już w XIII wieku powstała w Chinach praca pod tytułem „Zmycie win” na ten właśnie temat.
Ekshumowano ciało pani Lloyd. Spilsbury odnalazł na nim siniec zauważony podczas poprzednich, dokonanych przez innego lekarza oględzin, a także dwa mikroskopijne ślady, lecz nie umiał na tej podstawie wyciągnąć jednoznacznych wniosków co do okoliczności zgonu. W międzyczasie sprawa przedostała się do mediów i tak dowiedział się o niej pewien policjant z hrabstwa Kent. Powiadomił on Neila o jeszcze jednej martwej kobiecie, która zeszła z tego świata w nader podobny sposób. Na rok przed śmiercią Alice Smith niejaki Henry Williams z żoną Beatrice zatrzymał się w pewnym domu. Zabrał ją wkrótce do lekarza, twierdząc, że ta cierpi na epilepsję. 13 lipca ów lekarz dowiedział się od Williamsa, że Beatrice utonęła. Przyszedłszy na miejsce, zastał kobietę wannie – z zanurzoną głową i wystającymi ponad wannę stopami. Jako że nie było widać śladów przemocy, lekarz ów przypisał śmierć epilepsji. I w tym przypadku mąż zarobił na śmierci żony (niebagatelną kwotę ponad dwóch i pół tysiąca funtów; w 1914 roku niezły samochód – a był to wówczas towar dużo bardziej luksusowy aniżeli dziś – kosztował około 730 funtów).
Oczywiście niebawem ustalono, że Henry Williams to George Smith alias John Lloyd. Dużo dłużej trwało ustalenie, w jaki sposób zamordował swoje żony. Bo że zamordował, nie było wątpliwości – przemawiał za tym motyw finansowy, ale przede wszystkim fakt, że wszystkie wanny były zbyt małe, aby ofiary mogły w nich utonąć czy to z powodu ataku epilepsji, czy zaśnięcia podczas kąpieli. Spilsbury doszedł do wniosku, że Smith łapał swoje żony za kostki i gwałtownie pociągał, tym samym powodując zaskakujące dla ofiary zanurzenie głowy, zakrztuszenie, utratę świadomości i w konsekwencji śmierć. Przeprowadzono nawet eksperyment procesowy, do którego zaproszono kilka kobiet o budowie i masie ciała podobnej do ofiary; wszystkie były doświadczonymi pływaczkami i nurkami. Potraktowano je w opisany wyżej sposób. Efekt? Jedna z nich udział w eksperymencie niemal przypłaciła życiem.
Seddon
Ze spraw nietypowych – choć nie aż tak słynnych – warto też choćby pobieżnie wspomnieć proces Fredericka Henry’ego i Margaret Ann Seddonów z 1912 roku, oskarżonych o zabójstwo czterdziestodziewięcioletniej Elizy Barrow. Tutaj wartościowa – choć może nie decydująca – okazała się ekspertyza Spilsbury’ego w sprawie trucia ofiary nie jedną dużą dawką, ale kilkoma mniejszymi. Margaret Seddon uniewinniono, Fredericka Seddona skazano na śmierć. Spilsbury posłał też na szubienicę Reginalda Hicksa, który zabił teścia, wciskając mu głowę do piekarnika i odkręcając gaz, by upozorować samobójstwo w modnym wówczas stylu.
Armstrong
Kolejną dużą sprawą w karierze Spilsbury’ego był proces Herberta Rowse’a Armstronga w kwietniu 1922 roku. Rzecz dotyczyła postaci o niebagatelnej reputacji: weterana Wielkiej Wojny, majora wojsk lądowych, poważanego radcy prawnego, aktywnego członka loży wolnomularskiej. Wiosną 1919 roku u jego żony, Katharine, zdiagnozowano neuropatię. Wkrótce jej ogólny stan psychiczny i fizyczny pogorszył się na tyle, że umieszczono ją w prywatnej placówce zamkniętej. Zwolniono ją stamtąd w styczniu 1921 roku, ale dokładnie miesiąc – 22 lutego – później nagle zmarła. Lekarz zdiagnozował zapalenie żołądka i zapalenie nerek i takie przyczyny śmierci wpisał w stosownych dokumentach. Armstronga nikt z początku nie podejrzewał (opiekował się żoną z podziwu godnym poświęceniem, chociaż ich związek nie należał do zgodnych i udanych) i prawdopodobnie nigdy nie zostałby oskarżony, gdyby nie zamachnął się na życie swojego kolegi po fachu (to właśnie konkurencja na polu zawodowym stała się motywem), skądinąd również masona – Oswalda Martina.
26 października 1921 roku Armstrong zaprosił Martina do siebie i poczęstował go herbatą i ciastkami. Podał mu między innymi scone (typowo brytyjskie okrągłe ciastko) z masłem. Tymczasem teść Martina, niejaki John Davies, farmaceuta, jakiś czas wcześniej sprzedawał Armstrongowi arszenik, którym ten chciał jakoby wytruć mniszki rosnące mu w ogrodzie – chociaż była już jesień i wydawałoby się, że w tym momencie nie ma sensu marnować na to czasu i pieniędzy. Kiedy więc jeszcze tego samego dnia Martin nagle i ciężko zachorował, Davies zaczął coś podejrzewać, podobnie jak doktor Hincks, lekarz Armstrongów, który zauważył podobieństwo objawów występujących u Martina do objawów, jakie krótko przed śmiercią wykazywała pani Armstrongowa.
Scotland Yard prowadził śledztwo wolno i metodycznie, aby przypadkiem nie ostrzec i nie spłoszyć podejrzanego. Aresztowania dokonano dopiero 31 grudnia. Wkrótce ekshumowano ciało Katharine i przekazano je na autopsję do Spilsbury’ego. Ten odnalazł w zwłokach wyraźne ślady arszeniku. Kilkanaście dni później Armstrong stanął przed sądem. Zarzut: zabójstwo.
Obrona miała mocny argument – sprawa zaczęła się od rywala Armstronga w interesach, istniało więc prawdopodobieństwo, że nieszczęsny radca prawny stał się ofiarą spisku, że jest wrabiany w zamach na życie drugiego człowieka. Żona zaś, udręczona chorobą, teoretycznie mogła popełnić samobójstwo.
Niestety dla niego świadkowie zeznali, że pani Armstrongowa była pod koniec życia niemal sparaliżowana (jakże by więc miała wstać z łóżka, pójść po truciznę, zażyć ją i wrócić?), a sam podsądny nijak nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak pieczołowicie porcjował arszenik i nosił przy sobie woreczek z jedną taką porcją. Z drugiej jednak strony: w okresie między śmiercią Katharine a aresztowaniem praktycznie nie korzystał z majątku żony (ten zaś był niebagatelny), co podawało w wątpliwość motyw finansowy zabójstwa. Mimo że Armstrong do końca podtrzymywał twierdzenie o swej niewinności, 13 kwietnia 1922 roku został uznany za winnego. Sędzia Charles Darling skazał go na śmierć przez powieszenie. Egzekucja nastąpiła 31 maja; jeszcze tego dnia, w swych ostatnich słowach, skazaniec zapewniał, że nie jest winny zbrodni, za którą ma umrzeć.
Szubienicę obsługiwał John Ellis, który dwanaście lat wcześniej powiesił również Crippena. Martin zmarł w roku 1924. Herbert Armstrong został jedynym w historii Wielkiej Brytanii radcą prawnym powieszonym za morderstwo. Spilsbury zaś w rok po jego egzekucji otrzymał tytuł szlachecki.
Michael
Przy wszystkich swych zaletach Spilsbury okazał się jednak człowiekiem wręcz absurdalnie upartym i nieskończenie ufnym we własną nieomylność. Pomagało mu to oczywiście podczas składania zeznań, mogło też jednak fatalnie zaważyć na życiu niewinnego człowieka – taka przecież była za każdym razem stawka, o którą grał Spilsbury. Jego zadufanie uwidoczniło się w nader przykry sposób w czasie drugiej wojny światowej. Sytuacja była szczególnie delikatna, gdyż jeśli w tamtym momencie zawiodłaby go intuicja, jego błąd przypłaciłyby życiem nie pojedyncze osoby, ale całe tysiące – tysiące alianckich żołnierzy mających brać udział w planowanym wówczas desancie na Sycylię. A było to tak.
Gdy zachodni alianci podjęli decyzję, że celem następnej operacji desantowej ma być Sycylia, stanęli przed nie lada problemem: jak sprawić, by Niemcy i Włosi nie przygotowali potężnej obrony na wyspie stanowiącej oczywisty przecież cel ataku, skoro tak niewiele dzieliło ją od opanowanej już przez Amerykanów i Brytyjczyków Afryki Północnej. Postanowiono zastosować nieskomplikowany na pierwszy rzut oka fortel: podrzucić Niemcom ciało brytyjskiego oficera z odpowiednio spreparowanymi dokumentami, aby wywieść ich w pole – aby myśleli, że przygotowania do inwazji na Sycylię (o których niechybnie musieli się dowiedzieć) to jedynie operacja pozoracyjna. Zakładano, że podrzuci się ciało – pochodzące niby z katastrofy lotniczej – u brzegów Hiszpanii, państwa na wszystkie możliwe sposoby zinfiltrowanego przez wywiad III Rzeszy, a zarazem mającego na wyższych szczeblach władzy niejednego sympatyka Hitlera.
Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1600 złotych miesięcznie.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.
Trzeba więc było mieć trupa, którego by można wrzucić do morza i pozwolić mu znieść je na plażę. Skombinować „jakieś” ciało – to nie był problem w czasie wojny. Ale skombinować odpowiednie ciało – wydawało się zadaniem prawie że niewykonalnym. Musiało bowiem spełniać kilka podstawowych warunków. Po pierwsze: być świeże, to jest w odpowiednio wczesnym stadium rozkładu. Po drugie: przyczyną zgonu musiało być utopienie lub też coś, co po nieskomplikowanych zabiegach mogłoby za utopienie uchodzić w oczach hiszpańskich patologów. Nic dziwnego, że zwrócono się o pomoc do Bernarda Spilsbury’ego. Ten był już wówczas człowiekiem zmęczonym życiem i sławą, podłamanym tragiczną śmiercią syna, coraz częściej popełniał drobne błędy, ale jego wiedza i doświadczenie wciąż dawały mu miejsce w ścisłej czołówce w Zjednoczonym Królestwie i na świecie.
Zawiadujący operacją „Mincemeat” Ewen Montagu i Charles Cholmondeley znaleźli w końcu odpowiedniego trupa – walijskiego chłopa Glyndwra Michaela, który zmarł w Londynie na skutek zażycia trutki na szczury, jednak w stosunkowo niewielkiej ilości, co dawało nadzieję, że patolog, który niewątpliwie zbada ciało, przeoczy ten fakt. Indagowany w tej kwestii Spilsbury odpowiedział w swoim stylu: „Nie macie się czego obawiać ze strony hiszpańskiego patologa; żeby ustalić, iż ten młody człowiek nie zginął w wyniku katastrofy lotniczej, potrzeba lekarza z moim doświadczeniem – a takich w Hiszpanii nie ma”. Spilsbury nie widział na oczy ciała Michaela, przedstawił opinię jedynie na podstawie relacji samego Montagu, który przecież lekarzem nie był. Mylił się też co do umiejętności hiszpańskich patologów. Nawet jeśli ich średni poziom był niższy niż poziom brytyjskich kolegów po fachu, krzywdząca była opinia, jakoby nie było wśród nich choćby jednego dorównującego sir Bernardowi.
Operację przeprowadzono zgodnie z planem. Ciało wraz z dokumentami i papierami nadającymi mu tożsamość majora Williama Martina trafiło na plażę opodal Huelvy. Papiery wylądowały w końcu w sejfie (droga ich kopii do przewidzianych przez Brytyjczyków rąk była długa i kręta, ale to już temat na inną historię), a ciało – na stole. Sekcyjnym, ma się rozumieć. Autopsję prowadził doktor Eduardo Fernández del Torno. „Może nie należał do tej samej ligi kryminologów co Spilsbury”, opisuje go MacIntyre, „ale posiadał rozległą praktyczną wiedzę na temat trupów, a zwłaszcza – zważywszy, że pracował w rejonie nadmorskim – ciał ofiar utonięć”. Obecny był również brytyjski wicekonsul Francis Haselden i to dzięki niemu zdołano uniknąć wpadki. Przekonał bowiem Fernándeza, iż nie ma potrzeby dokładnie badać zwłok, gdyż on, wicekonsul, będzie usatysfakcjonowany pobieżnym badaniem, skoro upał i morska woda nie obeszły się z ciałem delikatnie, a rzeczony upał czynił przebywanie pod dachem z gnijącym trupem przeżyciem jeszcze bardziej dokuczliwym niż zazwyczaj.
Fernández nie przeoczył bowiem kilku poszlak wskazujących na to, że podłożono mu świnię: stan munduru nie wskazywał na tygodniowe przebywanie w wodzie, a daleko posunięty rozkład ciała sugerował, że znajdowało się w wodzie co najmniej osiem dni. Tymczasem dokumenty w kieszeni Williama Martina/Glyndwra Michaela wskazywałyby, że wyruszył w ostatnią drogę wieczorem 24 kwietnia, jego ciało znaleziono zaś 30 kwietnia, co dawało co najwyżej niespełna pięć dób. Ta potrójna sprzeczność umknęła jednak zarówno patologowi, jak i badającym później autentyczność sprawy niemieckim agentom i analitykom. Operacja powiodła się, jednak sam Spilsbury – jak się okazało – nie miał racji, twierdząc, że jego hiszpańscy koledzy po fachu nie dostrzegą tego, co mogłoby ją położyć, z tragicznymi konsekwencjami.
Spilsbury pracował jako starszy patomorfolog w Home Office do 1949 roku, kiedy to popełnił samobójstwo przez samozagazowanie. Przez ten czas wykonał około dwudziestu pięciu tysięcy autopsji, a notatki, które podczas nich wykonywał, stały się fundamentem współczesnej medycyny sądowej. Na podstawie jego orzeczeń skazano na śmierć stu dziesięciu ludzi. Spekulowano, że do targnięcia się na własne życie skłoniły go nie tylko problemy finansowe, ale i ciężar win, miał już bowiem świadomość własnej omylności. Co gorsza, prawdopodobnie ciążyły mu na sumieniu te nieliczne przypadki, gdzie zdarzało mu się z rozmysłem „przeoczyć” dowody przeczące jego wersji wydarzeń,
Męczennik
Bodaj pierwszą sprawą, w której opinia Spilsbury’ego okazała się decydująca przy posyłaniu oskarżonego na szafot, a którą następnie podważono (niestety długo po wykonaniu wyroku) była sprawa Normana Thorne’a. Tego dwudziestopięciolatka oskarżono w 1915 roku o zamordowanie narzeczonej. Thorne utrzymywał, że kobieta popełniła samobójstwo, Spilsbury był jednak przekonany, że padła ofiarą zabójstwa. Dowodom daleko było do jednoznaczności, ale w sądzie właśnie renoma i niewzruszone przekonanie słynnego patologa przeważyły. Zapadł wyrok śmierci. Wyrok kontrowersyjny w oczach opinii publicznej, wyrok, przeciw któremu protestował sam Arthur Conan Doyle, niemniej jednak – wyrok, który w końcu wykonano. „Nie martw się. Jestem męczennikiem spilsburyzmu”, pisał Thorne do ojca, czekając na stracenie. Dziś wiadomo już, że miał rację. Jego ukochana rzeczywiście popełniła samobójstwo.
Obecnie nawet największy sukces Spilsbury’ego – sprawa Crippena – jest podawany w wątpliwość. Naukowcy z Michigan State University porównali mitochondrialne DNA z próbek przedstawionych na procesie i próbek pobranych od żyjących dziś krewnych Cory Crippen. Wyniki okazały się jednoznaczne: szczątki ludzkie odkryte pod domem Crippena w żadnym wypadku nie mogły być ciałem Cory. Dodatkowy cień na efekty pracy Spilsbury’ego rzuca współczesny dorobek kryminalistyki i kryminologii. Jak tłumaczył jeden z naukowców prowadzących te badania, zasadniczo nie zdarza się, by truciciel kaleczył lub wręcz masakrował ciało zmarłej ofiary, gdyż skoro wybiera taką metodę zabójstwa, to właśnie po to, aby zostawić jak najmniej widocznych (przynajmniej na pierwszy rzut) wskazówek co do przyczyny zgonu.
Crippen na dwa tygodnie przed śmiercią napisał: „Jestem niewinny i któregoś dnia uda się znaleźć dowody tego”. Wyniki badań amerykańskich naukowców nie rozstrzygają kwestii w sposób ostateczny, gdyż być może Crippen zabił małżonkę w inny sposób, lecz z prawnego punktu widzenia nie ostał się żaden dowód przemawiający za jego winą w sprawie o morderstwo Cory. A skoro tak, gdyby proces przeprowadzono od nowa, Hawley Crippen najpewniej zostałby uniewinniony.
Z drugiej strony, znaleziono przecież w jego piwnicy okaleczone ludzkie ciało. A jeśli nie była to Cora, to kto? I dlaczego Crippen uciekał? Na niekorzyść amerykańskiego homeopaty przemawiają też zeznania sądowe inspektora Dewa, według którego podczas aresztowania podsądny wyznał, iż cieszy się, że to już koniec, gdyż napięcie było nie do wytrzymania (the anxiety has been too awful). Wokół sprawy Crippena wciąż pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi.
Postaci Spilsbury’ego nie można oceniać jednoznacznie negatywnie. Doprowadził do wykrycia sprawców wielu przestępstw, zarówno bezpośrednio, samemu prowadząc ekspertyzy, jak i pośrednio – gdyż chyba żaden inny człowiek nie pchnął forensyki tak bardzo do przodu jak sir Bernard, tym bardziej że praktycznie samodzielnie wydźwignął ją do rangi „prawdziwej nauki”. Niewykluczone jednak, że cała kariera Spilsbury’ego oparta była na błędzie, w którego konsekwencji niewinny człowiek zawisł na szubienicy.
Bibliografia:
Źródła
Old Bailey Proceedings Online, October 1910, trial of CRIPPEN, Hawley Harvey (48, dentist) (t19101011-74). Dostęp 6 lutego 2012.
Old Bailey Proceedings Online, February 1912, trial of SEDDON, Frederick Henry (40, insurance superintendent) SEDDON, Margaret Ann (t19120227-48). Dostęp 5 lutego 2012.
Opracowania i artykuły
Pierce Grace, „Homicide by hyocine: the case of Dr Crippen”. Irish Medical Times, 1 czerwca 2010. Dostęp: 17 maja 2011.
Martin Hogdson, „100 years on, DNA casts doubt on Crippen case”. The Guardian, 17 października 2007. Dostęp: 6 lutego 2012.
Ben MacIntyre, „Oszukać Hitlera. Największy podstęp w dziejach wywiadu”. Tłum. Anna Sak. Znak, 2011.
Ben MacIntyre, „Sir Bernard Spilsbury, Britain’s first forensic scientist”. Times Online, 2 stycznia 2009. Dostęp: 15 maja 2011.
Robin McKie, „Forensic science: Secrets of the case against Crippen”. The Observer, 17 sierpnia 2008. Dostęp: 25 maja 2011.
David Nicholson, Prices have risen 50-fold since first survey in 1914. The Independent, 28 kwietnia 1994. Dostęp: 18 maja 2011.
Glenys Roberts, „Lethal witness: How legendary pathologist Bernard Spilsbury’s evidence was often fatally flawed”. Mail Online, 20 sierpnia 2007. Dostęp: 15 maja 2011.
Satish Sekar, „Deterrence (Part Ten)”. The Fitted In Journal, 4 listopada 2010. Dostęp: 25 czerwca 2011.
Sarah Wise, „An over-celebrated pathologist”. The Telegraph, 23 sierpnia 2007. Dostęp: 1 lutego 2012.
„Sherlock Spilsbury”, TIME, 2 lipca 1934. Dostęp: 14 maja 2011.