Kanada odwleka decyzje w sprawie gąsienicowych wozów bojowych
Rząd Kanady po raz kolejny odłożył w czasie plan zakupienia gąsienicowych wozów bojowych – …
Rząd Kanady po raz kolejny odłożył w czasie plan zakupienia gąsienicowych wozów bojowych – …
Mahmad Zarif, dwudziestopięciolatek z dystryktu Nad-e Ali, zaczyna właśnie służbę patrolową w szeregach Afgańskiej Policji Narodowej.
Rola snajperów i strzelców wyborowych na współczesnym polu walki jest nie do przecenienia. Szczególnie …
Książka Williamsona na trzystu stronach opisuje tło kampanii polskiej, jej przebieg (podkreślmy w tym miejscu: to nie była kampania „wrześniowa”, trwała bowiem jeszcze w październiku) i następstwa. Emocjonalny tytuł (w oryginale „Poland Betrayed”, tłumaczenie tytułu jest więc dosłowne) zdradza od razu, jakie autor ma zdanie na temat przebiegu wydarzeń z lata i jesieni 1939 roku, ale praca pod względem metodologicznym jest zupełnie w porządku i nie można jej zarzucić braku obiektywizmu.
Jak już niejednokrotnie wspominałem, „Bitwa o Anglię” Bungaya wyznaczyła na długie lata standardy pisania o zmaganiach RAF-u z Lutfwaffe na przełomie lata i jesieni 1940 roku, stawiając jednocześnie pod znakiem zapytania zasadność publikowania innych książek przekrojowych na ten temat, książek, które po prostu muszą być gorsze pod wieloma względami, jeśli nie pod każdym. Niemniej jednak, trudno się dziwić, że w okrągłą, siedemdziesiątą rocznicę rzeczonej bitwy ukazały się w Polsce liczne publikacje na ten temat, zarówno autorów polskich, jak i zagranicznych.
Ha! Tak, właśnie „Ha!”, ni mniej, ni więcej. Taka właśnie była moja reakcja, gdy czytając powieść Adama Robertsa, wreszcie dowiedziałem się, co oznacza jej tytuł. To znaczy oryginalny tytuł, który brzmi Yellow Blue Tibia, co można by przetłumaczyć jako „Żółtoniebieska piszczel”. Nie dziwię się przy tym, że polskiemu tłumaczeniu nadano tytuł „Projekt Stalin”. Taki tytuł zdecydowanie bardziej pasuje do lekko prześmiewczego, historyczno-politycznego science fiction tak bowiem należałoby sklasyfikować powieść Robertsa. Tytuł oryginalny pasuje za to do oparów absurdu, w których unosi się fabuła.
Opowiadając o „Bitwie o Anglię” Stephena Bungaya, poświęciłem parę słów symbolicznej wzmiance o udziale polskich lotników w starciach z Luftwaffe. Wiadomo bowiem, że polski Czytelnik, rozpieszczony przez Fiedlera, a w ostatnich latach mile połechtany przez Lynne Olson i Stanleya Clouda, przyzwyczaił się do hagiografii naszych myśliwców zasiadających w kokpitach RAF-owskich Hurricane’ów i Spitfire’ów. Z drugiej strony każdy dojrzały Czytelnik ma świadomość tego, że Fiedler pisał ku – jak to się ładnie mówi – pokrzepieniu serc i jego legendarna już książka, choć oparta na solidnej bazie faktograficznej, nie jest wolna od koloryzowania, przemilczeń czy podkreślania faktów mało znaczących dla ogólnego obrazu sprawy, za to przemawiających do wyobraźni. Tymczasem miłośnicy historii lotnictwa od dawna pragnęli kompleksowej, obiektywnej analizy faktów. No, tośmy się doczekali.
Bitwa o Anglię słusznie zajmuje eksponowane miejsce na liście najważniejszych bitew II wojny światowej. Nie zmieni tego ani fakt, że nie toczono jej li tylko o Anglię, ani nawet to, że nie była to w ogóle bitwa. Należałoby raczej mówię o kampanii, o serii bitew, mniejszych i większych, toczonych często równolegle w różnych rejonach nieba nad Wyspą i Kanałem. Takie szczegóły jak nomenklatura nijak mają się wszakże o legendy wytworzonej – po części samoistnie, po części przez machinę propagandową – wokół kilku tygodni najbardziej intensywnych zmagań Royal Air Force z Luftwaffe. Owa legenda to jedno z zagadnień poruszanych przez Stephena Bungaya.
Cóż zaś można powiedzieć o imć instygatorze, to jest głównym bohaterze? Przede wszystkim to, że bardziej w pamięć zapada nazwa pełnionej przezeń funkcji aniżeli jego imię i nazwisko. W ogóle Joachim Hirsz wydał się jakiś nieprzekonywający. Miał chyba przypominać trochę Jacka Dydyńskiego z powieści Komudy, trochę Janusza z powieści Przechrzty, a trochę Jackopiekarowego inkwizytora.
– Co w tłumaczeniu jest najłatwiejsze lub najprzyjemniejsze?
– Najprzyjemniej tłumaczy się teksty napisane jasno, prosto i mądrze, przez autorów mających dobry styl, łatwość wyrażania myśli i dobrze znających swój przedmiot.