Jeśli coś jest zbyt piękne, aby było prawdziwe, to najpewniej nie jest prawdziwe. Wszystko wskazuje, że regułę tę potwierdza właśnie upadek planu rozmieszczenia w Polsce niemieckich baterii systemu Patriot do obrony przestrzeni powietrznej naszego kraju. Pisząc o tej sprawie dwa dni temu, cieszyliśmy się, że istnieje obopólna wola polityczna i że wkrótce słowo stanie się ciałem. Musimy przyznać, że wykazaliśmy się karygodną naiwnością w kwestii realiów istniejących w naszym kraju i w jednoosobowym politbiurze PiS-u.

Wczoraj Mariusz Błaszczak storpedował cały plan, wnioskując, aby Patrioty przekazano (sic!) Ukrainie. Nagłość i perfidia tego manewru, a także jego jawnie antyniemiecki wymiar, radykalnie kontrastujące z wcześniejszym entuzjazmem wykazywanym przez szefa resortu obrony, każe przypuszczać, że stało się to na mniej lub bardziej jednoznaczne polecenie z góry, a „górą” względem Błaszczaka jest w partii rządzącej tylko jeden człowiek. Bynajmniej nie premier.



Zapyta ktoś: w czym problem i gdzie tu perfidia, skoro Polska chce wesprzeć sojuszniczkę toczącą wojnę? Rozbierzmy więc deklarację Błaszczaka na czynniki pierwsze. Przede wszystkim minister z rozmieszczenia baterii zrobił przekazanie. Niemcy chcieli ustawić Patrioty w Polsce, aby bronić sojuszniczego kraju, ale baterie miały być obsadzane przez niemieckich przeciwlotników i pozostawać własnością rządu federalnego, na tej samej zasadzie, na której obecnie dwie baterie stacjonują na Słowacji.

Berlin musiałby więc zgodzić się po prostu oddać Ukrainie dwie baterie Patriotów w ramach pomocy wojskowej. Co teoretycznie może i dałoby się uzgodnić, ale Czytelnicy zechcą zauważyć, jaki warunek postawił minister. Baterie miałyby być „rozstawione przy zachodniej granicy” Ukrainy, tak aby broniły również polskiego nieba. Czyli Ukraina nie miałaby nawet prawa do swobodnego dysponowania uzbrojeniem, które otrzymuje od sojuszników. Owszem, normą jest obwarowanie dostaw uzbrojenia różnymi ograniczeniami (w kontekście Ukrainy najsłynniejsza jest kwestia, co można, a czego nie można młócić pociskami GMLRS), ale skoro już Ukraina miałaby własne Patrioty, nieetyczne byłoby oczekiwanie, że odstąpi część ich, niemałego przecież, potencjału do obrony Polski.

Mariusz Błaszczak i generał broni Krzysztof Król.
(US State Department / Ron Przysucha)

I żeby nie było niejasności: Patrioty stojące w Polsce mogłyby wspomagać Ukrainę. Jak pisaliśmy dwa dni temu, zależnie od tego, gdzie dokładnie rozmieszczono by stacje radiolokacyjne, mogłyby one przekazywać ukraińskiej obronie przeciwlotniczej dane o potencjalnych celach znajdujących się w ukraińskiej przestrzeni powietrznej. Nijak nie zaszkodziłoby to obronie naszego nieba.

Jeszcze à propos GMLRS: również Patriot to broń produkcji amerykańskiej. Niemcy mogą swoimi systemami rozporządzać w miarę dowolnie, dopóki są to ich systemy. Na reeksport do Ukrainy musiałby się jednak zgodzić producent. Do tego dochodzi jeszcze kwestia szkolenia hipotetycznych ukraińskich przeciwlotników, co oznacza dalszą co najmniej kilkumiesięczną obsuwę (Patriot to straszliwie skomplikowana zabawka). A Ukraina potrzebuje wsparcia teraz, dosłownie na wczoraj, bo jeśli rosyjska kampania przyniesie skutek, tysiącom ludzi zajrzy w oczy śmierć z wychłodzenia. Choćby marginalne wsparcie udzielane przez radiolokatory stojące w Polsce, ale udzielane wkrótce, jest obecnie cenniejsze niż większe wsparcie udzielane w lutym czy marcu 2023 roku.



W Ukrainie trwa wyścig z czasem. Jak informują ukraińskie władze, wczoraj „obwody kijowski, winnicki, lwowski, zaporoski, mikołajowski, połtawski, odeski i chmielnicki zostały całkowicie lub częściowo odcięte od prądu. W wielu miastach wstrzymane są również dostawy wody i ogrzewania, nie działa Internet, awarie łączności komórkowej”.

Niemcy jednak po prostu nie chcą się rozstawać ze swoimi Patriotami. Zresztą trudno się dziwić. I trudno też zakładać, aby Błaszczak nie rozumiał, czym się różni jego kontrpropozycja od początkowej oferty Berlina. Czyżby wobec tego minister obrony kraju członkowskiego NATO domagał się, aby inny kraj członkowski NATO przystąpił do wojny w Ukrainie jako czynny uczestnik działań zbrojnych?

Słychać już głosy apologetów, jakoby Niemcy tak naprawdę wcale nie chcieli wysłać do Polski swoich baterii i jedynie udawali dobrych sojuszników. Możliwe – pozycja Niemiec wobec wojny w Ukrainie jest od początku niejednoznaczna, widać, że ścierają się tam dwa obozy (liderami proukraińskiego są minister gospodarki Robert Habeck i minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock), a kanclerz Olaf Scholz nie potrafi całemu temu towarzystwu ściągnąć smyczy.

Ale w takiej sytuacji należało pozwolić, aby Niemcy sami się skompromitowali. Grzecznie ich zaprosić, pozwolić nawet, aby sami wybrali sobie miejsca stacjonowania, a potem co dwa dni lamentować, że Patriotów jeszcze nie ma. Na Słowacji rozmieszczenie mieszanego, holendersko-niemieckiego batalionu opl zajęło około miesiąca. Delegowanie kontyngentu z jednego kraju, do tego z pomocą doświadczeń zebranych w operacji słowackiej, trwałoby krócej.



Czyżby słowa Jarosława Kaczyńskiego, które przytoczyliśmy w poprzednim artykule, wciąż obowiązywały? Prezes partii rządzącej osiem lat temu stwierdził: „Nie życzyłbym sobie wojsk niemieckich na polskim terytorium. Przynajmniej siedem pokoleń musi minąć, zanim to będzie dopuszczalne”. W wolcie Błaszczaka łatwo się dopatrzeć palca jego pryncypała. Wszak już Maria Konopnicka pisała: nie będzie Niemiec bronił nam nieba ni dzieci nam osłaniał przed moskalskimi pociskami manewrującymi.

Przyjęcie i zrealizowanie niemieckiej propozycji oznaczałoby poprawę bezpieczeństwa Polaków i Polek mieszkających w pobliżu granicy z Ukrainą. Może nawet nie byłaby to radykalna poprawa bezpieczeństwa, ale z pewnością byłaby to poprawa realna. Niestety krótkowzroczne uprzedzenia – być może nawet tylko jednego człowieka, a z pewnością niewielkiej grupy ludzi – i doraźne gierki polityczne znów okazały się ważniejsze niż dobro ojczyzny. A wywinięcie takiego numeru pod płaszczykiem troski o Ukrainę nie zasługuje na kulturalny komentarz.

Zobacz też: Liberyjski kanibal i zbrodniarz wojenny Kunti Kamara przed sądem w Paryżu

Boevaya mashina, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International