Okręt desantowy dok typu Whidbey Island USS Ashland (LSD 48) wyszedł w tym tygodniu z japońskiej bazy Sasebo w rejs do Stanów Zjednoczonych. Jego nowym portem macierzystym będzie San Diego. Ashland stacjonował w Kraju Kwitnącej Wiśni od sierpnia 2013 roku. Amerykańskie prawo stanowi, że nie wolno przebazowywać okrętów US Navy do Japonii na okres dłuższy niż dziesięć lat.
– Nie potrafię dostatecznie wyrazić wdzięczności wspaniałemu miastu Sasebo za jego gościnność – powiedział w trakcie ceremonii pożegnalnej dowódca Ashlanda, komandor porucznik Dirk Sonnenberg. – Odbyłem wiele tur służby w Japonii, ale Sasebo zawsze będzie dla mnie wyjątkowe jako najcieplejsze i najgościnniejsze miejsce, w którym mnie przyjęto.
Podczas blisko dziesięcioletniego pobytu na wyspie Kiusiu okręt stanowił część grupy desantowej szybkiego reagowania sformowanej wokół okrętów desantowych USS America i USS Green Bay. Na razie nie wiadomo, który okręt zajmie miejsce Ashlanda. A co równie ważne: nie wiadomo, na jak długo je zajmie.
Grupa desantowa szybkiego reagowania standardowo składa się z trzech okrętów, spośród których każdy reprezentuje inną klasę. Jeden to śmigłowcowiec desantowy (LHA) lub śmigłowcowiec desantowy dok (LHD), czyli okręt typu Wasp albo America. Drugi to okręt transportowo-desantowy dok (LPD), czyli okręt typu San Antonio. I wreszcie trzeci to okręt desantowy dok (LSD), czyli jednostka typu albo Whidbey Island, albo Harpers Ferry.
Niestety kariery obu tych typów nieubłaganie dobiegają już końca. Z ośmiu jednostek typu Whidbey Island w służbie pozostało sześć, ale z tej szóstki cztery (Gunston Hall, Germantown, Tortuga i właśnie Ashland) najprawdopodobniej opuszczą banderę w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, a pozostałe dwa (Rushmore i Comstock) – do 2026 roku.
Wszyscy czterej przedstawiciele nowszego typu Harpers Ferry wciąż są w służbie, ale ich dni także są policzone. Ich służba najpewniej dobiegnie końca również około 2026 roku.
W celu znalezienia następcy dla obu typów zorganizowano program LX(R), w którym zwycięzcą okazał się zmodyfikowany typ San Antonio. Początkowo nowa seria okrętów miała być klasyfikowana jako osobny typ, ale ostatecznie w 2018 roku podjęto decyzję, aby klasyfikować ją po prostu jako San Antonio Flight II.
Zakładano, że US Navy będzie posiadać trzynaście jednostek typu San Antonio z pierwotnej serii, teraz określanej jako Flight I i trzynaście nowych Flight II. Dwanaście okrętów pierwszej serii jest już w służbie, a ostatni – Richard M. McCool Jr. (LPD 29) – przechodzi prace wykończeniowe. Ruszyła także budowa okrętu wiodącego Flight II (Harrisburg) i zatwierdzono budowę dwóch kolejnych.
Na tym może się jednak skończyć, przynajmniej na razie. W tym miesiącu sekretarz marynarki wojennej Carlos Del Toro stwierdził, że konieczna jest „strategiczna pauza”, która pozwoli dokładnie ocenić, ilu okrętów desantowych – i jakich – tak naprawdę potrzebuje amerykańska marynarka wojenna. Pauza miałaby trwać pięć lat i przez ten czas Pentagon nie zamawiałby żadnych kolejnych okrętów typu San Antonio.
Wbrew temu, do czego przyzwyczaiły nas niszczyciele typu Arleigh Burke, San Antonio Flight II będzie mieć mniejszy potencjał bojowy niż seria pierwszej. Znikną na przykład charakterystyczne wielokątne maszty AEMS (Advanced Enclosed Mast/Sensor), hangar się zmniejszy, podobnie jak liczebność komponentu desantowego (z 800 do 500 żołnierzy), a konstrukcja w wielu miejscach zostanie uproszczona. Okręty drugiej serii otrzymają za to nowocześniejsze wyposażenie elektroniczne, z radiolokatorem AN/SPY-6(V)3 Enterprise Air Surveillance Radar na czele. Wiele zmian wprowadzono już na dwóch ostatnich jednostkach Flight I (LPD 28 i LPD 29), które stały się tym sposobem formą przejściową w ewolucji projektu.
Wcześniej tę samą filozofię zastosowano przy budowie ostatniego śmigłowcowca desantowego typu Wasp – USS Makin Island (LHD 8) – na którym przetestowano niektóre rozwiązania wprowadzane na nowym typie America. Mimo tych modyfikacji w praktyce Harrisburg i kolejne jednostki będą miały więcej wspólnego z wcześniejszymi San Antonio aniżeli z jednostkami, których miejsce będą zajmowały. Przede wszystkim będą dużo lepiej przystosowane do pełnienia funkcji okrętów dowodzenia siłami desantowymi.
Właśnie kwestia łączności i zdolności dowodzenia była od zawsze największą bolączką okrętów klasy LSD. Miały one w założeniu być jedynie transportowcami dostarczającymi komponent desantowy we wskazane miejsce wraz z pozostałymi jednostkami grupy szybkiego reagowania. Z biegiem lat ich rola ewoluowała jednak, okręty typów Whidbey Island i Harpers Ferry coraz częściej odbywały rejsy samodzielnie, mimo że nie były przystosowane do samodzielnego prowadzenia działań bojowych.
San Antonio Flight II zaradzi tym problemom. Zasadnicza konstrukcja będzie jednak na tyle podobna do konstrukcji Flight I, że większość marynarzy – z wyjątkiem tych przydzielonych do obsługi specjalistycznego wyposażenia elektronicznego – będzie mogła z powodzeniem służyć na jednostkach obu serii.
Zobacz też: Chiny podejrzane o atak hakerski na biuro konstrukcyjne Rubin