Ernest Hemingway w powieści Słońce też wschodzi pisał, że człowiek bankrutuje na dwa sposoby: stopniowo, a potem nagle. Proces wyposażania ukraińskich wojsk lotniczych w zachodnie samoloty bojowe przebiega tak samo: najpierw stopniowo, a potem nagle. Po kilkunastu miesiącach przepychanek, niepewności i uników wszystko wskazuje, że jesteśmy o krok od wiążącej decyzji o przekazaniu F-16, a w oddali coraz wyraźniej widać szwedzkiego Gripena.

Po kolejnym, dwunastym już spotkaniu grupy kontaktowej, tak zwanej Grupy Ramstein, amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin ogłosił, że sojusznicy Ukrainy zadeklarowali pakiety pomocy wojskowej o łącznej wartości 65 miliardów dolarów. Najważniejszym rezultatem posiedzenia jest jednak pierwsza konkretna deklaracja dotycząca wyposażenia ukraińskiego lotnictwa w Fighting Falcony.

– Planowanie i realizacja tego szkolenia [na F-16] będzie znacznym przedsięwzięciem – powiedział Austin. – Ale dzięki koordynacji w tej grupie kontaktowej będzie to możliwe.



Wiemy już oficjalnie, że pierwsze skrzypce w szkoleniu ukraińskich lotników i techników będą grać Holandia i Dania jako liderzy tak zwanej koalicji samolotowej. Oprócz tego wsparcie zaoferowały Belgia, Norwegia, Polska i Portugalia. Austin oczekuje również, że dołączą do tego grona inne kraje.

Duński minister obrony Troels Lund Poulsen stwierdził, że szkolenie powinno ruszyć latem, a przeszkolenie na F-16 pilota, który ma już doświadczenie za sterami MiG-a-29, powinno zająć maksymalnie sześć miesięcy. Przypomnijmy, że tydzień temu portal Yahoo uzyskał informacje, z których wynika, że szkolenie pilotów może potrwać zaledwie cztery miesiące. Do takich wniosków doszli instruktorzy US Air Force, którzy obserwowali, jak dwaj Ukraińcy radzą sobie na symulatorach w Morris Air National Guard Base w Arizonie. Jeden z nich to pilot MiG-a-29, drugi – Su-27. Każdy spędził w symulatorze 11,5 godziny.

Zagadką pozostaje wciąż, kto przekaże Ukrainie swoje F-16. Oczywistymi kandydatami są Holandia i Dania, ale Poulsen podkreślił, że w Kopenhadze decyzja w tej sprawie zapadnie dopiero jesienią. Zabezpieczenie logistyczne (w tym szeroko rozumiane finansowanie obsługi maszyn) będzie zapewne w dużej części w rękach Amerykanów. Na wyjaśnienie czeka też kwestia, czy koalicja przeszkoli ukraińskich wysuniętych nawigatorów naprowadzania.



Tymczasem Sztokholm chce dopuścić ukraińskich pilotów do szkolenia na myśliwcach JAS 39. Jak powiedział minister obrony Pål Jonson, przebywający właśnie z wizytą w Ukrainie, prosił o to jego kolega po fachu Ołeksij Reznikow. Do ustalenia pozostają jedynie kwestie formalne.

Według Jonsona program będzie organizowany z myślą o długofalowym rozwoju ukraińskiego lotnictwa. Do szkolenia będą delegowani lotnicy mający już za sobą wstępne szkolenie. Będą oni zarówno odbywać loty zapoznawcze na Gripenach, jak i szkolić się na symulatorach.

Szwed podkreślił jednak, iż nie ma mowy (przynajmniej na razie) o przekazaniu Kijowowi myśliwców służących obecnie we Flygvapnet, ponieważ o ile rosyjskie wojska lądowe zostały straszliwie osłabione w Ukrainie, o tyle marynarka wojenna i siły powietrzne wciąż zachowują większość przedwojennego potencjału. Wprawdzie już kilka miesięcy temu Wołodymyr Zełenski otwarcie prosił Sztokholm o odstąpienie pewnej liczby maszyn, ale nasi sąsiedzi zza Bałtyku uznali wszystkie siedemdziesiąt Gripenów C za niezbędne do obrony własnego kraju.



– W koalicji czołgowej głównym zwierzęciem w zoo jest Leopard z Niemiec. Mamy też Challengery, Abramsy, czołgi lekkie z Francji, ale głównym czołgiem jest Leopard – mówił w marcu Reznikow. – Jestem pewny, że będziemy mieć dwa do trzech typów myśliwców odrzutowych i że będzie jeden główny „ptak”. Będzie to zależało od tego, który z nich będzie najlepszy dla Ukrainy pod kątem naszych lotnisk, naszych techników, utrzymania.

O Gripenie pisaliśmy wielokrotnie. Jego największą zaletą jest to, że maszynę i wyposażenie obsługi naziemnej zaprojektowano pod kątem działania z lotnisk polowych oraz obsługi przez powołanych rezerwistów i żołnierzy służby zasadniczej. W teorii Gripen jest więc najprostszy do nauczenia się i nie wymaga dużego zaplecza logistycznego. Czyniłoby go to idealnym kandydatem do wprowadzenia do służby „na już”. Spekulacje podsycił w styczniu tweet Reznikowa z rysunkiem gryfa. Po szwedzku grip/gripen znaczy właśnie ‘gryf’.

Jeśli Ukraińcy faktycznie mieliby dostać Gripeny, w grę wchodzą dwa scenariusze. Jeden to oczywiście dostawy powojenne. Kiedy w końcu Rosja zostanie pokonana – na jakich warunkach, to już inna sprawa – i Ukraina będzie odbudowywać swoje siły zbrojne na modłę zachodnią, będzie mogła zamówić fabrycznie nowe myśliwce w wersji E. Zapoznanie ukraińskich lotników z zaletami tej konstrukcji może pomóc w walce o kontrakt, w której głównym konkurentem (zakładamy w ciemno) będzie F-16.



Druga opcja to przekazanie używanych Gripenów C/D – nie od razu, ale w dalszej perspektywie czasowej. Szwedzi zamierzają pozyskać sześćdziesiąt maszyn w wersji E, które według pierwotnych planów miały całkowicie zająć miejsce Gripenów C/D (których obecnie mają dziewięćdziesiąt cztery) po 2026 roku. Po rosyjskiej napaści na Ukrainę liczbę sześćdziesięciu myśliwców uznano za niewystarczającą do obrony kraju. W ubiegłym roku ówczesny dowódca szwedzkich sił powietrznych, generał Carl-Johan Edström, sugerował pozostawienie w służbie czterdziestu do sześćdziesięciu Gripenów C mniej więcej do 2035 roku.

W miarę wprowadzania do służby Gripenów E Szwedzi będą wycofywać część maszyn starszej generacji – docelowo około czterdziestu–pięćdziesięciu egzemplarzy. Mogłyby one trafić do Ukrainy. Ale i w tej sytuacji mówimy o dostawach za kilka lat, a nie „na już”. Pierwszym zachodnim samolotem bojowym w ukraińskich wojskach lotniczych będzie F-16. To już przesądzone. ⬢

Zobacz też: Samoloty po raz pierwszy operują z indyjskiego lotniskowca Vikrant

Saab