Jak informuje The Washington Post, amerykańskie siły zbrojne zbudują w Strefie Gazy tym­cza­so­wy port z nabrze­żem przy­sto­so­wa­nym do odbierania dostaw pomocy huma­ni­tar­nej. Prezydent Joe Biden ma oficjalnie ogłosić ten plan w czasie orędzia o stanie państwa (State of the Union), które zacznie się o 3.00 w nocy czasu polskiego.

Zrzuty zaopatrzenia z samolotów trans­por­to­wych to metoda efektowna, ale mało efektywna. Dzienne zapo­trze­bo­wa­nie Strefy Gazy szacuje się w przeliczeniu na 500 samochodów ciężarowych. Most powietrzny musiałby wykonać ponad 250 samolo­to­lotów dziennie. Zrzuty mają więc znaczenie bardziej symboliczne niż realne, ale jako symbol będą środkiem nacisku na Izrael, aby ten bardziej zaangażował się w dbanie o los gazańskich cywilów.

Niemniej zrzuty będą kontynuowane (dziś zorganizowano trzeci). Biden oczekuje, że jego urzędnicy zapewnią dostęp arty­ku­łów pierwszej potrzeby morzem, po­wie­trzem i lądem na taką skalę, aby uchronić Gazańczyków przed dalszą klęską głodu. W północnej części Strefy bezdyskusyjnie panuje głód, już kilka dni temu WHO stwierdziła dziesięć przy­padków śmierci głodowej gazańskich dzieci.



Cały system będzie oczywiście działał w porozumieniu z Izraelem. Dostawy będą kierowane przez port w cypryjskiej Larnace, gdzie personel izraelskich służb bez­pie­czeń­stwa będzie mógł skon­tro­lo­wać je pod kątem kontrabandy. Po dostarczeniu do Strefy Gazy dystrybucją zająłby się personel ONZ i organizacji pomocowych. Operacja ma ruszyć w ciągu kilku tygodni.

Tymczasem Izrael zgodził się otworzyć dodatkowe, trzecie, przejście graniczne wiodące do Strefy Gazy. Ma ono przede wszystkim przyspieszyć dostawy z Jor­danii (Izraelczycy obiecali, że je ułatwią). Biały Dom zapewnia – chwilowo nie­ofic­jalnie, ale Biden podczas orędzia na pewno oznajmi to wprost – że będzie naciskać rząd Netanjahu, aby ten dalej zmniejszał obostrzenia powstrzymujące dopływ pomocy humanitarnej do Gazy.

Jak zbudować port instant?

Na razie nie wiadomo, gdzie dokładnie port miałby powstać. Z grubsza wiemy jednak, jak będzie wyglądał. Bądź co bądź to właśnie logistyka jest najmocniejszym punktem amerykańskich sił zbrojnych – bo w przeciwieństwie do lotniskowców, bombowców czy tym bardziej arsenału nuklearnego działa na poważnie dzień w dzień przez całą dobę. Oczywiście amery­kań­ska logistyka nie jest po­zba­wiona problemów, ale śmiało można powie­dzieć, że jest gotowa na każdą ewentualność – również na tę.



ELCAS-M w Kuwejcie, 2003 rok.
(US Navy / Journalist 1st Class Joseph Krypel)

Ogólna zdolność nazywa się Logistics Over The Shore, czyli w wolnym tłumaczeniu: logistyka na brzegu morza, w skrócie LOTS, choć częściej spotyka się wersję JLOTS (od joint, co ma sens, bo z natury rzeczy takie operacje angażują kilka rodzajów sił zbrojnych). Obecnie najbardziej zaawansowaną formą JLOTS jest ELCAS-M, czyli Expe­ditio­nary Ele­vated Cause­way-Modu­lar. To budowla modu­ło­wa, która może stworzyć nabrzeże sięgające na 3 tysiące stóp (914 metrów), dopóki głębokość wody nie przekracza 20 stóp (6 metrów). Nie ma oficjalnego limitu długości czy nośności statków, które może przyjmować ELCAS, ale zasadniczo są to stosunkowo niewielkie jednostki.

Pirs ma szerokość 24 stóp (7,3 metra), co pozwala na dwu­kierun­kowy ruch pojaz­dów. Cała kon­struk­cja opiera się na sta­lo­wych wspornikach. Wyposażone jest w dwa żurawie o udźwigu 200 ton i dwie obrotnice, umożliwiające manewry samo­chodom ciężarowym. Zależnie od warun­ków budowa trwa około dziesięciu dni, ale w trudnych warunkach (tak bojowych, jak i terenowych) może przekroczyć próg dwóch tygodni. Buduje się oczywiście od plaży w kierunku morza, a nie z morza w kierunku lądu. W ramach JLOTS istnieją inne konstrukcje, również pływające, budowane od statku czy okrętu, ich możliwości nie dorównują jednak ELCAS‑owi.

Pododdział inżynieryjny US Army przy­go­to­wuje pirs Trident podczas ćwiczeń w Korei Południowej.
(5th Mobile Public Affairs Detachment)

Tyler Rogoway sugeruje, że do operacji można by zaangażować USNS Montford Point (T‑ESD 1) i USNS John Glenn (T‑ESD 2), które znajdują się obecnie w rezerwie wysokiej gotowości i mogą być przywrócone do służby w ciągu pięciu dni. Obie jednostki klasyfikowane są jako ekspedycyjne doki przekazujące i w przeciwieństwie do pokrewnych okrętów baz ekspedycyjnych typu Lewis B. Puller służą wyłącznie do zapew­nia­nia zabez­pie­cze­nia logis­tycz­nego. „Prze­ka­zy­wa­nie” odnosi się do przemieszczania z morza na ląd zapasów, wyposażenia i pojazdów.



Zagrożenie

Amerykańscy urzędnicy wyraźnie starają się przedstawić operację jako bezpieczną – to znaczy niezag­ra­ża­jącą życiu ame­ry­kań­skich żołnierzy czy marynarzy. I w ogól­nym rozra­chunku rzeczy­wiś­cie tak będzie, ale jeśli ktoś stwierdzi, iż zagrożenie będzie zerowe, to po prostu ordynarnie skłamie.

Źródło WaPo mówi, że „zaplanowana koncepcja obejmuje obecność amery­kań­skiego personelu wojskowego na brzegu, ale nie wymaga, żeby amerykański personel schodził na ląd”. Mimo wszystko operacja będzie rea­li­zo­wana w strefie działań wojennych. Nie w bezpośrednim sąsiedztwie frontu, ale cała linia brze­gowa ma tam około 40 kilometrów długości i nie ma żadnego miejsca, które byłoby daleko od walk. Hamas został poważnie osłabiony, ale nie rozbity, i nadal dysponuje częścią dawnego arsenału pocisków rakietowych.

Wizja zakrojonej na dużą skalę operacji JLOTS.
(Department of Defense)

Rzecz jasna, gdyby Hamas przypuścił udany atak na Amerykanów, miałoby to opłakane skutki dla ludności cywilnej. Dalsze prowadzenie operacji stałoby się dla Bidena dużo bardziej ryzykowne poli­tycznie w obliczu śmierci „naszych chło­paków i dziewczyn w mundurze”. Być może jeden taki incydent wymusiłby zaprzestanie całego przedsięwzięcia. Na pewno konieczna byłaby większa ostroż­ność, co spowolniłoby tempo dostaw.



Dla Hamasu również byłoby to ryzyko. Nikt się chyba nie łudzi, że hamasowcom zależy na losie prostych Gazańczyków i Gazanek, ale gdyby pod­nieś­li rękę na Amerykanów, musieliby się pożegnać z tonującym nastroje wpływem Bidena. Nawet sami Izraelczycy – a przynajmniej „jastrzębia” frakcja w rządzie Netanjahu – rzucaliby mu w twarz śmierć jego żołnierzy (przypomnijmy, że prawicowy dziwoląg Itamar Ben Gwir z partii Żydowska Siła otwarcie krytykował pre­zy­denta USA, a potem Bibi musiał gasić „pożar”). Tymczasem Biden upo­mina się o rozejm z myślą o ludności, ale byłby on też korzystny dla Hamasu.

Poziom zagrożenia dla amerykańskiego personelu będzie więc wynikał w naj­więk­szej mierze z poziomu desperacji hama­sow­ców. Dopóki szefowie orga­ni­zacji wierzą, iż mogą wyjść z wojny w jednym kawałku, będą się hamować, ale jeśli dojdą do wniosku, iż nie mają wyjścia, mogą zapragnąć krwi nie tylko izraelskiej. Przyszłość pokaże, jak Amerykanie zabez­pieczą się przed taką ewen­tu­al­noś­cią. Wstępnie można założyć, że port będzie ochraniany przez lądowe systemy Phalanx. Nie wiadomo, czy i w jakim stopniu Izraelczycy będą uczestniczyli w zabezpieczaniu portu.

US Army / Sgt. Ashunteia’ Smith, 16th Combat Aviation Brigade