Jak informuje serwis The Intercept, Amerykanie uruchomili specjalny portal internetowy dla Somalijczyków chcących zgłosić cywilne ofiary ataków amerykańskich samolotów bezzałogowych. Jest to zadziwiające posunięcie, gdyż Somalia, będąca państwem upadłym, ma najmniejszy na świecie odsetek użytkowników Internetu. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych w 2017 roku jedynie 2% mieszkańców regularnie korzystało z Internetu, a w kolejnych latach badań już nie prowadzono.
Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że władająca częścią kraju organizacja Asz-Szabab zakazała przedsiębiorcom oferowania dostępu do Internetu i zamknęła firmy już funkcjonujące w tej branży. Upowszechnienie dostępu do Internetu jest zatem niezwykle trudne.
Bojownicy w przeszłości wielokrotnie przeprowadzali ataki wymierzone w infrastrukturę komunikacyjną. Zwykle za cel obierali nadajniki radiowe położone w pobliżu granicy kenijskiej, jednak najbardziej spektakularną akcją Asz-Szabab było zniszczenie kamer miejskiego monitoringu w Mogadiszu. Wcześniej terroryści ostrzegali rządzących, że nie zgadzają się na montaż kamer. W takich warunkach trudno wyobrazić sobie zapewnienie cywilom dostępu do Internetu.
Pomimo że strona internetowa zarządzana przez US Africa Command jest dostępna w języku somalijskim, aby do niej przejść, użytkownik musi znać angielskie słowo „translate” i zauważyć odpowiedni przycisk na mało widocznym pasku górze lub na samym dole strony. Wszystko to powoduje, że w ciągu ostatniego roku z formularza skorzystano zaledwie siedemdziesiąt razy, z tego siedem zgłoszeń dotyczyło rzeczywistych ofiar cywilnych.
W dotarciu do rodzin zabitych mogłyby pomóc kontakty ze starszyznami klanowymi, które de facto stanowią trzon społeczno-politycznego krajobrazu Somalii. Najstarsi mężczyźni, występując w roli reprezentantów swoich rodów, mają realny wpływ na wydarzenia w Rogu Afryki. To starszyzny rodowe potrafiły skłonić bojowników do zawarcia rozejmu z Mogadiszu, wypuszczenia zakładników lub otwarcia szlaków z pomocą humanitarną dla cywilów żyjących na terenach kontrolowanych przez terrorystów. Ich kontakty mogłyby ułatwić kontakt na linii Amerykanie–Somalijczycy.
Amerykanie jednak bardzo rzadko wizytują miejsca, w których ataki ich dronów doprowadziły do śmierci cywilów. Przeważnie sprawa jest zostawiana bez komentarza lub przekonuje się, że oględziny na miejscu ataku, próba przeprowadzenia dochodzenia, a przede wszystkim rozmowy ze świadkami mogłyby spowodować ryzyko odwetu na owych świadkach ze strony Asz-Szabab.
Mogłoby to sugerować, że Amerykanie specjalnie chcą jak najbardziej utrudnić Somalijczykom możliwość zgłaszania ofiar ataków dronów. Ale eksperci, jak Chris Woods z grupy monitorującej naloty Airwars czy Abdullahi Hassan z Amnesty International, co do zasady wypowiadają się o portalu pozytywnie. Wskazują jedynie, że poza nim powinny istnieć również inne możliwości zgłaszania ofiar, jak na przykład darmowa i bezpieczna specjalna linia telefoniczna czy fizyczny punkt przyjmowania zgłoszeń umieszczony na terenie kontrolowanym przez rząd.
O tym, że takie możliwości cieszyłyby się znacznie większym zainteresowaniem ze strony Somalijczyków, świadczą akcje ulotkowe organizowane przez Amerykanów. Ulotki napisane w języku somalijskim wzywające do porzucania Asz-Szabab i dezercji na stronę rządową wywołały tak wielki odzew i napływ dezerterów, że rządowe centrum powołane do ich przyjmowania nie radziło sobie z obsługą wszystkich zainteresowanych i jego praca została wstrzymana. Wykonano nawet mikrotargetowanie i na poszczególnych ulotkach wydrukowano numery telefonów do władz w miastach Bosaso, Galkayo, Kismayo, Mogadiszu i Wanlaweyn, tak aby każdy mógł zgłosić się do najbardziej dogodnego miejsca.
– Akcja ulotkowa świadczy o tym, że rząd amerykański, jeśli chce, to dobrze wie, jak skutecznie się komunikować z Somalijczykami na terenach rządzonych przez Asz-Szabab – powiedziała Daphne Eviatar z Amnesty International USA. – To, że nie stworzono efektywnych środków do zgłaszania ofiar amerykańskich nalotów, sugeruje, że chęć pozyskiwania informacji o skutkach nalotów i reagowanie na nie znajduje się nisko na liście priorytetów rządu.
Mimo kontrowersji uderzenia z powietrza pozostają najbardziej efektywną formą walki z terrorystami w Somalii. Ich wykorzystanie w Rogu Afryki ma długą tradycję. Pierwszym odnotowanym atakiem z wykorzystaniem drona było ostrzelanie obozu szkoleniowego terrorystów pod Kismaju. Zginął wówczas Ibrahim al-Afgani, bojownik odpowiedzialny za sprawy finansowe organizacji. Jednym z największych sukcesów było zabicie Adana Garaara – wpływowego bojownika powiązanego z zamachowcami, którzy zaatakowali centrum handlowe Westgate Mall w Nairobi.
W ostatnim czasie US Africa Command otworzyło się na większą transparentność w kwestii cywilnych ofiar amerykańskich nalotów. Od kwietnia 2020 roku publikowane są kwartalne raporty dotyczące takich wypadków, co do których aktywiści organizacji pozarządowych mają jednak zastrzeżenia. Przykładowo w ostatnim kwartale 2020 roku nie odnotowano ani jednej nowej ofiary, a dwa z trzech prowadzonych wtedy dochodzeń zakończyło się umorzeniem. Później pojawiły się kolejne doniesienia o ofiarach nalotów z 1 stycznia i 19 stycznia 2021 roku, które ciągle są badane. Ogółem dowództwo przyznaje się do pięciu ofiar śmiertelnych i ośmiu rannych. Stoi to w ostrym kontraście do raportu organizacji Airwars, przywołującym 143 ofiary śmiertelne w ciągu ostatnich czternastu lat.
– Nawet w trakcie ciągłych ataków na sieć Asz-Szabab staramy się w czasie naszych operacji minimalizować ryzyko dla cywilów – mówił dowódca US Africa Command, generał Stephen Townsend. – Transparentność wymagana rządami prawa i promowanie stabilności i bezpieczeństwa są filarami naszego działania.
– Airwars i nasi partnerzy wezwali AFRICOM do spojrzenia wstecz i kompleksowego przebadania dziesiątków historycznych oskarżeń przeciwko wojskom amerykańskim w Somalii sięgających 2007 roku – ripostuje Chris Woods. – Takie działanie wysłałoby czytelny sygnał, że Amerykanie poważnie traktują somalijskie cywilne ofiary i chcą naprawić obecne i historyczne błędy.
Sytuacja w Somalii
Od lat Somalia pozostaje synonimem państwa upadłego. Od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku kraj rozdarty jest przez wojnę rządu centralnego z ekstremistami należącymi do Asz‑Szabab. Terroryści całkowicie zdominowali lokalny świat przestępczy, zyskując dostęp do ogromnych środków wykorzystywanych do prowadzenia trwającej od dekad walki.
W kraju stacjonują znaczne siły Unii Afrykańskiej, które wspierają Somalijczyków, jednak terroryści nadal kontrolują znaczne obszary, szczególnie na prowincji. Duże znaczenie w wypieraniu Asz‑Szabab mają również amerykańskie naloty, które okazały się najskuteczniejszą metodą likwidacji kryjówek bojowników. Innym problemem dla Mogadiszu jest kwestia poszukiwania porozumienia z separatystami z Somalilandu i pozostałych nieuznawanych republik.
Zobacz też: Irańskie drony śledziły grupę bojową Nimitza
(theintercept.com, garoweonline.com, standartmedia.co.ke)