Wodzowie z południowo-zachodniego Kamerunu coraz liczniej porzucają swoje wioski i uciekają w obliczu zagrożenia ze strony ambazońskich separatystów. Partyzanci, widząc w tych tradycyjnych przywódcach agentów rządu centralnego, rozpoczęli akcję porywania i mordowania wodzów zaangażowanych w lokalną politykę. Najgłośniejszym echem odbiła się sprawa Stephena Itoha, wodza Balondo, którego separatyści wyprowadzili z kościoła w Ekondo Tiki podczas niedzielnej mszy, a następnie zastrzelili na oczach innych wiernych.

Naoczni świadkowie twierdzą, że wódz został ostrzeżony o zbliżającym się niebezpieczeństwie, ale odmówił ucieczki. Stwierdził wówczas, że nie porzuci swoich ludzi ani nie zrzeknie się swojej pozycji z powodu gróźb. Tym samym stał się ósmym wodzem który został zamordowany przez ambazońskich separatystów w ciągu ostatnich czterech miesięcy. W ten sposób bojownicy usiłują wyeliminować lub zmusić do wyjazdu wszystkich przeciwników oderwania się anglojęzycznych regionów od Kamerunu.

Nie wszyscy tradycyjni władcy wybierają drogę oporu. Niektórzy – jak wódz Joseph Ebong z wioski Atati – uciekli do sąsiedniej Nigerii. Atati przyznał, iż nie wróci do Kamerunu, dopóki rząd nie opanuje anglofońskich bojowników. Jeśli to nie nastąpi, nie zamierza wracać do ojczyzny.

Ucieczka tradycyjnych przywódców znacznie pogarsza nastroje wśród miejscowej ludności. Zauważył to nawet gubernator Bernard Okalia Bilai, który wezwał wodzów do powrotu. Zapewnił, że kameruńskie wojsko zapewni im ochronę, jednak obietnica ta spotkała się ze zrozumiałym sceptycyzmem.

Zobacz też: Rosyjscy żołnierze w Rep. Środkowoafrykańskiej

(voanews.com)

DoD / TSgt Brian Kimball