Samoloty bojowe rosyjskich i syryjskich sił powietrznych wykonały 24 stycznia wspólny patrol przy granicy Syrii. Rosjanie podają, że trasa patrolu wiodła nad Wzgórzami Golan, następnie wzdłuż południowej granicy Syrii, wzdłuż Eufratu, i nad północną Syrią. Rosyjskie samoloty wystartowały oczywiście z bazy Humajmim, syryjskie – z baz Ad-Dumajr i As-Sajn niedaleko Damaszku. Jak informuje agencja TASS, powołując się na rosyjskie ministerstwo obrony, patrole tego typu będą odtąd wykonywane regularnie.
W patrolu wzięły udział rosyjskie myśliwce Su-35S, bombowce frontowe Su-34 oraz samolot wczesnego ostrzegania i kontroli A-50. Ze strony syryjskiej dołączyły do nich myśliwce MiG-23 i MiG-29. Rosjanie podają, że w ramach ćwiczenia Syryjczycy odpowiadali za osłonę myśliwską i atakowali symulowane cele powietrzne, tymczasem Rosjanie wykonywali ataki ćwiczebne na cele naziemne na terenie poligonu w centralnej części Syrii.
Był to pierwszy w historii lot mieszanego ugrupowania rosyjsko-syryjskiego działającego jako jedna formacja. Nietrudno jednak zgadnąć, że celem operacji było – oprócz ćwiczenia współpracy między sojusznikami – wysłanie sygnału pod adresem Izraela, okupującego Wzgórza Golan od czasu wojny sześciodniowej. Przez kolejne dziesięciolecia sprawa wzgórz stanowiła kość niezgody między oboma państwami, ale sprawa nabrała rumieńców, kiedy w Syrii wybuchła wojna domowa.
SyAAF MiG 23🇸🇾 pic.twitter.com/PgwAw1XdXu
— ZOKA (@200_zoka) January 24, 2022
Wzgórza Golan upodobali sobie Irańczycy, dla których stały się one doskonałą areną do rozszerzenia cichej wojny toczonej z Izraelem. Na przykład w listopadzie 2020 roku według Izraelczyków Jednostka 840 irańskich Sił Ghods stała za rozmieszczeniem min przeciwpiechotnych i innych improwizowanych urządzeń wybuchowych na Wzgórzach Golan. Dwa miesiące żołnierze elitarnej jednostki rozpoznawczej Sajeret Maglan – przy wsparciu lotniczym – udaremnili próbę umieszczenia materiałów wybuchowych wzdłuż zasieków granicznych.
Jeszcze wcześniej – w lipcu 2020 roku – izraelskie samoloty wykonały uderzenie znad Wzgórz Golan. Było ono odpowiedzią na podpisanie przez przedstawicieli Syrii i Iranu paktu na rzecz wzmocnienia współpracy wojskowej. Pociski spadły na obiekty, w których stacjonowali żołnierze irańscy i syryjscy. Na południe od syryjskiej stolicy – wokół miasta Kiswa – znajdują się obiekty będące w dyspozycji Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Z kolei w styczniu tego roku izraelskie czołgi na Wzgórzach Golan oddały strzały ostrzegawcze po zauważeniu podejrzanych osób zbliżających się do izraelskiego pododdziału.
I właśnie ta lipcowa operacja wyjaśnia, dlaczego rosyjsko-syryjski patrol wzbudził takie poruszenie w Izraelu. Opublikowana wczoraj analiza Jerusalem Post zwraca uwagę, że jeśli patrole, zgodnie z zapowiedzią, będą się odbywały regularnie, mogą mieć wpływ na izraelskie działania mające zatrzymać dostawy irańskiej broni do bojowników Hezbollahu. „Kiedy Izrael ma żywotny interes, działa niezależnie od ryzyka” – przypomina autor analizy słowa dowódcy izraelskiego lotnictwa, Amira Eszela, z 2017 roku.
Teraz jednak ryzyko może wzrosnąć ponad akceptowalne granice w porównaniu z odnoszonymi korzyściami. Oczywiście syryjskie myśliwce nie stanowią przeszkody dla Izraelczyków i jeśli zaistnieje taka potrzeba, myśliwce Chel ha-Awir mogą się przebić przez ewentualną blokadę lotniczą. Ale para rosyjskich Su-35 wspierana przez powietrzne stanowisko dowodzenia to już zupełnie inna para kaloszy, która wymusiłaby zaangażowanie przynajmniej dodatkowych myśliwców. A przecież obok kwestii taktyczno-technicznych trzeba jeszcze mieć na uwadze kwestie dyplomatyczne. Czy władze w Jerozolimie byłyby gotowe polecić swoim myśliwcom nawiązanie walki z Rosjanami. A jeśli tak – jaka byłaby reakcja Kremla?
Odpowiedź na to ostatnie pytanie łatwo przewidzieć w ogólnym zarysie. Kreml wprawdzie nie uznaje Hezbollahu za organizację terrorystyczną, ale też nie widzi w nim sojusznika, tymczasem współpraca z Iranem motywowana jest głównie wrogością obu krajów wobec Stanów Zjednoczonych. Jeśli jednak Izrael ośmieliłby się ruszyć do walki z rosyjskim lotnictwem, baza Humajmim szybko stałaby się głównym punktem przerzutowym irańskiej broni, a wtedy Izrael już na pewno nie miałby sposobu, aby powstrzymać dalsze transporty.
🇸🇾🇺🇸 ВКС России в Сирии начали масштабные манёвры с использованием значительных боевых сил и самолета ДРЛО
В небо подняты истребители Су-35 и ударные вертолеты Ка-52. Контроль действий авиации в небе над авиабазой Хмеймим осуществляет самолет ДРЛО А-50 pic.twitter.com/e5izDwDSQf— Кай из Бруннен-Джи (@djat_ir) December 26, 2021
Wniosek jest prosty: Rosja może powstrzymać izraelskie operacje nad Wzgórzami Golan, jeśli tylko zechce. Warto mieć na uwadze, że Izraelczycy wykonują loty bojowe nad Syrią jedynie w nocy, ale nic nie powinno stać na przeszkodzie organizowaniu kolejnych patroli właśnie nocą. Pozostanie tylko pytanie, jak organizować patrol akurat wtedy, kiedy Izraelczycy szykują nalot, ale jeśli Rosjanie się uprą, mogą najzwyczajniej w świecie wykonywać takie loty codziennie.
Rosjanie już wcześniej wyrażali irytację izraelskimi lotami bojowymi nad Syrią, której przestrzeń powietrzną chcą traktować jak własne podwórko. Po nalocie w październiku ubiegłego roku kontradmirał Wadim Kulit, zastępca szefa rosyjskiego Centrum Koordynacyjnego do spraw Pojednania Walczących Stron, stwierdził, że Izraelczycy wykorzystali cywilne samoloty pasażerskie do osłony przed syryjską (i rosyjską) obroną przeciwlotniczą. Według Kulita F-16 wleciały nad Syrię w rejonie amerykańskiej bazy At‑Tanf w muhafazie Hims, kiedy w pobliżu przelatywały najpewniej maszyny rejsowe linii Middle East Airlines i Fly Baghdad.
Zarazem październikowy nalot pokazuje, jak Chel ha-Awir może przynajmniej częściowo obejść rosyjską blokadę. Izraelczycy użyli wówczas najprawdopodobniej pocisków manewrujących Rampage. Jest to wciąż bardzo tajemnicza broń, nieznany pozostaje przede wszystkim zasięg, ale najczęstsze szacunki mówią o co najmniej 150 kilometrach. Pocisk ma nawigację bezwładnościową wspomaganą odpornym na zakłócenia GPS-em, uderza w cel z prędkością do 550 metrów na sekundę. Wiadomo też, że chrzest bojowy przeszedł w kwietniu 2019 roku.
Użycie tej broni pozwoli na atakowanie celów w Damaszku bezpośrednio znad terytorium Izraela, bez wlatywania nad Wzgórza Golan. Z kolei jeśli Izraelczycy skorzystają z jordańskiej przestrzeni powietrznej i zaatakują ponownie z rejonu At-Tanf, pociski Rampage zdołają dosięgnąć Palmyry i być może bazy lotniczej At-Tijas na wschód od Hims. Taka zdolność uniemożliwi Hezbollahowi niezakłócone rozmieszczanie środków bojowych w pobliżu granicy izraelskiej.
Pozostaje czekać, co przyniesie najbliższa przyszłość. Możliwe przecież, wręcz bardziej prawdopodobne, że wspólne patrole mają mieć wymiar bardziej symboliczny – mają pokazywać, że siły wierne Baszszarowi al-Asadowi na powrót okrzepły i stopniowo przejmują odpowiedzialność za obronę swojego kraju. Upłynie jednak wiele wody w Jordanie, zanim będą w stanie przeciwstawić się izraelskiemu lotnictwu, chociaż z pewnością bardzo by chciały.
Zobacz też: Nie japońskie, nie duńskie, ale włoskie – Indonezja zamówiła sześć FREMM-ów