Moskwa chwyta się różnych sposobów na zaradzenie brakowi ludzi do walki w Ukrainie. Poza formalną mobilizacją trwa zakrojony na dużą skalę nabór w zakładach karnych. Przydatność rekrutów w roli innej niż mięsa armatniego jest jednak praktycznie zerowa, zwłaszcza że siły zbrojne nie zapewniają im sensownego szkolenia. Doświadczonych żołnierzy, mających za sobą służbę kontraktową i teraz wcielanych na nowo, jest zaś zbyt mało. Wobec tego Rosja, szperając w poszukiwaniu kompetentnych wojaków, zwróciła uwagę na byłych komandosów afgańskich sił specjalnych. Akcja werbunkowa już przynosi sukcesy.

Kiedy siły koalicyjne w pośpiechu wycofywały się z Afganistanu w ubiegłym roku, Korpus Komandosów Afgańskiej Armii Narodowej jako jedyny stawił zorganizowany opór talibskiej ofensywie. Reszta sił zbrojnych budowanych ogromnym wysiłkiem za ogromne kwoty (ponad 80 miliardów dolarów bezpośrednich kosztów) poszła w rozsypkę albo przeszła na stronę przeciwnika. Komandosi, rzecz jasna, nie mieli cienia szansy, żeby obronić upadające państwo.

Niestety większość Afgańczyków, którzy współpracowali z państwami zachodnimi, pozostawiono na pastwę losu i pałających żądzą zemsty talibów. Z ponad 20 tysięcy żołnierzy Korpusu Komandosów Amerykanie ewakuowali jedynie kilkuset (zapewne 500–600) oficerów. Reszta była zdana na siebie. Wielu uciekło do krajów ościennych, niektórzy zdołali schować się w rodzinnych wsiach, inni wpadli w ręce talibów. Ci ostatni w większości zostali zamordowani.



Jak informuje Foreign Policy, Rosjanie zaczęli proponować kontrakty weteranom Korpusu Komandosów. Według źródeł FP w Moskwie tli się wiara, że Afgańczycy przeważą szalę i pchną armię najeźdźczą ku zwycięstwu. O ile gros oddziałów Afgańskiej Armii Narodowej prezentował poziom niewiele wyższy od rosyjskich mobików wysyłanych obecnie do Ukrainy, o tyle Korpus Komandosów cieszył się międzynarodowym uznaniem. Trafiali doń dobrze umotywowani ochotnicy, którzy przechodzili wszechstronne szkolenie organizowane przez operatorów jednostek specjalnych, głównie ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, ale także z Polski (JWK i GROM).

Tu – inaczej niż w siłach regularnych – pieniędzy nie wyrzucano w błoto. Korpus Komandosów walczył z talibami nie gorzej niż oddziały koalicji. Bodaj ostatnim bohaterem narodowym demokratycznego Afganistanu został pułkownik Sohrab Azimi. Najpierw walczył z talibami w prowincji Farjab dzień w dzień przez blisko dwa miesiące, a następnie, kiedy tylko wycofano go z frontu, został natychmiast posłany z powrotem do walki – była już połowa czerwca 2021 roku i sytuacja przechodziła z krytycznej w beznadziejną.

Azimi wraz z dwudziestoma dwoma innymi komandosami walczył o miejscowość Dawlat Abad, atakowany przez przeważające siły talibów. Obiecano im znaczące posiłki, ale te nigdy nie nadeszły. Żołnierze sił regularnych i policjanci już za bardzo się bali, niektórzy zresztą półjawnie sprzyjali talibom. Pułkownik i jego ludzie zginęli, większość w walce, a kilku ostatnich, którzy próbowali się poddać, zostało zamordowanych.



Niedługo potem ruszył eksodus. Jednego dnia – 6 lipca – ponad tysiąc żołnierzy Afgańskiej Armii Narodowej uciekło do Tadżykistanu, aby ratować życie. W tamtym okresie talibowie chwalili się, że w ich rękach jest ponad 85% terytorium. W praktyce kontrolowali od jednej trzeciej do połowy z 400 okręgów kraju, w tym znaczne połacie terenu od irańskiej granicy na zachodzie do granicy z Chinami po drugiej stronie kraju. Nie miało to już jednak znaczenia, Afganistan walił się w gruzy i żadne bohaterstwo Korpusu Komandosów nie mogło odwrócić tego procesu. Każdego, na kogo padało podejrzenie o współpracę z rządem w Kabulu albo z Amerykanami, groziła utrata życia lub, w najlepszym wypadku, dachu nad głową.

Byli komandosi mają obecnie trudne życie. Ci, którzy wyjechali za granicę, często zmagają się z bezrobociem i czekają, aż Londyn lub Waszyngton wielce łaskawie wydadzą im zgodę na przyjazd i osiedlenie się. Ci, którzy zdecydowali się pozostać w kraju, żyją w ciągłym strachu, że ktoś wskaże ich nowym władzom jako byłych komandosów. Wojna w Ukrainie sprawiła, że (i tak mizerne) starania, aby udzielić pomocy weteranom Afgańskiej Armii Narodowej, zeszły na jeszcze dalszy plan.

O tym, że zdani tylko na siebie byli komandosi mogą stanowić zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, wiadomo zresztą nie od dziś. Ba, już latem zeszłego roku pojawiały się głosy, że talibowie będą nie tylko mordować schwytanych komandosów, ale także sprzedawać ich (metaforycznie lub dosłownie) do krajów wrogich Ameryce – Iranu, Rosji czy Chin. Stąd też położono tak duży nacisk na ewakuację najwyższych stopniem oficerów Korpusu. Ich wiedza o kulisach działania NATO-wskich sił specjalnych faktycznie mogłaby być cenna dla innych mocarstw.

Afgańscy komandosi rozmawiają z mieszkańcem wsi o niedawnych atakach talibów.
(US Army / Pfc. Sha’Quille Stokes)

Anonimowy oficer Korpusu Komandosów twierdził w rozmowie z FP, że akcję werbunkową wśród jego dawnych towarzyszy broni prowadzą wysłannicy Grupy Wagnera. Ma to sens – jako prywatna firma wojskowa dysponuje ona siecią kontaktów i ma praktykę w ściąganiu i organizowaniu najemników, także tych z niekonwencjonalnych źródeł. Szef Wagnerowców, „Kucharz Putina” Jewgienij Prigożyn, osobiście werbuje więźniów. Regularne siły zbrojne nie mają takiego doświadczenia ani zaplecza. Rosjanie nawiązują kontakt z Afgańczykami za pomocą komunikatorów internetowych. Każdy potencjalny rekrut dostaje wiadomość o tej samej treści – z prośbą o dane osobowe i gwarancją dobrego traktowania. Przecieki wskazują, że później pojawia się także oferta rosyjskiego obywatelstwa.

Ten sam anonimowy oficer apeluje, aby kraje zachodnie zwróciły się do komandosów z kontrofertą. Tym sposobem nie tylko zapobiegłyby wzmocnieniu Rosji kompetentnymi żołnierzami, ale też mogłyby skierować tych samych żołnierzy do walki przeciw Rosji w Ukrainie. Człowiek ten sugeruje również, że komandosi chętnie przystaliby na taką ofertę. Wśród Afgańczyków wciąż żywa jest pamięć o radzieckiej inwazji, a Rosjanie są postrzegani jako wróg. Ale kiedy człowiekowi głód zagląda w oczy, a perspektyw na poprawę sytuacji brak, resentymenty prędzej czy później trzeba będzie schować do kieszeni.



Wielu byłych komandosów wegetuje w Pakistanie, gdzie zarabiają kilka dolarów dziennie, albo w Turcji, gdzie dostają po kilkanaście dolarów. „Nie mają nic do stracenia”, przyznaje rozmówca FP. Grupa Wagnera bez mrugnięcia okiem zaproponuje każdemu komandosowi 1000 dolarów żołdu, może nawet 1500. A do tego każdy świeży rekrut może potencjalnie zwerbować kolejnych – zwłaszcza kolegów z jednego pododdziału – jeszcze szybciej i efektywniej.

Żołnierze Korpusu Komandosów podczas ćwiczeń.
(US Army / Sgt. 1st Class Brehl Garza)

Kolejnym rozmówcą FP był trzydziestopięcioletni kapitan, który zdecydował się pozostać w Afganistanie i teraz żyje w ukryciu przed władzami. Człowiek ten przyznał, że pomógł kilku kolegom nawiązać kontakt z biurem werbunkowym ulokowanym w Teheranie i że wszyscy oni zostali przetransportowani najpierw do Iranu, a następnie do Rosji. Tam kontakt się urwał. Sam kapitan – ojciec czwórki dzieci – nie przyjął oferty, gdyż uważa Rosję za wroga Afganistanu i ma nadzieję, że uda mu się przeprowadzić do Wielkiej Brytanii.

Wiadomo, że byli komandosi są już w Rosji, ale nie ma pewności, czy trafili na front i wkroczyli do walki. Ostatni dowódca Afgańskiej Armii Narodowej, generał broni Haibatullah Alizaj, w rozmowie z The War Zone twierdzi jednak, iż jego byli podwładni już walczą na froncie. Jest to prawdopodobnie mały pododdział, ale wszystko wskazuje, że niebawem w Ukrainie pojawi się więcej Afgańczyków. W operację ich przerzutu do Rosji zaangażowany jest (tu zero zdziwienia) Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej.

Informację o obecności Afgańczyków – a także Syryjczyków – potwierdził również generał dywizji Kyryło Budanow, szef zarządu wywiadu ministerstwa obrony. Według Alizaja Rosjanie stawiają sobie na razie za cel zwerbowanie 3 tysięcy afgańskich komandosów. Na razie.

Zobacz też: Możliwe połączenie programów Tempesta i japońskiego F-X

PFC David Devich