Drugi i ostatni lotniskowiec typu Queen Elizabeth – HMS Prince of Wales (R09) – uzyskał pełną gotowość do działań bojowych. W opublikowanym wczoraj komunikacie brytyjskie ministerstwo obrony poinformowało o zakończeniu dwutygodniowych międzynarodowych ćwiczeń „Joint Warrior”/„Dynamic Mariner” u wybrzeży Szkocji – ćwiczeń, które zwieńczyły dwuletni cykl przygotowań okrętu. Stacjonujący w Portsmouth lotniskowiec oficjalnie przyjęto do służby 10 grudnia 2019 roku, dwa lata po wodowaniu w stoczni w Rosyth.
– Jesteśmy podekscytowani tym, że przeskoczyliśmy ostatni płotek i staliśmy się pełnokrwistym lotniskowcem uderzeniowym, gotowym przystąpić do działań na całym świecie w trzydzieści dni od otrzymania rozkazu – powiedział dowódca Prince of Wales, komandor Steve Higham. – To ważny moment dla okrętu, z którym będą współdziałać samoloty bojowe, śmigłowce, drony i inne okręty. Osiągniemy to dzięki współpracy z przyjaciółmi i kolegami z RAF-u, wojsk lądowych i całego resortu obrony. Będziemy wspomagać Zjednoczone Królestwo w roli kraju rozwiązującego problemy i dzielącego trudy.
Royal Navy nie planuje równoległego wykorzystywania operacyjnego obu lotniskowców. W normalnej sytuacji kiedy jeden z nich będzie odbywał rejs, drugi będzie stał w porcie, gdzie będzie przechodzić niezbędne naprawy i modernizacje oraz służyć do szkolenia marynarzy. HMS Queen Elizabeth obecnie jest mniej więcej w połowie pierwszego rejsu operacyjnego, wiodącego przez Morze Śródziemne i Bliski Wschód na Pacyfik.
Ćwiczenia „Dynamic Mariner”/„Joint Warrior”
Ćwiczenia „Dynamic Mariner” (pod kryptonimem „Joint Warrior” kryje się udział brytyjskiego komponentu w tych manewrach) miały za zadanie podnieść sprawność komponentu morskiego Sił Odpowiedzi NATO. Uczestniczyło w nich dwunastu członków sojuszu. Poza Brytyjczykami udział wzięli przedstawiciele Belgii, Francji, Holandii, Hiszpanii, Kanady, Łotwy, Niemiec, Norwegii, Portugalii, Rumunii i Stanów Zjednoczonych. Łącznie kraje te oddelegowały dwadzieścia okrętów nawodnych i dwa podwodne oraz oraz siedem morskich samolotów patrolowych.
Z samych brytyjskich sił zbrojnych w ramach „Joint Warrior” uczestniczyło dziesięć okrętów: poza lotniskowcem także okręt desantowy HMS Albion, fregaty HMS Argyll i HMS Lancaster, zbiornikowiec RFA Tiderace, niszczyciel min HMS Pembroke, okręt wsparcia RFA Mounts Bay i trzy małe okręty patrolowe typu Archer/P2000. Dodatkowo udział wzięły statki powietrzne z czterech eskadr Fleet Air Arm: transportowe Merliny HC.4, rozpoznawcze Wildcaty AH.1, śmigłowce ZOP Merlin HM.2 i Wildcat HMA.2 oraz samoloty szkolno-treningowe Hawk T.1 w roli „agresorów”, a także żołnierze piechoty morskiej z 3. Brygady Komandosów i działony z 29. Pułku Komandosów Artylerii Królewskiej. Łącznie dało to około 2 tysięcy osób z szeregów marynarki wojennej.
Pierwszy tydzień ćwiczeń poświęcono na zapoznanie się i koordynację uczestników ćwiczeń. W drugim tygodniu ich uczestnicy realizowali wyznaczone scenariusze, obejmujące między innymi ewakuację cywilów ze strefy działań wojennych, zwalczanie przemytu (w tym abordaż), odpieranie ataków rojów małych jednostek czy działania przeciwminowe. Prowadzono także strzelania na poligonie Cape Wrath.
Dla Brytyjczyków „Joint Warrior” miał dwojakie znaczenie. Z jednej strony była to próba generalna dla HMS Prince of Wales, z drugiej – okazja do częściowego przetestowania skutków metamorfozy Królewskiej Piechoty Morskiej pod egidą programu Future Commando Force. Zakłada ona, że FCF będzie szpicą Royal Navy, zdolną do szybkiego reagowania na kryzysy oraz współdziałania operacyjnego u boku sojuszników i partnerów w obszarach zainteresowania Wielkiej Brytanii. Komandosi mają być gotowi do prowadzenia operacji desantowych i zajmowania kluczowych elementów infrastruktury przeciwnika do czasu przybycia sił regularnych.
Jeszcze większy nacisk niż dotychczas będzie położony na desantowanie się ze śmigłowców, czemu oczywiście sprzyja przyjęcie do służby lotniskowców typu Queen Elizabeth (w czasie „Joint Warriora” sztab planujący rajdy komandosów znajdował się jednak na HMS Albion). Royal Marines specjalizowali się w desantach śmigłowcowych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wykonali takie operacje między innymi w Egipcie (w czasie kryzysu sueskiego) czy w 1964 roku w Tanzanii. Nigdy potem nie zatracili tej zdolności. W czasie wojny irackiej w 2003 roku desantowali się ze śmigłowców US Marine Corps. Powstanie FCF zabezpiecza istnienie brytyjskiej piechoty morskiej na przewidywalną przyszłość. Odwieczne głosy wzywające do jej rozformowania zapewne nie umilkną, ale przynajmniej stracą siłę.
Drony na Prince of Wales
Szczególnie ciekawym wątkiem ćwiczeń „Joint Warrior” były próby celów latających QinetiQ Banshee Jet 80+ wypuszczanych w powietrze z wyrzutni ustawionej na pokładzie lotniskowca. Royal Navy określiła te próby jako przełomowe. Mają one być wstępem do zakrojonej na większą skalę integracji dronów z brytyjskimi lotniskowcami.
W sumie z HMS Prince of Wales wystartowały trzy drony. Są to niewielkie samoloty bezzałogowe napędzane dwoma silnikami odrzutowymi, rozwijające prędkość do 740 kilometrów na godzinę i mogące się wznieść na wysokość 7600 metrów. Ich maksymalna długotrwałość lotu wynosi 45 minut. W tych próbach Banshee lądowały na ziemi, ale w razie potrzeby ma istnieć możliwość podejmowania ich z wody.
Obecnie rolę „agresorów” w Royal Navy odgrywa 736. Eskadra Lotnictwa Morskiego z Royal Naval Air Station Culdrose, wyposażona we wspomniane Hawki T.1. Zbliża się jednak ich wycofanie ze służby, a do tego z natury rzeczy są one uwiązane do stałego lądu. Royal Navy zwróciła więc uwagę na platformy bezzałogowe, które z jednej strony zapewniłyby większą wszechstronność, a z drugiej grupa lotnicza lotniskowca mogłaby korzystać z ich usług w dowolnym miejscu na świecie (potencjalnie także wespół z siłami powietrznymi sojuszników).
Banshee może także przenosić dodatkowe ładunki, w tym inne, jeszcze mniejsze drony. Thomas Newdick w serwisie The War Zone zwraca uwagę zwłaszcza na cele latające Rattler – także produkowane przez QinetiQ, która informuje, że Rattler może rozwinąć prędkość Mach 2,5. Cele tego typu mogą służyć do symulowania zagrożeń ze strony pocisków antyradiolokacyjnych czy nisko lecących pocisków przeciwokrętowych.
Na pewno jeszcze niejeden raz usłyszymy o obecności Banshee na brytyjskich lotniskowcach. Royal Navy zapowiada, że wykorzysta drony tego typu do badania czujników, uzbrojenia i systemów łączności. Potencjalnie one same – lub inna konstrukcja tej klasy – mogłyby się stać bronią. Roje stosunkowo niewielkich i niedrogich dronów nadawałaby się do użycia w roli amunicji krążącej lub autonomicznych samolotów walki radioelektronicznej. A większe drony, cechujące się wystarczająco dużą prędkością i zasięgiem, mogłyby stać się „lojalnymi skrzydłowymi” dla stacjonujących na lotniskowcach F-35B.
Pewną przeszkodą dla użycia dużych dronów może być oczywiście brak katapult startowych na okrętach typu Queen Elizabeth i konieczność lądowania pionowego lub chociaż prawie pionowego. F-35B stosują metodę shipborne rolling vertical landing, która polega na jednoczesnym użyciu pionowego ciągu silników i wytwarzaniu pewnej ilości siły nośnej na skrzydłach w locie do przodu z prędkością mniej więcej sześćdziesięciu węzłów (więcej na ten i pokrewne tematy w artykule: Peter „Wizzer” Wilson o Harrierze i F-35).
Istnieją wprawdzie plany (palcem na wodzie pisane) dodania w przyszłości na brytyjskich lotniskowcach zarówno katapult, jak i systemu lin hamujących, ale nie ma co się oszukiwać: jeśli w ogóle się tego doczekamy, to nieprędko. Alternatywą może być więc stosowanie wyrzutni, podobnych do używanych przez Banshee, ale większych, zbliżonych rozmiarami raczej do niemieckich wyrzutni dla samolotów-pocisków V1. W takim scenariuszu próby z Banshee będą jednak przetarciem drogi do niezbędnych procedur działania pokładu lotniczego.
Z drugiej strony możliwe, że Brytyjczycy postawią raczej na rozwój „lojalnych skrzydłowych” dysponujących zdolnościami VTOL. Szkopuł w tym, że RAF najprawdopodobniej nie będzie zainteresowany opracowaniem dronów tego typu, gdyż zwyczajnie ich nie potrzebuje. Czy marynarka wojenna będzie miała fundusze na samodzielne prowadzenie takiego programu? Jeśli nie (i jeśli nie znajdzie zagranicznych kooperantów gotowych sięgnąć do portfela), wyrzutnie dronów na Queen Elizabeth i Prince of Wales mogą się stać codziennością.
Zobacz też: Przeciwokrętowe pociski balistyczne – chińska Wunderwaffe, której Amerykanie się nie boją