Polscy żołnierze, uczestniczący w zabezpieczeniu prawidłowego przebiegu pierwszych od wielu lat wolnych wyborów w Demokratycznej Republice Konga, zakończyli swą misję.
Około trzydziestoosobowa ich grupa wróciła w piątek do kraju. Pozostali, w liczbie około stu, zostaną przerzuceni do Polski w dwóch transportach w ciągu najbliższych kilkunastu dni. Ich sprzęt dotrze do kraju drogą morską na początku stycznia.

Do zadań polskiego kontyngentu wojskowego w Kongu należały ochrona dowództwa sił międzynarodowych, lotnisk N’Dolo i N’Djili w Kinszasie, zapewnienie bezpieczeństwa personelowi ONZ i UE oraz współpraca z misją policyjną EUPOL.

W skład kontyngentu weszli żandarmi z Warszawy (pluton specjalny) i Gliwic (dwa plutony manewrowe) oraz żołnierze z 10. Brygady Logistycznej z Opola (jako narodowy element wsparcia). W czasie pięciu miesięcy trwania misji czterech żołnierzy było poważniej kontuzjowanych, dwóch z nich wróciło do kraju.

Żołnierze dysponowali 24 pojazdami, w tym 9 „Dzikami” i 10 Land Roverami, dwoma ambulansami i pojazdami specjalistycznymi. Koszt misji wyniósł około 16 mln zł.

Misja kongijska, jak każde tego typu przedsięwzięcie, była próbą zarówno dla sprzętu, jak i dla ludzi. Okazało się, że „Dziki” wymagają jeszcze „dopracowania”, żołnierzom przydałby się na wyjeździe psycholog, a stan osobowy na misję najlepiej byłoby przygotować z 10-procentową nadwyżką w stosunku do potrzeb. Żandarmi przekonali się, że z powodu klimatu konieczne są im dodatkowe treningi wytrzymałościowe. Na listę potrzeb wpisaliby psy, przydatne m.in. do wykrywania narkotyków.

Pytani, jak przyjmowała ich miejscowa ludność, żołnierze przyznają, że początkowo nie opuszczali bazy i stopniowo uczyli się jak postępować. Np. częściej wykorzystywali Land Rovery niż Dziki, bo pojazdy opancerzone były źle odbierane, zwykle jako przejaw siły. Barierę nieufności miejscowych przełamała świadczona im pomoc. Okazją stało się przekazanie darów Caritas ośrodkowi pomocy dla dzieci, który prowadzi polski misjonarz Zbigniew Orlikowski.

Większość wysłanych do Konga polskich żołnierzy uczestniczyła w misji zagranicznej po raz pierwszy. Na pytanie, czy po odpoczynku w kraju chcieliby wziąć udział w kolejnym tego rodzaju przedsięwzięciu, wielu odpowiedziało, że tak.

„Żandarmeria spisała się dobrze, miała trudną misję ochrony bazy w centrum kilkumilionowego miasta. Wracamy do domu, ale to krok w rozwoju ŻW” – ocenił w piątek w Kinszasie szef MON Radosław Sikorski, który przebywał tam z kilkugodzinną wizytą.

Zdaniem szefa resortu obrony, nasz udział w operacji w Kongu pokazuje, że „Polskę trzeba traktować poważnie”, że angażujemy się tam, gdzie nie mamy bezpośrednich interesów, oraz że wywiązujemy się z przyjętych zobowiązań i tego samego oczekujemy od partnerów. W tym kontekście przypomniał m.in. o trwających negocjacjach UE i Rosji.

„Nie jesteśmy wyspą, nie jesteśmy obcą planetą. Jeśli chcemy, by nam pomagano, sami musimy pomagać” – przekonywał Sikorski.

Dowódca PKW Kongo ppłk Marek Gryga wskazywał, że „żołnierz musi ćwiczyć”, a „pobyt na misji jest nieoceniony, bo nawet wiele miesięcy treningu na poligonie nie daje takich rezultatów”. „To naprawdę nie były wakacje” – dodał.

Minister przypomniał o planach zwiększenia liczebności Żandarmerii Wojskowej i zapewnił, że będą one realizowane. Rozbudowane zostaną trzy istniejące oddziały specjalne (w Gliwicach, Mińsku Mazowieckim i Warszawie). Propozycja sformowania czwartego oddziału upadła, gdyż wymagałoby to znacznych nakładów, m.in. na dodatkową infrastrukturę.

28 listopada Sąd Najwyższy Demokratycznej Republiki Konga orzekł, że zwycięzcą w październikowych wyborach prezydenckich jest Joseph Kabila. Będzie on pierwszym prezydentem Konga wybranym w demokratycznych wyborach od czasu uzyskania przez ten kraj niepodległości w 1960 roku.

Polscy żołnierze służyli w Kongu w ramach misji UE razem z żołnierzami z Niemiec, Francji, Hiszpanii, Portugalii, Szwecji i Belgii. „Zależy nam na rozwijaniu zdolności nie tylko NATO, ale i UE” – podkreślał w piątek szef MON.