Koniec misji Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa w Afganistanie rodzi kolejne problemy. Tym razem chodzi o amerykańskie samochody terenowe, które okazują się niepotrzebne. Konflikty w Afganistanie i Iraku, a także późniejsza obecność Amerykanów i państw NATO oraz podejmowane działania kontrpartyzanckie czy – choć trudno je tak nazwać – stabilizacyjne wymagały angażowanie dużej ilości sprzętu wojsk lądowych. Obecnie nie wiadomo, co z nim zrobić.

W związku z wycofywaniem się z Afganistanu większość sprzętu wojskowego będzie transportowana do Stanów Zjednoczonych lub amerykańskich baz wojskowych poza granicami kraju. Zgodnie z wypowiedzią dowodzącego misją ISAF, generała Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych Josepha Dunforda, wojsko nie wie, co się stanie z mniej więcej czterema tysiącami pojazdów. Wśród nich znajduje się 1230 wozów klasy MRAP (Mine Resistant/Ambush Protected), a także wiele innych samochodów terenowych, patrolowych, transportowych i inżynieryjnych.

Ze względu na dość duże koszty transportu rozważa się różne opcje. Obecnie za przewiezienie jednej sztuki będzie trzeba zapłacić pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a za zniszczenie o czterdzieści tysięcy mniej. Pierwszym wariantem jest więc zniszczenie pojazdów, co jest tylko w pewnym sensie ekonomicznie opłacalne. Amerykanie chcieliby je odsprzedać innym państwom, okazuje się jednak, iż popyt na nie jest marny, by nie pisać, że zerowy. Wydawać by się mogło, że sprzęt można przekazać afgańskiemu wojsku. Waszyngton odrzucił taką możliwość, wątpiąc w zdolności Afgańczyków, którzy mogliby nie poradzić sobie z obsługą pokładowego wyposażenia elektronicznego.

(dodbuzz.com)