Prezydent Joe Biden zapowiedział, że Stany Zjednoczone wystąpią w obronie Tajwanu, jeżeli ten zostanie zaatakowany przez Chińską Republikę Ludową. Wkrótce potem Biały Dom przystąpił do gorączkowego tłumaczenia, co prezydent miał na myśli, natomiast Pekin zwyczajowo skrytykował Waszyngton. Faktem jest natomiast, że w USA podnosi się coraz więcej głosów krytykujących dotychczasową politykę wobec Tajwanu i wzywających do porzucenia obowiązującej od czterech dekad „strategicznej niejednoznaczności”.

Zapytany w trakcie publicznej dyskusji, czy Stany Zjednoczone wystąpią w obronie Tajwanu w przypadku chińskiej agresji Biden odpowiedział: „Tak, jesteśmy do tego zobowiązani”. Na reakcję Pekinu nie trzeba było długo czekać. Wang Wenbin, rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych oświadczył, że wyspa jest „niezbywalną częścią Chin” i wezwał Waszyngton do „ostrożności w słowach i czynach”. Co ciekawe, tym razem głos zabrał także Tajwan. Kolas Yotaka, rzeczniczka prezydent Tsai Ing-wen, stwierdziła, że administracja Bidena jest „jednoznaczna i konsekwentna w swoim twardym jak skała poparciu dla Tajwanu”.



Natomiast waszyngtońska administracja stara się zbagatelizować wypowiedź prezydenta, tłumacząc, że nie zapowiedział on jakiejkolwiek zmiany. „Będziemy podtrzymywać nasze zobowiązania wynikające z ustawy, będziemy nadal wspierać samoobronę Tajwanu i będziemy nadal sprzeciwiać się wszelkim jednostronnym zmianom status quo”, poinformowało biuro prasowe Białego Domu.

Koniec „strategicznej niejednoznaczności”?

Podstawą amerykańskich zobowiązań wobec Republiki Chińskiej jest ustawa Taiwan Relations Act (TRA) z 1979. Kongres uchwalił ją niejako w odwecie po tym, jak prezydent Jimmy Carter za jego plecami nawiązał oficjalne stosunki dyplomatyczne z Chińską Republiką Ludową. TRA nie stwierdza wprost, że USA są bezpośrednio zobowiązane do obrony Tajwanu, ale jedynie zapewnienia mu możliwości do obrony. Taka niejednoznaczność przez lata służyła Waszyngtonowi w relacjach z Pekinem, zwłaszcza że czerwone linie wyznaczone przez obie strony nie wykluczały się nawzajem. Stany Zjednoczone były przeciwne jednostronnej zmianie status quo, natomiast Chiny – niepodległości Tajwanu. Sytuacja uległa zmianie po dojściu do władzy Xi Jinpinga, który postawił sobie za cel zjednoczenie, nawet jeśli miałoby to oznaczać inwazję na wyspę.

Biden (wówczas wiceprezydent) i Xi w 2015 roku.
(US Department of State)

Wobec rosnącej presji na Tajwan ze strony Chin w Waszyngtonie coraz głośniejsze zaczęło być nawoływanie do porzucenia „strategicznej niejednoznaczności” i jasne określenie granic, po których przekroczeniu USA będą interweniować. Stara koncepcja ma jednak nadal wielu zwolenników. Ich zdaniem brak pewności, kiedy Ameryka wkroczy do akcji, ma być czynnikiem odstraszającym. Debata na ten temat toczy się równolegle z dyskusją o realnych zdolnościach Stanów Zjednoczonych do obrony Tajwanu.

Oprócz wątków militarnych pojawiają się też formalno prawne. W artykule opublikowanym na łamach Washington Post Elaine Luria, zasiadająca w Izbie Reprezentantów demokratka z Wirginii, jasno stwierdziła, że Stany Zjednoczone muszą mieć „zarówno siłę, za której pomocą możemy odstraszyć Chińczyków, jak i prawne umocowanie do jej użycia. A w tej chwili nie mamy”. Problem jest następujący: Republika Chińska nie jest sojusznikiem USA, nie stacjonują tam też amerykańskie wojska. W związku z tym prezydent nie może na podstawie War Act zadecydować o użyciu siły do obrony Tajwanu, jeżeli ten zostanie zaatakowany. Konieczna jest tutaj zgoda Kongresu, a to rozciąga czas podjęcia decyzji z godzin do dni, a nawet tygodni.



Luria wzywa do zmiany tego stanu rzeczy i umożliwienia prezydentowi, kimkolwiek on będzie, realizację zobowiązań wobec Tajwanu, jeśli będą tego wymagały działania Chin. Przypomina tutaj o złożonym w lutym bieżącego roku przez republikańskich senatorów projekcie ustawy Taiwan Invasion Prevention Act, zakładającym powierzenie prezydentowi decyzji o działaniach w przypadku inwazji na wyspę. Ustawa nie oznacza ani porzucenia polityki jednych Chin, ani poparcia dla niepodległości Tajwanu, może natomiast służyć jako wyraźne ostrzeżenie pod adresem Pekinu.

Powraca tutaj sprawa obecności amerykańskich wojsk, która zakończyła się w 1979 wraz z likwidacją Dowództwa Obrony Tajwanu (USTDC). Nie oznaczało to jednak końca amerykańsko-tajwańskiej współpracy wojskowej. Wspólne ćwiczenia odbywały się regularnie, chociaż ich nie nagłaśniano. Jednymi z najważniejszych stały się doroczne „Balance Tamper”, gdzie tajwańscy komandosi ćwiczą z Zielonymi Beretami – siłami specjalnymi US Army (na poniższym nagraniu widać Amerykanów z tajwańskim UH-60M w 6. sekundzie). Krótko mówiąc: obecność wojskowa USA na Tajwanie przestałą być stała, drastycznie zmalała też jej skala, ale nigdy nie została ostatecznie zakończona.

Na początku października przypomniał o tym Wall Street Journal. Zdaniem gazety od co najmniej roku na wyspie przebywa liczący około dwudziestu ludzi kontyngent marines, zajmujących się w tajemnicy szkoleniem sił zbrojnych Republiki Chińskiej. Dziennik przypomina o ubiegłorocznych doniesieniach tajwańskich mediów na temat obecności na wyspie kontyngentu ze składu Marine Raider Regiment, który przybył na czterotygodniowe ćwiczenia. Co istotne, manewry obejmowały nie obronę, ale przenikanie na terytorium wroga od strony morza. Dowództwo tajwańskiej marynarki wojennej potwierdziło te rewelacje.

Jeżeli informacje Wall Street Journal są zgodne z prawdą, oznacza to dużą zmianę w amerykańskiej polityce i powrót do stałej obecności wojskowej na Tajwanie, aczkolwiek na ograniczoną skalę. Warto tutaj przypomnieć, że zdaniem części tajwańskich analityków wyspę można obronić przed chińską inwazją już teraz i nie trzeba zaangażowania całego potencjału militarnego Stanów Zjednoczonych. Wystarczającym rozwiązaniem ma być zacieśnienie współpracy między tajwańskimi siłami zbrojnymi a US Marine Corps.



Jeszcze inne rozwiązanie, nienaruszające w żaden sposób status quo, zaproponował Erik Prince, założyciel osławionej firmy wojskowej Blackwater. Na łamach Asia Times przekonuje on, że współpraca między amerykańską administracją i prywatnym sektorem wojskowym może posłużyć do skutecznego budowania zdolności obronnych państw zachodniego Pacyfiku, w tym Tajwanu. Zdaniem Prince’a takie rozwiązanie byłoby tańsze, a jednocześnie nie oznaczałoby bezpośredniego zaangażowania militarnego ze strony Waszyngtonu.

Wyrzutnia pocisków przeciwlotniczych Tien Kung Ⅱ.
(玄史生)

Właśnie obawy, że jakąkolwiek zmianę status quo Pekin uzna za casus belli, hamują pełną reorientację amerykańskiej polityki. Stany Zjednoczone starają się zapewnić Chiny, że wzrost wsparcia militarnego dla Tajwanu nie oznacza zmiany stanowiska w sprawie statusu wyspy. Prawdopodobnie to miał na myśli prezydent Biden, gdy po półtoragodzinnej rozmowie z Xi Jinpingiem przeprowadzonej 5 października powiedział reporterom, że obaj zgodzili się przestrzegać porozumienia w sprawie Tajwanu. Wywołało to falę spekulacji, czy oba mocarstwa dogadały się jakoś ponad głową Tajpej. Biden odnosił się raczej do uzgodnionej w 1998 przez Billa Clintona i Jiang Zemina zasady „trzech nie”. W jej myśl Stany Zjednoczone są przeciwne: niepodległości Tajwanu, dwóm Chinom oraz jednym Chinom, a jednemu Tajwanowi.

Zasada „jednych Chin” zalicza się do fundamentów polityki Pekinu i jest koniecznym warunkiem utrzymywania relacji dyplomatycznych z ChRL. Jak jednak zauważyła Jessica Drun z think tanku Project 49 Institute, termin „jedne Chiny” oznacza w Pekinie i Waszyngtonie zupełnie różne rzeczy. Dla Pekinu oznacza, że Tajwan jest zbuntowaną prowincją. Natomiast stanowisko Waszyngtonu jest bardziej zniuansowane. W jego myśl legalny rząd Chin zasiada w Pekinie, natomiast status Tajwanu pozostaje nieokreślony.



Rocznica rewolucji

Rozmowa Bidena z Xi przypadła na okres podwyższonego napięcia wokół Tajwanu. Chińskie lotnictwo biło wówczas kolejne rekordy liczby samolotów wysyłanych w tajwańską strefę identyfikacji obrony powietrznej (ADIZ). Jak zwykle nie doszło do naruszenie tajwańskiej przestrzeni powietrznej, a wszystkie operacje prowadzono przy krańcu ADIZ. Tym sposobem Chiny zademonstrowały zdolność do prowadzenia intensywnych operacji lotniczych przez dłuższy czas. Warto jednak zwrócić uwagę, że działaniom z początku października, gdy w powietrze wysyłano po pięćdziesiąt samolotów dziennie, daleko ciągle do intensywności operacji lotniczych prowadzonych z pokładów amerykańskich lotniskowców, nawet w trakcie ćwiczeń.

Tajwańskie czołgi M60 i transportery opancerzone CM-21.
(玄史生, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Wzmożona aktywność Chin związana była nie tylko z demonstrowaniem siły, ale także z kalendarzem politycznym. 10 października przypadła uroczyście obchodzona w obu krajach 110. rocznica rewolucji Xinhai. Rozpoczęty w Wuhanie bunt żołnierzy doprowadził na początku 1912 roku do obalenia cesarstwa i ustanowienia republiki pod przywództwem Sun Yat-sena. Siłą rzeczy jest to ważna rocznica i dla Republiki Chińskiej, i dla Chińskiej Republiki Ludowej. Różnice dotyczą oczywiście interpretacji tego wydarzenia.

Dla Pekinu rewolucja Xinhai to – w myśl marksistowskich prawideł historii – początek serii wydarzeń, które doprowadziły do sprowadzenia do Chin ideologii marksistowsko-leninowskiej, a następnie powstania Komunistycznej Partii Chin i nieuniknionego przejęcia przez nią władzy w 1949 roku. Według tej logiki zamknięciem łańcucha będzie zjednoczenie. Na Tajwanie, póki u władzy pozostawał Kuomintang, był to początek nowoczesnego państwa chińskiego. Wraz z kształtowaniem się tajwańskiej świadomości podejście do rewolucji staje się jednak bardziej zniuansowane. W 1911 roku wyspa była już od szesnastu lat japońską kolonią i wchodziła na własną drogę rozwoju. Wydarzenia na kontynencie nie miały więc wpływu na sytuację na wyspie.

Prezydent Tsai w przemówieniu ominęła historyczne rozbieżności, łącząc rewolucję z umiłowaniem wolności i demokracji. Przewodniczący parlamentu Yu Shyi-kun był już bardziej krytyczny. Podkreślił, że w obecnym roku przypada stulecie początków tajwańskiego ruchu demokratycznego, który walczył o autonomię w ramach imperium japońskiego. Zdaniem Yu jest to wyraźny znak posiadania przez Tajwan własnych tradycji demokratycznych.



Polityka wewnętrzna

Wypowiedzi i działania przywódców po obu stronach Pacyfiku są w równym stopniu co z polityką zagraniczną związane z polityką wewnętrzną. Warto zwrócić uwagę, gdzie padły słowa Bidena o zobowiązaniu do obrony Tajwanu. Było to w trakcie zorganizowanego przez CNN spotkania na temat planowanych zmian w systemie podatkowym. Administracja Bidena zamierza podnieść podatki płacone przez korporacje i najbogatszych obywateli. Pozyskane w ten sposób pieniądze mają zostać przeznaczone na realizację programów społecznych i inwestycje w zapuszczoną amerykańską infrastrukturę.

Plany zmian w podatkach spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem Republikanów i sam Biden wątpi, czy uda się je zrealizować. Do tego dochodzą jeszcze rosnąca inflacja i ceny benzyny, negatywnie odbijające się na popularności prezydenta. W takim wypadku zaostrzenie kursu wobec Chin jawi się jako atrakcyjna opcja. Od chwili objęcia władzy przez Bidena podnoszą się głosy, że utrzymanie zainicjowanego przez Trumpa bardziej konfrontacyjnego kursu względem Pekinu jest dla nowej administracji sposobem na zjednanie republikanów do przynajmniej części podatkowych, społecznych i infrastrukturalnych planów demokratów.

Nie inaczej jest w Chinach. Również Pekin musi mierzyć się z problemami wywołanymi wzrostem cen surowców energetycznych. W wielu częściach kraju dochodzi do przerw w dostawach energii i podobnych „dwudziestych stopni zasilania”. Kolejnym problemem dla ekipy Xi Jinpinga jest zamęt na rynku nieruchomości. Wobec słabego systemu emerytalnego wielu Chińczyków traktuje kupno mieszkania jako formę zabezpieczenia na starość albo zwyczajną lokatę kapitału. Spadek cen nieruchomości odbija się więc na oszczędnościach dużej części populacji. Do tego trzeba doliczyć jeszcze stale rosnące ceny żywności i coraz wyraźniej odczuwalne zacieśnianie kontroli nad społeczeństwem przez Komunistyczną Partię Chin.

W takich okolicznościach podbijanie nacjonalistycznego bębenka jawi się jako skuteczny sposób na odwrócenie uwagi ludzi od problemów wewnętrznych. W chińskiej propagandzie Stany Zjednoczone stały się wrogiem i zagrożeniem numer jeden już na długo przed prezydenturą Trumpa. Widać tutaj wyraźny powrót do narracji z lat 50. i 60. Z kolei pokonanie tajwańskich buntowników i „zjednoczenie wyspy z macierzą” zawsze stały wysoko w agendzie KPCh, jednak pod rządami Xi Jinpinga urosły do roli „świętego obowiązku” partii i narodu.

Przeczytaj też: Seniorzy – zapomniane ofiary wojny z Boko Haram

US Army National Guard / Staff Sgt. Mark Scovell