Baza w Faya-Largeau stała się pierwszą, którą opuścili francuscy żołnierze stacjonujący do tej pory w Czadzie. To historyczny moment, ponieważ do tej pory ścisły sojusz Paryża i Ndżameny postrzegany był jako jeden z niezachwianych fundamentów francuskiej obecności w Sahelu. Na wycofanie oczekują kontyngenty w Abeche i stolicy. Całość ma odbywać się zgodnie z dwustronnym porozumieniem i według ustalonego wcześniej harmonogramu. Od lat zauważalny jest polityczno-wojskowy odwrót Francji z Afryki. Można więc zadać pytanie, czy na naszych oczach umiera koncepcja Françafrique.

Coraz więcej „normalnych” rządów i junt przyjmuje, często przy propagandowo-finansowym wsparciu Pekinu i Moskwy, antyzachodnią postawę, negując sens współpracy na dotych­cza­so­wych zasadach. Utrata wpływów w Czadzie jest niezwykle bolesnym ciosem dla Paryża, nie tylko politycznym. Po wycofaniu się z Mali to właśnie Czad zyskał pozycję kluczowego partnera w walce z grupami terrorystycznymi i kryminalnymi działającymi w regionie.

Rozkład tak zwanych sił antyterrorystycznych G5 Sahelu oraz wyrzucenie Amerykanów i Francuzów może dać wiatr w żagle lokalnym bojownikom. Tego rodzaju zmiany już są dostrzegalne w sąsiednim Mali, gdzie wraz z opuszczeniem kraju przez żołnierzy francuskich doszło do wznowienia walki przez azawadzkich separatystów. Grupy narodowowyzwoleńcze i religijni ekstremiści doskonale zdają sobie sprawę ze słabości lokalnych sił zbrojnych, a wymiana dobrze wyszkolonych żołnierzy na prokremlowskich najemników za każdym razem okazuje się porażką.

Francuzi stacjonowali w Czadzie od lat 60. stanowiąc kluczowy element lokalnego systemu bezpieczeństwa. Podobnie jak w Amerykanie w Nigrze, ich pomoc w zakresie wsparcia lotniczego była bezcenna. Niejednokrotnie właśnie ono przeważało szalę w starciach z bojownikami, którzy wyposażeniem i wyszkoleniem niemal nie ustępują siłom rządowym. Rządzący Czadem generał Mahamat ibn Idriss Déby Itno poszedł jednak w ślad swoich odpowiedników w Burkina Faso i Nigrze. Niestety dla mieszkańców tych krajów nowi sojusznicy okazali się bardziej zainteresowani podtrzymywaniem lokalnych reżimów niż walką z bojownikami.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

MARZEC BEZ REKLAM GOOGLE 91%

Kolejnym krajem, który zapowiada wyrzucenie francuskich żołnierzy, jest Senegal. Prezydent Bassirou Diomaye Faye mówi, że jego kraj musi rozważyć, czy Francuzi nie nadużyli gościnności Dakaru, pozostając w kraju jeszcze od czasów kolonialnych. Jeśli dojdzie do takiego scenariusza, we Francji prawdopodobnie będzie on tłumaczony i tak zapowiadaną redukcją zaangażowania wojskowego na kontynencie. Faktem pozostaje jednak postępujący zmierzch Françafrique jako koncepcji politycznej integrującej państwa zrodzone z francuskiego imperium kolonialnego.

Zmierzch imperium

Już w 2017 roku prezydent Emmanuel Macron zapowiadał zmianę w polityce wobec afrykańskich partnerów. Oczekiwano wówczas nowej formy współpracy, a nie całkowitego załamania się dotychczasowego systemu polityczno-wojskowego. Oficjalnie celem formuły było ograniczenie stałej obecności wojskowej na rzecz działania w konkretnych przypadkach na wyraźny wniosek zainteresowanego państwa. Takie były założenia. W praktyce kolejne kraje wyrzucają francuskich żołnierzy, zastępując ich najemnikami. Obecnie Francja nadal utrzymuje na przykład po 350 żołnierzy w Senegalu i Gabonie oraz 1500 w Dżibuti.

Zgodnie z nowymi założeniami na kontynencie ma pozostać po 100 osób w Gabonie i Sene­galu. Nie są to jednak najpoważniejsze redukcje. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej ma stacjo­no­wać 100 żołnierzy zamiast obecnych 600, a w Czadzie – 300 zamiast tysiąca. Warto w tym momencie przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu w Afryce Zachodniej i Gabonie znajdo­wało się 1600 francuskich żołnierzy, a 5 tysięcy brało udział w operacji „Barkhane” w Sahelu.

W wielu państwach będących do tej pory bliskimi sojusznikami Francji odżyły nastroje antykolonialne. Nie odbyło się to bez aktywnego wsparcia Moskwy, jednak nie można przeceniać wpływów Rosjan. Oni nie wytworzyli antyzachodnich nastrojów we Françafrique, tylko zręcznie je podsycali. Francuzi od dawna postrzegani byli jako dawne imperium chcące zachować kontrolę nad byłymi koloniami. A Paryż zdawał się nie dostrzegać zmian w nastrojach społecznych w Afryce i kontynuował starą politykę. Powołał nawet wzorowane na amerykańskim AFRICOM‑ie własne Dowództwo Afrykańskie, na którego czele stanął generał Pascal Ianni. Nie odpowiadało to jednak prawdziwym potrzebom.

Najbardziej widoczny w państwach kontynentu jest sentyment antyfrancuski, chociaż do niedawna wiele z nich było całkowicie zależnych od Paryża. Doprowadzało to do paradoksów, w których Francuzi oskarżani byli jednocześnie o politykę neoimperialną i niedostateczne angażowanie się w ochronę cywilów atakowanych przez bojowników.

Tego rodzaju sprzecz­ności Kreml wykorzystuje do budowy prorosyjskiej narracji, zgodnie z którą nieudolny Zachód ma być zastąpiony przez bohaterskich Rosjan. Ci nie tylko przyjdą z bratnią pomocą, ale też zrobią to szybciej i skuteczniej. Jest to argumentacja wykorzystywana w kampaniach prowadzonych w najbardziej niestabilnych krajach Afryki Zachodniej. Realia są jednak zupełnie inne: w miejsce żołnierzy przysyłani są najemnicy, którzy skutecznie walczą przede wszystkim z nieuzbrojonymi cywilami.

Może się wydawać, że rosyjska narracja jest łatwa do obalenia. Nie trzeba nawet długo jej analizować, żeby dostrzec, iż proponowane rozwiązanie sprowadzałoby się do wymiany jednych Europejczyków na drugich, nawet pod flagą w tych samych kolorach.

Ale mimo że formalnie nowe państwa są niepodległe i niezależne, i intensywnie walczyły o uznanie swojej pełnej podmiotowości na arenie międzynarodowej, wiele z nich bez wsparcia z zewnątrz nie jest w stanie spełniać swoich podstawowych funkcji. Burkina Faso, Mali, Niger i wiele innych krajów w regionie nie ma siły (ani wojskowej, ani policyjnej), aby zapewnić bezpieczeństwo ludności. Dlatego wiele z nich nie mogło pozwolić sobie na faktyczne zerwanie zależności od dawnych metropolii.

Tracąc wpływy w dawnych koloniach Paryż zwraca się w stronę lokalnych potęg – Nigerii i Republiki Południowej Afryki. Dwa najsilniejsze gospodarczo i wojskowo kraje Afryki Subsaharyjskiej są kuszącym kierunkiem rozwoju współpracy. Ale próba budowania bliskich relacji z najmocniejszymi graczami będzie oznaczała konieczność rywalizacji z pozostałymi globalnymi potęgami i utratę uprzywilejowanej pozycji, jaką Francuzi cieszyli się w kontaktach ze swoimi byłymi koloniami. Obok tradycyjnych potęg takich jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone czy Rosja w siłę rosną monarchie Półwyspu Arabskiego i Turcja.

Armée de Terre