Wczorajszy izraelski nalot na Bejrut stał się iskrą, która zapoczątkowała jeszcze większą eskalację na granicy z Libanem. Sekretarz generalny Hezbollahu Hasan Nasr Allah zapowiedział krwawy odwet za nalot i śmierć jego bliskich współ­pra­cow­ników, i faktycznie terroryści wzięli się do realizacji obietnicy swojego pryncypała.

Przypomnijmy: w nalocie zginął przede wszystkim Ibrahim Akil, członek Rady Dżihadu, stanowiącej swoisty sztab generalny wojskowego pionu Partii Boga, a także tymczasowy dowódca elitarnego Pułku al‑Hadżdż Radwan. Wśród kilkunastu innych zabitych oficerów znalazł się też Ahmed Mahmud Wahabi, odpowiadający za szkolenie bojowników, i kilku dowódców struktur regionalnych. Łącznie w nalocie zginęło blisko czterdzieści osób, w tym troje dzieci.

Śmierć Akila, Wahabiego i ich kompanów stanowiła poważny cios dla Hezbollahu. W pewnym sensie nawet boleśniejszy niż utrata około czterdziestu zabitych w wyniku ataków pagerowych i – krakowskim targiem z braku konkretnych danych – około tysiąca rannych w sposób, który uniemożliwi powrót do „pracy”. Jest to oczywiście ogromna liczba, ale ofiary to w większości bojownicy średniego szczebla. Organizacje takie jak Hezbollah i Hamas działają przy założeniu, iż w razie starcia z zaawansowanym technicznie przeciwnikiem, takim jak Izrael, ów średni szczebel poniesie wysokie straty. Istnieją więc przynajmniej ramowe plany zastąpienia zabitych innymi bojownikami.

Tymczasem ludzi takich jak Akil i Wahabi nie da się zastąpić z marszu. Pod wieloma względami nie da się ich zastąpić wcale. Akil nie tylko miał wiedzę i doświadczenie jako partyzant i jako terrorysta, ale też cieszył się ogromnym poważaniem wśród bojowników. Ktokolwiek zostanie jego następcą, nie będzie miał takiej pozycji. Na razie jego zadania przejęło dwóch oficerów: Ali Karaki i Talal Hamia. Ten drugi jest szefem Jednostki 910, odpowiedzialnej za działalność terrorystyczną poza Libanem i Izraelem.

Wydarzenia z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dowodzą, że atak pagerowy nie pozbawił Hezbollahu zdolności koordynacji między pododdziałami. Niezależnie od skali efektu psychologicznego wydaje się, że odtworzenie łańcucha dowodzenia na froncie zajęło Partii Boga półtora dnia. Na pewno brakuje w nim jeszcze wielu ogniw, ale działa, a nad Izrael mkną kolejne pociski rakietowe.

W tym momencie trzeba ostatecznie zgodzić się z komentarzami Josiego Melmana, który krytykował użycie tak potężnego środka rażenia w sytuacji dalekiej od krytycznej. Melman zebrał za swoją opinię straszne cięgi w internecie, ale – jak zwykle – okazało się, że miał rację. Atak pagerowy miałby sens w przeddzień pełnoskalowej wojny z Hezbollahem. Nie miał jednak sensu jako operacja w gruncie rzeczy psychologiczna. A była to broń jednorazowego użytku, budowana nie miesiącami, ale latami. Jeśli za kilka dni czy tygodni Cahal wkroczy do Libanu, nie będzie drugiego razu. No chyba że Mosad spenetrował też inne szlaki produkcji i dostawy.

Patrząc na chłodno, widzi się za to ogromną wartość likwidacji Akila. Przypomnijmy, że według Cahalu Akil odbywał naradę z innymi najwyższymi rangą oficerami Pułku al‑Hadżdż Radwan poświęconą rajdowi na północny Izrael. Hezbollah chciał powtórzyć sukces Hamasu z października ubiegłego roku: zabić, kogo się da, i porwać zakładników. W ogólnym rozrachunku zrzucenie Akilowi bomby na głowę przysłużyło się bezpieczeństwu Izraela bardziej niż atak pagerowy przy całej jego spektakularności.

Wymiana ciosów

Około godziny 13.00 czasu polskiego służba prasowa Cahalu ogłosiła, że lotnictwo bombarduje cele w południowym Libanie. Z innych źródeł dowiedzieliśmy się, że naloty skupiały się nad rzeką Litani, w pobliżu słynnego zamku Beaufort. Praktycznie w tym samym momencie w miejscowościach na północy Izraela rozległy się syreny alarmowe ostrzegające o nadlatujących pociskach rakietowych.

Pierwsza salwa liczyła 25 pocisków. Nie wyrządziła nikomu krzywdy, ale pociski spadające w szczerym polu wywołały kilka pożarów roślinności. Wkrótce potem dziesięć pocisków odpalono w kierunku wsi Arab al-Aramisza, zamieszkanej przez Beduinów, a kolejne dwadzieścia pięć – w kierunku Wzgórz Golan. Po godzinie 14.00 czasu polskiego Hezbollah odpalił najpierw dziesięć, a potem jeszcze dwadzieścia pocisków w kierunku Górnej Galilei.

Podczas gdy pociski rakietowe mknęły z Libanu ku Izraelowi, w przeciwną stronę latały izraelskie samoloty bojowe. W ciągu kilku godzin porażono około 180 celów, głównie stanowisk startowych i magazynów uzbrojenia. Według oficjalnych wyliczeń Cahalu zniszczono kilka tysięcy pocisków, z czego wiele tuż przed odpaleniem. Szef sztabu Chel ha-Awir, generał dywizji Tomer Bar, podkreślił, że podległe mu siły zachowują najwyższy stopień gotowości.

Około godziny 19.00 czasu polskiego lotnictwo izraelskie rozpoczęło kolejną fazę nalotów na południowy Liban. Tym razem porażono 110 celów. Hezbollah znów odpowiedział salwą kilkunastu pocisków. Odłamki po przechwyceniu jednego z nich lekko raniły mężczyznę w Dolnej Galilei. Od początku wojny z Hamasem zaledwie kilka salw Hezbollahu wycelowano tak daleko w głąb Izraela.

Szef Dowództwa Północnego, generał dywizji Ori Gordin, odbył dziś naradę z dowódcami obu brygad regionalnych oraz dowódcami innych oddziałów rozmieszczonych obecnie w północnym Izraelu. Dziś w nocy mają się odbyć konsultacje premiera z najważniejszymi cywilnymi i wojskowymi przedstawicielami aparatu bezpieczeństwa. W spotkaniu mają wziąć udział minister bezpieczeństwa Itamar Ben Gwir i minister finansów Becalel Smotricz, dwaj ultraprawicowcy, którzy na ogół nie są zapraszani na takie posiedzenia.

Ataki w Gazie

Około południa izraelskie lotnictwo zbombardowało stanowisko dowodzenia Hamasu znajdujące się w budynku szkoły w dzielnicy Zajtun w mieście Gaza. Według hamasowskiego ministerstwa zdrowia zginęło ponad dwadzieścia osób. Szkoła wykorzystywana jest jako schronisko dla uchodźców. Używanie własnej ludności w charakterze żywych tarcz niestety jest standardem w działalności Hamasu.

Rzecznik prasowy Cahalu kontradmirał Daniel Hagari pochwalił się również bardzo istotnym propagandowo sukcesem. Udało się z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikować dwóch terrorystów, którzy zamordowali sześcioro zakładników, kiedy pojawiło się zagrożenie, iż zostaną odbici przez izraelskich żołnierzy. Morderców zlokalizowano w obozie dla uchodźców Tall as-Sultan, gdzie zginęli w wymianie ognia z pododdziałem 162. Dywizji „Stal”.

Zakładnicy i manifestacje

Demonstranci wzywający do zawarcia porozumienia w sprawie zwolnienia zakładników zebrali się dziś pod domem prezydenta Jicchaka Hercoga w Tel Awiwie. Głowa państwa pełni w Izraelu funkcje jedynie reprezentacyjne, ale uczestnicy manifestacji chcą, aby Hercog zadeklarował publicznie, iż odzyskanie zakładników jest najważniejszym celem wojny w Strefie Gazy.

Krewni zakładników zebrali się także pod kwaterą główną Cahalu w Tel Awiwie. Jak zwykle najbarwniejsze wypowiedzi padły z ust Ejnaw Zangauker, której syn Matan tkwi w hamasowskich lochach i nie wiadomo, czy żyje.

– Netanjahu nie ma mandatu, aby porzucić zakładników pod pretekstem wojny na północy – oświadczyła pani Zangauker. Oskarżyła też premiera o kolaborację (!) z Jahją Sinwarem. Logika jest prosta: Sinwar pragnie, aby Izrael zaangażował się w wojnę na dwa fronty, gdyż odciąży to jego Hamas, chwiejący się pod naporem Cahalu. Tymczasem Bibi wyraźnie dąży właśnie do wojny na dwa fronty.

Także rodzina Karmel Gat, jednej z sześciorga zamordowanych zakładników wspomnianych powyżej, wystosowała oświadczenie. Podkreślono w nim, że „jedyną odpowiedzią na mord dokonany na Karmel musi być porozumienie, które pozwoli zakładnikom wrócić do domu i zapobiegnie regionalnej eskalacji, nim będzie za późno”.

Manifestacja odbyła się również pod prywatnym domem Netanjahu w Cezarei. Tam policja rozprawiła się ze zgromadzonymi szczególnie ostro. Wśród zatrzymanych znalazł się… były szef sztabu Cahalu Dan Haluc. Niemniej przedstawiciele Forum Rodzin Zakładników coraz częściej przyznają, że szanse na uwolnienie zakładników stopniowo spadają do zera.

Aktualizacja (22 września, 6.10): Przed godziną 3.00 czasu polskiego w północnym Izraelu znów rozbrzmiały syreny alarmowe. Według najnowszych danych Hezbollah w nocy i nad ranem odpalił ponad osiemdziesiąt pocisków rakietowych w kilku salwach.

Większość została przechwycona przez efektory Żelaznej Kopuły, ale w niektórych przypadkach nawet odłamki po takim przechwyceniu mogą spowodować poważne szkody. W Kirjat Bialik koło Hajfy trzy osoby – dwóch starszych mężczyzn i nastoletnia dziewczyna – zostały ranne wskutek uderzenia pocisku, który przemknął się przez obronę przeciwlotniczą. Kolejny pocisk uderzył w mleczarnię w dolinie Jezreel i zabił kilka krów.

Jak informuje Barak Rawid z serwisu Axios, administracja Bidena obawia się pełnoskalowej wojny izraelsko-libańskiej, ale ma nadzieję, iż presja wywierana przez izraelskie wojsko skłoni Hezbollah do zawarcia jakiegoś porozumienia. Dzięki temu kilkadziesiąt tysięcy osób ewakuowanych z miejscowości w północnym Izraelu mogłoby powrócić do domów. Rozmówcy Rawida przyznają jednak, iż potrzebna jest „ekstremalnie skomplikowana kalibracja”, a każdy błąd może sprawić, że sytuacja wymknie się spod kontroli i będziemy mieli wojnę.

Na razie amerykański Departament Stanu zalecił obywatelom USA pilne opuszczenie Libanu.

x.com/idfonline