21 grudnia zmarł kapitan Jerry Yellin. Miał dziewięćdziesiąt trzy lata. Powszechnie przyjmuje się, że to właśnie on – wraz z ze skrzydłowym, podporucznikiem Philipem Schlambergiem – wykonał ostatni lot bojowy drugiej wojny światowej.
Jerry Yellin wstąpił do Korpusu Lotniczego Wojsk Lądowych w osiemnaste urodziny, dwa miesiące po uderzeniu japońskim na Pearl Harbor. 14 sierpnia 1945 roku on i Schlamberg, służący wówczas w 78. Eskadrze Myśliwskiej, wystartowali za sterami swoich P-51 Mustangów z Iwo Jimy do lotu na atakowanie celów naziemnych, a konkretnie – lotnisk wokół Tokio. Yellin wspominał później, że miał nadzieję, iż Japonia skapituluje, a on nie będzie musiał już startować, ale ostatecznie wiadomość o kapitulacji nadeszła, kiedy Mustangi leciały już nad Japonię. Ich piloci o niczym nie wiedzieli, toteż przeprowadzili nalot zgodnie z planem.
O tym, że wojna się skończyła, Yellin usłyszał dopiero po lądowaniu. Tylko on, ponieważ Schlamberg zaginął w drodze powrotnej i został uznany za poległego, jednego z ostatnich w całej wojnie, która pochłonęła w sumie ponad 60 milionów istnień ludzkich.
Po wojnie Yellin podjął walkę na rzecz weteranów zmagających się z zespołem stresu pourazowego. Sam również przez wiele lat się z nim zmagał. W jego ocenie był to skutek scen, które oglądał na Iwo Jimie tuż po zakończeniu bitwy – głównie tysięcy zwłok ludzkich gnijących na słońcu i ziemi całkowicie ogołoconej z roślinności. Jak mówił, wyłącznie wsparciu żony i czwórki dzieci zawdzięcza to, że nie odebrał sobie życia.
Zmarł na raka płuc w Orlando.
Zobacz też: Człowiek, który przeleciał pod Wieżą Eiffla
(airforcetimes.com)