W ramach umowy między Jerozolimą a Google’em i Amazonem spółki zgodziły się zaimplementować specjalny mechanizm pozwalający ominąć regulacje prawne innych państw i ostrzegać Izrael o zainteresowaniu ze strony zagranicznych służb. Sprawę opisał lewicowy izraelski serwis +972 we współpracy z również izraelskim Sicha Mekomit i brytyjskim Guardianem.
Zaczęło się w 2021 roku, gdy Izrael zawarł z amerykańskimi gigantami umowę na wykorzystanie przetwarzania w chmurze (cloud computing), wartą około 1,2 miliarda dolarów. Był to element projektu „Nimbus” mającego umożliwić przesyłanie i przetwarzanie wielkiej ilości danych przez izraelskie struktury bezpieczeństwa, w tym agencje wywiadowcze i wojsko. Zapotrzebowanie to nie powinno dziwić. Izrael znany jest z wykorzystywania zaawansowanych rozwiązań technicznych wobec Palestyńczyków, co wymaga pokaźnych mocy obliczeniowych i miejsca do składowania danych.
Tutaj jednak pojawia się problem. Co prawda obie firmy mają swoje centra danych w Izraelu, jednak nadal mogą podlegać one wpływom z zagranicy. Na podstawie ustawy CLOUD Act z 2018 roku amerykańskie podmioty są zobowiązane do udostępniania danych organom ścigania, nawet tych przetrzymywanych w innym państwie. Również w Unii Europejskiej regulacje, przede wszystkim dotyczące łamania praw człowieka, mogą zmusić firmy do przekazania danych.
W trakcie negocjacji Izrael postawił wygórowane żądania. Przede wszystkim zażądał klauzuli, która uniemożliwiłaby producentom oprogramowania nałożenie jakichkolwiek ograniczeń na jego użycie, nawet gdyby Izraelczycy łamali warunki świadczenia usług. Miało to być zabezpieczenie na wypadek, gdyby akcjonariusze i użytkownicy zaczęli wywierać presję na firmy i domagać się zerwania współpracy z Izraelem w reakcji na doniesienia o łamaniu praw człowieka w tym kraju.

Donald Trump i Binjamin Netanjahu z małżonkami w Jerozolimie, maj 2017 roku.
(Executive Office of the President of the United States)
Obawa, jak się okazało, nie była bezpodstawna. W ubiegłym miesiącu Microsoft odciął Izrael od dostępu do rozwiązania używanego w zakrojonym na dużą skalę monitorowaniu rozmów telefonicznych Palestyńczyków.
Ciekawszy jest jednak drugi warunek. Jak pisze The Guardian, nie chcąc stracić lukratywnego siedmioletniego kontraktu, Amazon i Google zgodziły się na wprowadzenie systemu potajemnie ostrzegającego Jerozolimę o udostępnianiu danych innym podmiotom. Mechanizm miałby działać nawet w tych sytuacjach, w których prawo zakazuje spółkom informowania swoich klientów o działaniach służb. Sam jego kształt jest genialny w swojej prostocie.
Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 2000 złotych miesięcznie.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.
Według dokumentów zdobytych przez Guardiana w izraelskim ministerstwie finansów zakamuflowane ostrzeżenie, określone jako puszczenie oka, miało mieć postać przelewu od danej firmy do izraelskiego rządu. Przelew miał być wykonany w ciągu doby i opiewać na czterocyfrową kwotę, w której zawarty byłby numer kierunkowy państwa żądającego danych. W przypadku Stanów Zjednoczonych (+1) byłoby to 1000 szekli, w przypadku naszego kraju 4800 szekli i tak dalej. Gdyby nawet puszczenie oka było niemożliwe, przelew miałby opiewać na 100 tysięcy szekli jako sygnał ostrzegawczy.
Mechanizm ten miał być na tyle ważny, że znacząco przyczynił się do wygranej Amazonu i Google w walce z Microsoftem o kontrakt. W zależności od interpretacji można uznać „puszczanie oka” za wykorzystanie luki prawnej lub złamanie prawa. Wiele zależałoby od opinii prawników i konkretnych regulacji w danym państwie. Cytowany przed Guardiana prawnik pracujący niegdyś dla amerykańskiego rządu stwierdził jednak, iż tamtejsze sądy prawdopodobnie nie odniosłyby się do tego procederu z wyrozumiałością.
Poproszony o komentarz, Amazon podkreślił tylko, że nie ma żadnych procedur mających pozwolić na obchodzenie prawa. Google oświadczyło, że posądzanie go o nielegalną działalność jest absurdalne. Rzecznik izraelskiego ministerstwa finansów stwierdził, że insynuacje dotyczące rzekomego zmuszania przez Izrael firm do łamania prawa są bezpodstawne.
Czego możemy nauczyć się z tej historii? Izrael pomimo niezwykle rozbudowanego sektora IT i imponujących służb specjalnych nadal ma swoje ograniczenia, zmuszające go do współpracy z podmiotami zewnętrznymi.
Tajny raport Departamentu Stanu
Jak informuje The Washington Post, amerykański Departament Stanu jest w posiadaniu raportu, według którego jednostki Cahalu odpowiadają za setki potencjalnych naruszeń amerykańskich regulacji dotyczących praw człowieka.
Sprawa jest szczególnie istotna, ponieważ w ten sposób rdzeń amerykańskiej administracji po raz pierwszy przyznał (na swój wewnętrzny użytek, ale jednak), że Izraelczycy dopuszczają się występków stojących w sprzeczności z tak zwanym prawem Leahy’ego. Przepisy nazwane tak na cześć senatora Patricka Leahy’ego, który był inicjatorem ich przyjęcia, miały blokować udzielanie wsparcia osobom i jednostkom (wojskowym i policyjnym) oskarżanym o naruszenia praw człowieka.
Hind Rajab was killed by 350 bullets fired by Israeli soldiers.
WE WILL NEVER FORGET, WE WILL NEVER FORGIVE. pic.twitter.com/a4gTMxsF4a
— Martyrs of Gaza (@GazaMartyrs) February 16, 2025
Raport ten sporządzony przez Biuro Inspektora Generalnego Departamentu Stanu, ma być według dwóch źródeł gazety tak obszerny, że zbadanie wszystkich wymienionych tam przypadków zajęłoby wiele lat. Te same źródła przyznają jednak, iż szanse na pociągnięcie winnych do odpowiedzialności są niewielkie. Po części wynika to z samej liczby przypadków. Ale po części – ze specjalnego mechanizmu, który w ramach prawa Leahy’ego jest przewidziany dla Izraela.
W przypadku innych krajów do wstrzymania współpracy wystarcza sprzeciw jednego urzędnika. W przypadku Izraela musi zostać powołana grupa robocza, która wypracuje stanowisko co do tego, czy faktycznie doszło do poważnych naruszeń praw człowieka. W jej skład muszą wchodzić przedstawiciele amerykańskiej ambasady w Jerozolimie i Biura do spraw Bliskowschodnich, dwóch ciał, które – jak zwraca uwagę WaPo – często są orędownikami sprawy izraelskiej w amerykańskim systemie politycznym. Do tego grupa musi też odbyć konsultację z władzami izraelskimi, aby ustalić czy pochyliły się one nad danym przypadkiem we własnym zakresie.
Do tej pory jeszcze nie zdarzyło się, aby Stany Zjednoczone wstrzymały współpracę z którąkolwiek izraelską jednostką wojskową.
Więź Jerozolimy i Waszyngtonu jest niezwykle bliska, a nawet wśród Partii Demokratycznej krytyka Izraela nie jest tak silna jak w Europie. Relacja samego Donalda Trumpa z Binjaminem Netanjahu jest jednak skomplikowana. Amerykański prezydent publicznie stoi murem za przywódcą Izraela, jednak potajemnie ma wyrażać pewną frustrację polityką Jerozolimy. W ciągu ostatnich miesięcy Netanjahu kilkakrotnie utrudnił Trumpowi życie, jednak dla Białego Domu zmiana polityki wobec wojny w Gazie byłaby problematyczna wizerunkowo. Jednocześnie jeśli rozejm uda się utrzymać kwestia zbrodni w Gazie będzie stopniowo znikała z nagłówków na długo przed kolejnymi wyborami prezydenckimi.
Wielki protest ortodoksów
Problemem w Izraelu pozostaje kwestia poboru charedim (Żydów ultraortodoksyjnych), którzy w przeważającej większości sprzeciwiają się obowiązkowej służbie wojskowej. Wczoraj na znak protestu ulice Jerozolimy zostały zalane przez demonstrantów domagających się zwolnienia uczniów jesziw z poboru. Według Times of Israel łącznie w zgromadzeniu uczestniczyło około 200 tysięcy osób. Część z nich zajęła również okoliczny budynek, a nawet żuraw budowlany. Tak duża liczba wynika z faktu, że udział wzięły różne środowiska ultrakonserwatywne, często mające odmienne perspektywy na ten problem.
On one side, protesters on their way to demonstrate against conscription and military service.
On the other, soldiers returning from their posts after serving the country. pic.twitter.com/kksZoLgKp0— נדב איל Nadav Eyal (@Nadav_Eyal) October 30, 2025
Bardziej umiarkowane ugrupowania wyrażają chęć współpracy z Boazem Bismutem, politykiem Likudu postulującym kompromis. Jego projekt zakłada pobór określonej kwoty ortodoksów, jednak z poszanowaniem ich stylu życia, mniejszymi sankcjami za unikanie poboru i brakiem minimalnej kwoty w jednostkach bojowych. Bardziej radykalne ugrupowania odrzucają ten kompromis.
Ale nie każdy charedi unika służby w wojsku. Od 2024 roku w Cahalu istnieje Brygada Hasmoneńska, która zrzesza żołnierzy ultraortodoksyjnych. Działają oni według nieco odmiennego regulaminu, bardziej przystosowanego do ich stylu życia. Projekt jest na stosunkowo wczesnym etapie, a brygada nadal nie osiągnęła pełnej gotowości. Jest to jednak swego rodzaju poligon doświadczalny, który pozwala przygotować Cahal do radzenia sobie z tym zagadnieniem, jak również oswoić charedim z koncepcją służby wojskowej.
Reservists from the orthodox "Hashmonaim" brigade celebrated this morning at the Western Wall in the Old City of Jerusalem the completion of combat courses and the receiving of black berets – these are 30-40-year-old men from religious families who did not serve mandatory service… pic.twitter.com/Yf6PAZ1E1N
— Dana Levi דנה (@Danale) October 30, 2025
Przypadek Izraelskich ultraortodoksów jest jednym z najbardziej jaskrawych sposobów próby kompromisu między religią i służbą w wojsku. Nie jest jednak jedyny. Sikhowie z racji na przepisy dotyczące ubioru również wymagają specjalnego traktowania. Mimo to można ich spotkać między innymi w amerykańskich czy indyjskich siłach zbrojnych. Co kraj, to obyczaj.